Dramatyczna sytuacja. Właściciel najpopularniejszego kebaba potwierdza
Rosnące ceny energii elektrycznej, gazu i produktów. Inflacja mocno uderzyła we właścicieli kebabów. Dla klientów nie mamy dobrych wiadomości - kolejne lokale zapowiadają podwyżki. Czy to koniec taniego jedzenia "na mieście"?
09.10.2022 | aktual.: 09.10.2022 20:33
Dla klientów kebaba i burgerowni "U Szybkiego" z Koszalina na pewno. Właściciel lokalu na TikToku opublikował filmik, na którym opowiedział, że z powodu podwyżek nie będzie w stanie dalej działać. Popularny kebab zniknął z mapy miasta w ostatnim dniu września.
- Jesteśmy zmuszeni się zamknąć. Mówię to z wielkim bólem serca, ale prowadzenie biznesu na tę chwilę nie jest opłacalne i nie jesteśmy w stanie zarobić na prąd i gaz. Gastronomia kiedyś przynosiła nam pieniądze i dzięki temu mogliśmy się rozwijać - mówi Filip Gołka.
- Poprzednie rachunki za energię wynosiły dwa tysiące. To, co dostaliśmy teraz, to osiem tysięcy, a kolejna prognoza jest na 14 tysięcy. Za gaz płaciliśmy na początku roku około 1600 złotych, w tej chwili to 4800. Kto by chciał pracować siedem dni w tygodniu przez cały miesiąc, żeby zarabiać tylko na rachunki? - pyta retorycznie właściciel restauracji.
Gołka przypomina też, że pandemia zmusiła go do korzystania z oszczędności. - To, co się dzieje w tym momencie, jednak nas przerasta, dlatego musimy się zamknąć - twierdzi.
Mężczyzna zainwestował dużo środków w rozwój interesu. Teraz sprzedaje wyposażenie lokalu - począwszy od stołów i baru, po wszystkie urządzenia znajdujące się w kuchni. Przyjaciele założyli też zbiórkę na opłatę ostatniego rachunku za prąd, który wyniósł aż 7559,22 zł.
"Nasz kolega, przyjaciel, właściciel restauracji postanowił zamknąć swój lokal. Zmuszony jest do zamknięcia miejsca, w które zainwestował dużo pieniędzy, nerwów, a przede wszystkim serca. 'Szybki' każdego klienta witał zawsze z wielkim uśmiechem na twarzy, wprowadzając super atmosferę. Mamy okazję mu pomóc poprzez zbiórkę pieniędzy na rachunek za prąd" - czytamy w opisie zrzutki.
Nie chcą zamykać biznesów. Ceny w menu tylko rosną
Właściciele innych kebabów, by nie doprowadzić do upadłości, zmuszeni są wprowadzać podwyżki cen. Klienci z mniejszych miejscowości nie znajdą już małego kebaba taniej niż za 14 złotych, a dużego za mniej niż 20 zł.
"Uwaga. Nowy cennik. Stale rosnące koszty, w tym podwyżka prądu o 2 tys. miesięcznie!! Zmuszeni jesteśmy do podwyższenia cen" - czytamy na profilu kebaba z Tarnowa.
W Warszawie jeszcze dwa lata temu można było kupić kebaba za około 10 złotych. Teraz znalezienie miejsca, gdzie zapłacimy mniej niż 20 zł, zaczyna graniczyć z cudem. W popularnym "Efesie" cennik zaczyna się od 17 złotych, w "Wiatrak Kebab" najtańsza kanapka kosztuje z kolei 19 zł.
Wirtualna Polska sprawdziła, jak z podwyżkami radzi sobie jeden z najpopularniejszych kebabów w kraju, który sprzedaje kanapki na metry i kilogramy, a na Facebooku ma ponad 136 tysięcy fanów. Kiedy przyjechaliśmy do Radzymina, okazało się, że lokal miesiąc temu zmienił właściciela. Za prowadzenie restauracji nadal jednak odpowiada Ghanim Al-muttair, znany jako "Ali Baba król kebaba".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Dla nas najważniejszy jest klient, dlatego przed zimą na pewno nie wprowadzimy podwyżek, jakoś damy radę. Ale nie wiem, co będzie dalej. Ceny rosną w ogromnym tempie. Byłem w hurtowni, gdzie usłyszałem, że za chwilę wszystko znowu podrożeje. Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądał rachunek za prąd, bo czekamy na najnowsze rozliczenie. Ale spodziewam się, że będzie wysoki - słyszymy od właściciela.
- Sytuacja robi się trudna. Olej kosztował 50 złotych, teraz kosztuje ponad 70. Folia aluminiowa wcześniej była po 16, teraz jest po 30. I tak z każdymi produktami, których używamy. Staramy się negocjować z dostawcami, ale nie możemy przecież robić zapasów - wymienia.
- Konkurencja już podniosła ceny, ale my wiemy, że ludzie będą je porównywać. Co prawda jesteśmy jedyni, którzy sprzedają kebaby na metry i będziemy robić akcje promocyjne, ale będziemy też bacznie obserwować sytuację na rynku - podsumowuje.
Pandemia dała im się we znaki. Teraz jest jeszcze gorzej
Zdaniem ekonomistów gastronomia jest w trudniejszej sytuacji niż podczas pandemii. - Wówczas mieliśmy zamknięcie, ale też pomoc od państwa. Teraz, mimo że nie jestem zwolennikiem rozdawania pieniędzy, takiej pomocy nie widzimy. Ceny prądu dla przedsiębiorców rosną od czterech lat, koszty pracy rosną, daniny nakładane przez samorządy szukające pieniędzy również rosną - zauważa Marek Zuber z akademii WSB.
- Spodziewam się, że dużo lokali będzie zamykanych. Niestety, gastronomia jest branżą najbardziej zagrożoną, bo rosnące koszty zderzą się z ograniczeniem popytu. Ludzie będą rezygnować z jedzenia na mieście i wycieczek do restauracji. Ja bardzo lubię kebab. Jeszcze 1,5 roku temu ten, który jadłem w Warszawie, kosztował 11 złotych. Teraz za taką samą porcję trzeba zapłacić 17 - mówi.
- Restauratorzy, zamiast podwyżek cen produktów, mają jeszcze inne możliwości. Albo zmniejszać gramatury potraw, albo rezygnować z dodatków. Dla przykładu, wcześniej w cenie burgera mieliśmy też frytki. Teraz w tej samej cenie jest tylko kanapka. Właśnie po to, aby nie wprowadzać podwyżek - podsumowuje.
Czytaj też:
Mateusz Dolak, dziennikarz Wirtualnej Polski