Zmienia się sytuacja geopolityczna wokół konfliktu na Ukrainie. Kijów siłą odzyska kontrolę nad Donbasem?
Wśród wielu ukraińskich polityków i ekspertów narasta przekonanie, że otwiera się pewne okno możliwości dla powrotu Donbasu pod kontrolę rządu w Kijowie. Coraz częściej mówi się między innymi o siłowej próbie jego przejęcia i wykorzystania tego, że Rosja, chcąc się dogadać z USA, raczej nie zdecyduje się na otwartą agresję, aby pomóc tzw. separatystom - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Daniel Szeligowski, analityk programu Europa Wschodnia w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
WP: W ostatnich dniach doszło do zauważalnej eskalacji walk w Donbasie. Czy kryje się za tym coś więcej?
Daniel Szeligowski, PISM: - Termin może być nieprzypadkowy z dwóch powodów. Po pierwsze, Rosja może spróbować wykorzystać przerwę w działalności administracji amerykańskiej wynikającą z zaprzysiężenia Donalda Trumpa, gdy będzie następowała zmiana władzy i aparat biurokratyczny nie będzie pracował na pełnych obrotach. Drugi powód to narastające wśród wielu ukraińskich polityków i ekspertów przekonanie, że otwiera się pewne okno możliwości dla powrotu Donbasu pod kontrolę rządu w Kijowie. Coraz częściej mówi się między innymi o siłowej próbie jego przejęcia i wykorzystania tego, że Rosja, chcąc się dogadać z USA, raczej nie zdecyduje się na otwartą agresję, aby pomóc tzw. separatystom. Jest też trzecia możliwość - separatyści w ostatnim czasie narzekali na to, że ich wyposażenie i zasoby kadrowe maleją. Być może chcą oni w ten sposób przypomnieć się władzom na Kremlu, że nie należy ich pomijać w rokowaniach na temat Ukrainy.
WP: Na Zachodzie przeważa inna narracja - że to Moskwa będzie chciała wykorzystać spodziewane wycofanie amerykańskiego wsparcia na rzecz Ukrainy, by siłą doprowadzić do zmiany rządu w Kijowie.
- Myślę, że Putin nie zdecyduje się na użycie środków militarnych. Te są bowiem najdroższym z instrumentów, jakie posiada w ręku. Dysponuje dużo prostszymi i tańszymi narzędziami wpływu. Może użyć tzw. piątej kolumny, wykorzystać sytuację wewnętrzną na Ukrainie, narastające niezadowolenie z powodu korupcji, złej sytuacji gospodarczej, wzrostu opłat za ogrzewanie i usługi komunalne. Zresztą ma to już obecnie miejsce na Ukrainie. W ostatnim czasie odbywa się wiele antyrządowych demonstracji, które organizowane są przez populistów i środowiska powiązane z oligarchami.
Nie należy zapominać, że na Ukrainie wciąż istnieją siły, które byłyby skłonne do porozumienia z Putinem. Przypominam w tym kontekście niedawny artykuł Wiktora Pinczuka (wpływowy ukraiński oligarcha, który popierał Euromajdan - przyp. red.) w "Wall Street Journal", w którym stwierdził, że Ukraina powinna pójść na pewne kompromisy z Rosją. W ostatnim czasie na Ukrainie prowadzona jest na szeroką skalę kampania medialna na temat ponownego nawiązania stosunków gospodarczych z Rosją. Są w nią zaangażowani oligarchowie pochodzący ze wschodniej części kraju, np. deputowani Bloku Opozycyjnego. Trwa więc ofensywa propagandowa, która ma przekonać Ukraińców, że rząd w Kijowie powinien się porozumieć z Moskwą.
WP: Jak duże poparcie społeczne mają takie propozycje? Akurat Pinczuk po swoim artykule spotkał się z falą krytyki, zarzucano mu zdradę i przynależność do rosyjskiej piątej kolumny.
- Jest to zauważalna część społeczeństwa, sondaże wskazują na ok. 20-25 proc., która popiera wprowadzenie neutralnego statusu Ukrainy. Nie opowiada się ani za integracją z UE, ani za wejściem do unii gospodarczej z Rosją, ale za tym, by nawiązać stosunki gospodarcze z obiema stronami i pozostać państwem, które nie jest członkiem żadnego bloku militarnego. To jest właśnie pole do zagospodarowania przez Kreml i oligarchów.
WP: W piątek urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych obejmuje Donald Trump. Jeżeli dojdzie do zapowiadanego resetu w stosunkach z Rosją, jakie scenariusze rysują się dla Ukrainy?
- W ostatnim czasie ze strony potencjalnych członków nowej amerykańskiej administracji po raz kolejny powtórzono możliwość dostarczenia Ukrainie broni śmiercionośnej. Trump myśli w kategoriach biznesowych, tak więc próba porozumienia się z Kremlem i nawiązania współpracy nie wyklucza dostarczenia Ukrainie uzbrojenia. Poza tym utrata przez Ukrainę poparcia ze strony amerykańskiej administracji nie jest przesądzona. Trump będzie w pewnym stopniu uzależniony od Kongresu zdominowanego przez Partię Republikańską, która bardzo mocno wspiera Ukrainę. Jeżeli jednak Waszyngton odwróci się od Kijowa, chociażby w kwestii udzielania dalszej pomocy finansowej, to nie jest wykluczone, że Ukraina podejmie próby siłowego rozwiązania sytuacji w Donbasie. Z ukraińskiego punktu widzenia nie będzie bowiem wiele do stracenia.
WP: Jeżeli USA wycofają swoje wsparcie dla Ukrainy, Europa powinna mocniej zaangażować się w pomoc dla niej?
- Realną opcją jest większe zaangażowanie UE na rzecz reform i wsparcie finansowe dla Ukrainy. Sytuacja gospodarcza tego państwa, mimo że została ustabilizowana, w najbliższym czasie może się pogorszyć. Będzie to związane z koniecznością spłaty zaciągniętych wcześniej długów i odsetek. Te problemy będą narastać w miarę zbliżania się w 2019 r. wyborów prezydenckich i parlamentarnych. Będzie też wzrastało niezadowolenie z powodu trudnych i niepopularnych reform. Mało prawdopodobne wydaje się natomiast zaangażowanie UE na rzecz wzmacniania zdolności militarnych Ukrainy.
WP: Być może w obecnych okolicznościach władze w Kijowie powinny postawić na pewną formę Realpolitik - zrezygnować z aspiracji integracji z zachodnimi strukturami, zobowiązać się do neutralności, przy jednoczesnej próbie uzyskania gwarancji bezpieczeństwa.
- Ten scenariusz jest niemożliwy do zrealizowania z jednego powodu: nikt nie udzieli Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa na wzór artykułu 5 Traktatu Waszyngtońskiego. Poza tym, gdy w 2014 roku Ukraina została zaatakowana przez Rosję, to była przecież państwem neutralnym, które nie należało do żadnego bloku militarnego.
WP: Jaką rolę w sprawie ukraińskiej w najbliższej przyszłości powinna odgrywać Polska?
- Polska stara się przekonywać swoich partnerów, że sytuacja na Ukrainie to temat, o którym należy stale dyskutować. Wiele państw członkowskich NATO i UE chciałoby bowiem o tym zapomnieć i próbować porozumieć się z Rosją. Zbliżają się wybory w Niemczech i Francji i istnieje duże prawdopodobieństwo, że w siłę urosną tam - o ile w ogóle nie przejmą władzy - ugrupowania, które zupełnie inaczej patrzą na współpracę z Moskwą i Kijowem. Naszą rolą powinno być przypominanie o sprawie Ukrainy, mobilizowanie partnerów. Na płaszczyźnie dwustronnej Polska powinna się skupić na wymiernym wsparciu, takim jak współpraca w sferze bezpieczeństwa, wymianie doświadczeń, kooperacji wojskowo-technicznej. Ważna jest też pomoc przy reformowaniu ukraińskiego państwa, by było bardziej odporne na elementy wojny hybrydowej i instrumenty wpływu używane przez Kreml.
WP: Czy w wchodzimy w niebezpieczny etap konfliktu ukraińskiego, w którym może dojść do pewnych przesileń albo kolejnych wstrząsów w tej części Europy?
- Zmienia się sytuacja zewnętrzna wokół tego konfliktu, a kluczowym czynnikiem będzie nowa administracja w USA. Mimo że Stany Zjednoczone nie brały udziału w rozmowach w formacie normandzkim, to jednak popierały ich prowadzenie i wymiernie pomagały Ukrainie. Jeżeli tak ważny dla rządu w Kijowie partner postanowi się wycofać, to pole manewru dla Ukrainy zostanie zawężone. Może ona wówczas spróbować przechylić szalę na swoją korzyść opierając się na wspomnianym przeze mnie wcześniej założeniu, że Rosja zaangażowana w rozmowy z USA nie będzie chciała otwarcie angażować się militarnie. Pozostaje próba porozumienia się z Rosją, ale to ryzykowny scenariusz, który wiąże się ze znacznymi ustępstwami strony ukraińskiej.
WP: Pytanie, czy Ukraina ma wystarczający potencjał militarny, by siłą odbić Donbas.
- Na pewno ma potencjał, by pokonać tzw. separatystów. Ale aby to osiągnąć, nie mogliby oni otrzymać bezpośredniego wsparcia militarnego ze strony Rosji.
WP: Trudno jednak uwierzyć, by Moskwa bezczynnie przyglądała się z boku, jak siły ukraińskie wykańczają separatystów i zajmują Donbas.
- Na Ukrainie popularny jest pogląd, że Moskwa pod pewnymi warunkami będzie skłonna odpuścić kwestię Donbasu. Chociażby dlatego, że koszty ponoszone na rzecz jego utrzymania są znaczące i Kreml dąży do przerzucenia tego ciężaru na Ukrainę, aby to władze w Kijowie ponosiły wydatki związane z odbudową regionu itd. Tylko że koszty związane z pełną i szybką reintegracją Donbasu byłyby zapewne tak duże, że mogłyby się stać kulą u ukraińskiej nogi, która nie pozwala się normalnie rozwijać temu państwu. A więc coś w rodzaju konia trojańskiego. Zwolennicy siłowego rozwiązania sytuacji w Donbasie argumentują też, że Rosja nie odważyłaby się na otwartą interwencję w obawie przed odebraniem mistrzostw świata w piłce nożnej, które odbędą się tam w przyszłym roku.