Zmiana ustawy o IPN to polityczna bomba. Posłowie PiS... nic nie wiedzieli
- Dowiedzieliśmy się rano z radia, od Dworczyka [szefa KPRM - przyp. red.] - mówi Wirtualnej Polsce poseł PiS o informacji, która w środę stała się polityczną bombą. Zwołany w trybie nagłym Sejm zmienił znowelizowaną w styczniu ustawę o IPN, która wywołała największy w III RP konflikt polsko-izraelski.
- W powietrzu coś wisiało już we wtorek - mówi nam jeden z szeregowych posłów PiS. Parlamentarzyści o tym, co wydarzy się w środę, dowiedzieli się... z mediów. W ten sam dzień. Rano. - Nie wiedzieliśmy nawet, nad czym dokładnie mamy głosować - usłyszeliśmy w klubie partii rządzącej.
Najważniejsi politycy PiS - również najbliższe otoczenie prezydenta - do ostatniej chwili trzymali język za zębami. Nie było żadnych medialnych przecieków.
W środę rano podana przez szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wiadomość Michała Dworczyka wywołała polityczną burzę - kontrowersyjne przepisy w znowelizowanej w styczniu ustawie o IPN zostaną wycofane (Sejm przegłosował zmiany przed południem w środę w błyskawicznym trybie). Taka była decyzja prezesa Jarosława Kaczyńskiego i premiera Mateusza Morawieckiego. Przy pełnym wsparciu prezydenta Andrzeja Dudy.
Przypomnijmy: uchwalona przez Sejm w styczniu nowelizacja ustawy o IPN zakładała m.in., że każdy, kto publicznie i wbrew faktom przypisuje polskiemu narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione przez III Rzeszę Niemiecką lub inne zbrodnie przeciwko ludzkości, będzie podlegał karze grzywny lub do trzech lat więzienia. Taka sama kara groziła za "rażące pomniejszanie odpowiedzialności rzeczywistych sprawców tych zbrodni". I właśnie te przepisy stały się przyczynkiem do największego w historii III RP konfliktu Polski z Izraelem.
Rząd po kilku miesiącach postanowił wycofać się z najbardziej kontrowersyjnych zapisów nowelizacji. Zmiany uchylają art. 55a, który grozi m.in. więzieniem za przypisywanie Polakom odpowiedzialności za zbrodnie III Rzeszy Niemieckiej. - Doszliśmy do wniosku, że ściganie na drodze cywilnej i karnej nie będzie skuteczne. Dochodzić prawdy historycznej będziemy tylko na drodze cywilnej - powiedział w środę rano w Radiu Zet szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin. - Narzędzia cywilno-prawne, w które w styczniu został uzbrojony IPN, mogą być skuteczniejsze niż ścieżka karno-prawna - powtarzał w Sejmie Michał Dworczyk.
Tyle że sam IPN - podobnie jak parlamentarzyści PiS - nic o zmianach przygotowywanych przez rząd nie wiedział. Chaos potęgował się z minuty na minutę.
Nagła zmiana zdania
Koniec stycznia 2018 r. "Nie będziemy zmieniać przepisów w ustawie o IPN. Mamy dosyć oskarżania Polski i Polaków o niemieckie zbrodnie" - pisze na Twitterze wicemarszałek Sejmu Beata Mazurek.
Miesiąc później, znów rzecznik PiS: "Czekamy na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy o IPN i potem przedstawimy ewentualne rozwiązania. Dziś próby nowelizacji ustawy są przedwczesne".
"Ani kroku wstecz!" - grzmi poseł Dominik Tarczyński.
Współtwórca kontrowersyjnej nowelizacji, wiceminister Patryk Jaki, na początku lutego nie pozostawia złudzeń: "Ustawa o IPN jest napisana naprawdę dobrze".
"Jest słuszna i oczywista" - wtóruje mu minister Beata Kempa.
Co zatem się stało, że sytuacja polityczna kilka miesięcy po tych wypowiedziach - bądź co bądź padających z ust głównych postaci "dobrej zmiany" - zmieniła się w ciągu kilku godzin, jednego dnia, o 180 stopni? Zdecydował o tym - jak wiadomo nieoficjalnie - coraz mocniejszy w obozie władzy Mateusz Morawiecki. Premier wiedział, że znowelizowana w styczniu przez PiS ustawa o IPN, na podstawie której można było ścigać i wsadzać do więzienia osoby (np. naukowców czy publicystów) gotowe mówić o współudziale Polaków w zbrodniach na Żydach, wywołała wstrząs, którego skutki - jeśli nie zmieni się prawa - Polska może odczuwać przez pokolenia.
Zostaliśmy jako kraj wepchnięci w największy w historii III RP konflikt z Izraelem, który napsuł krwi również Stanom Zjednoczonym. Rząd - decyzją premiera i prezesa PiS - musiał ten klincz w końcu przerwać. Jak stwierdził w rozmowie z WP prof. Szewach Weiss - "lepiej późno, niż wcale".
Tyle że tempo zmiany ustawy o IPN - nowe prawo uchwalono w Sejmie dosłownie w kilka godzin, to rekord tej kadencji - tylko potwierdziło teorię, że posłowie większości parlamentarnej działają niczym bezwolne maszynki do głosowania. W nieoficjalnych rozmowach z dziennikarzami sami to zresztą przyznają. Nie znali nawet poprawek, jakie rząd chciał wprowadzić, a nad którymi mieli lada chwila głosować.
"Rzeczywistość nas zaskoczyła. Trzeba się do tego przyznać" - stwierdził na konferencji w Senacie marszałek Stanisław Karczewski.
Tym samym został rzecznikiem wszystkich parlamentarzystów partii rządzącej.
Masz newsa, zdjęcie lub film? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl