Panie doktorze, wczoraj w Wielkiej Brytanii zmarł Polak przebywający w śpiączce. Ta bardzo
głośna sprawa jego podłączenia do aparatury podtrzymującej życie była przedmiotem sporu sądowego. W ostatnich dniach
w sprawę zaangażował się także polski rząd. Mężczyzna był podłączany do aparatury, odłączany i
to był, można powiedzieć, prawdziwy serial. W kontekście tej śmierci wypowiedział między innymi profesor Wojciech Maksymowicz, który
opowiedział się za tym, aby Polaka ściągnąć do Polski i poddawać go leczeniu. Profesor Wojciech Maksymowicz powiedział: "Morderstwo
to mocne słowo, ale delikatne w tym świecie nie docierają. Jeśli coś jest zaplanowane od początku do końca, ma na celu przerwanie
życia - to jest morderstwo. To było prawne morderstwo, choć dokonane rękoma personelu medycznego. Skrócono życie w sposób
wyjątkowo perfidny, bo nie podając jedzenia i picia". To wypowiedź profesora Wojciecha Maksymowicza w wywiadzie
dla Wprost. Jak pan odniesie się do tych słów w kontekście tej historii Polaka w Wielkiej Brytanii
odłączonego od aparatury, historii, którą żyła cała Polska?
Ja myślę, że tu trzeba zachować daleko idącą ostrożność w wszelkiego rodzaju sądach. Prawodawstwo
Wielkiej Brytanii jest na pewno zupełnie inne niż u nas i
zasady, którymi się kierujemy są inne. U nas się takich osób w
takiej sytuacji nie odłącza, natomiast w innych krajach się to robi i przesłanki,
które za tym przemawiają, są niebagatelne.
Są
na tyle istotne, że proszę zwrócić uwagę, że w tym przypadku, na tego rodzaju postępowanie
zgodę wyraziła żona i dzieci, o ile wiem, zmarłego.
W związku z tym argumenty, które stały za wstrzymaniem
się od podtrzymywania życia, musiały być ważne. Po której stronie stronie leży racja, nie mnie orzekać,
ponieważ zbyt mało na ten temat wiem.
Musimy mieć świadomość, że niektóre kraje są na troszeczkę innym etapie tego rodzaju postępowań, u nas się walczy o
życie człowieka do
ostatniej chwili i to
życie ma wartość niezależne od tego, czy człowiek ma szansę na odzyskanie świadomości, czy
nie ma szansy. Z tego co wiem, to czas zatrzymania krążenia u tego człowieka był na tyle długi...
45 minut.
Tak, że
tutaj szansa na odzyskanie przez niego przytomności
zapewne była bardzo, bardzo niewielka. To
są bardzo trudne tematy, dobrze by było, żeby tego rodzaju tematy stały się przyczynkiem do poważnej
debaty publicznej w Polsce, bo trudno tego rodzaju rzeczy
omawiać w atmosferze skandalu i sensacji. Natomiast jeśli chodzi o możliwość przeprowadzania takiego
dialogu w Polsce, no to niestety jestem pesymistą.
Obawiam się, że on padnie ofiarą walki
politycznej i nie doprowadzi nas do żadnych rozstrzygnięć i żadnego konsensu społecznego, który jest
bardzo ważny. Bo pamiętajmy o tym, że nowoczesna medycyna ma ogromne zdolności do podtrzymywania funkcji życiowych ludzi,
ale to podtrzymywanie czynności życiowych nie przekłada się bezpośrednio na nasze możliwości leczenia. Możemy kogoś
przytrzymać przy życiu, ale nie być wcale w stanie go wyleczyć. I teraz
pytanie, w jakich przypadkach mamy to życie podtrzymywać, a w jakich pozwolić na coś, co byłoby naturalną koleją losu
w sytuacji uszkodzenia mózgu, czyli na śmierć człowieka, który nie jest w stanie sam oddychać ani się odżywiać. To
są bardzo trudne pytania i one wymagają refleksji, spokoju i rzeczowych argumentów, a nie atmosfery
takiej politycznej przepychanki.
Jeszcze w
tym kontekście, panie doktorze, Ewa Błaszczyk, inicjatorka założenia kliniki Budzik powiedziała: "Pacjent
nie miał orzeczenia o śmierci mózgu, należało pacjenta karmić, poić i podjąć neurorehabilitację. To był nasz klasyczny pacjent".
Gdyby pacjent w takim stanie znalazł się właśnie w polskim szpitalu, tak właśnie by się działo, że byłby
podłączony do odpowiedniej aparatury i do końca rzeczywiście próbowano by go podtrzymywać
przy życiu, czy też walczyć o jego życie?
Zgodnie z polskimi przepisami i praktyką kliniczną, która w Polsce dominuje, zapewne tak by było. Czy to by
wpłynęło istotnie na poprawę
rokowania tego pacjenta - nie wiem i nie wydaje mi się, żeby to rzeczywiście
mogło zmienić jego losy.