Zjednoczonemu Królestwu grozi rozpad? Szkocja i Irlandia Północna coraz bardziej niezadowolone planami twardego Brexitu
Wraz z ogłoszeniem przez rząd w Londynie planów tzw. twardego Brexitu, rośnie niezadowolenie w Szkocji i Irlandii Północnej. Przyszłość Zjednoczonego Królestwa stoi pod dużym znakiem zapytania.
08.02.2017 | aktual.: 08.02.2017 13:29
Szkocki parlament nie musiał głosować w sprawie Brexitu, bo zgodnie z niedawnym rozstrzygnięciem brytyjskiego Sądu Najwyższego jego zgoda na rozpoczęcie procedury wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej nie była potrzebna. Jednak uchwała, która przeszła przygniatającą większością (90 głosów do 34), miała przede wszystkim wymiar symboliczny. Ale co najważniejsze, zwiastuje kolejny krok, który pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon zapowiada od wielu miesięcy - drugie referendum niepodległościowe.
Źródłem niezadowolenia Szkotów jest fakt, że choć za Brexitem opowiedziała się ponad połowa obywateli Wielkiej Brytanii, to w samej Szkocji aż 62 proc. głosujących było przeciwko. Od tamtego momentu Sturgeon, będąca zarazem szefową dominującej Szkockiej Partii Narodowej, raz po raz groziła Londynowi niepodległościowym referendum, jeżeli interesy Szkocji nie zostaną zabezpieczone.
Wiele niewiadomych
Problem być może udałoby się rozwiązać polubownie, gdyby nie nieugięta postawa rządu Theresy May. Premier zapowiedziała tzw. twardy Brexit, czyli opuszczenie jednolitego rynku UE ze wszystkimi tego konsekwencjami. To tymczasem stoi w sprzeczności z postulatami autonomicznych władz w Edynburgu, które domagały się albo pozostania Zjednoczonego Królestwa we wspólnej strefie gospodarczej (na wzór np. Norwegii), albo wynegocjowania odrębnej umowy dla Szkocji, która by to umożliwiała.
Skoro wszystko wskazuje na to, że żaden z tych postulatów nie zostanie zrealizowany, trzecią opcją ma być secesja. Otwartym pytaniem pozostaje, czy Londyn wyrazi zgodę na przeprowadzenie głosowania, bo zgodnie z obowiązującym prawem zielone światło musi dać brytyjski parlament. Pierwsze referendum niepodległościowe w 2014 roku umożliwiła stosowna umowa zawarta między ówczesnym pierwszym ministrem Szkocji Alexem Salmondem a brytyjskim premierem Davidem Cameronem.
Nie wiadomo, czy Theresa May będzie równie otwarta na taką propozycję, w końcu "zachowanie naszej cennej unii" znalazło się na trzecim miejscu listy 12 priorytetów, które zostały wytłuszczone przy ogłaszaniu brexitowych planów. Ale BBC News zwraca uwagę, że blokowanie szkockiego głosowania może odbić się jej polityczną czkawką, bo będzie wodą na młyn dla zwolenników secesji i może wzmocnić antybrytyjski resentyment.
Parlament Szkocji tak czy inaczej może zarządzić przeprowadzenie referendum, którego wynik nie będzie wiążący. Mimo że miałoby ono wyłącznie charakter manifestacji politycznej, to zdaniem brytyjskich komentatorów zwycięstwo secesjonistów mogłoby mieć destabilizujący wpływ na sytuację Zjednoczonego Królestwa.
Paradoksalnie plany Sturgeon mogą pokrzyżować... sami Szkoci. W ostatnich miesiącach poparcie dla niepodległości nadal oscylowało poniżej 45 proc., lecz prawdzie trzeba oddać, że po ogłoszeniu przez May planów twardego Brexitu trend zaczął się odwracać. Według ostatniego sondażu - opublikowanego przez dziennik "The Herald" - secesję popiera już 49 proc. mieszkańców Szkocji, choć większość nie chce głosowania przed formalnym wyjściem Wielkiej Brytanii z UE, w oczekiwaniu na ostateczny rezultat Brexitu.
Dylematy Irlandii Północnej
Podobne dylematy co Szkocja ma Irlandia Północna. Większość jej mieszkańców również opowiedziała się za pozostaniem w UE (56 proc. do 44 proc.). Przeciwko Brexitowi zagłosowali przede wszystkim katolicy, co rodzi obawy, że ponownie mogą zapłonąć dawne podziały, które były paliwem trwającego przez dekady krwawego konfliktu.
Oliwy do ognia dolały niedawne deklaracje lidera irlandzkiej partii Sinn Fein Gerry'ego Adamsa, który ostrzegł, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE może podkopać tzw. porozumienie wielkopiątkowe. Przyjęta prawie 20 lat temu umowa utorowała drogę do normalizacji sytuacji w targanej aktami przemocy prowincji.
Adams największe zagrożenie widzi w zapowiedzianym przez premier May wyłączeniu Wielkiej Brytanii spod jurysdykcji Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej oraz wycofaniu się z Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. - To zagraża fundamentalnym elementom porozumienia wielkopiątkowego w zakresie praw człowieka - stwierdził kilka tygodni temu.
Mieszkańcy Irlandii Północnej mają też inne powody do niezadowolenia, bo twardy Brexit boleśnie uderzy w ich interesy. Wyjście z jednolitego rynku negatywnie odbije się na wymianie gospodarczej z największym partnerem handlowym prowincji, jakim jest Republika Irlandii (w 2015 r. 34 proc. całego północnoirlandzkiego eksportu i prawie 27 proc. importu). Co więcej, ograniczenie gwarantowanego przez UE swobodnego przepływu osób spowoduje, że mieszkający po obu stronach granicy Irlandczycy znowu zostaną podzieleni.
Zjednoczenie Irlandii?
Już po ogłoszeniu wyniku ubiegłorocznego referendum komentatorzy alarmowali, że Brexit skutkować będzie wzrostem radykalizmu nacjonalistów i odrodzeniem idei Irlandzkiej Armii Republikańskiej (IRA), która prowadziła z brytyjskimi władzami walkę zbrojną. W tym samym duchu wypowiedział się ostatnio Mark Lindsay, szef Federacji Policji Irlandii Północnej. W wywiadzie udzielonym "Guardianowi" stwierdził wprost, że ponowna budowa przejść i innej infrastruktury granicznej na wyspie nie tylko będzie "propagandowym prezentem" dla wszystkich ugrupowań sprzeciwiających się procesowi pokojowemu, ale przysporzy terrorystom dodatkowych celów do ataków.
Władze w Londynie nie rozważają jednak, podobnie jak w przypadku Szkocji, specjalnego statusu dla Irlandii Północnej w ramach UE. Nic nie wskazuje również, by na takie rozwiązanie zgodziła się Bruksela. To wszystko sprawia, że po raz pierwszy od lat po obu stronach granicy nieśmiało odżywa idea zjednoczenia całej Irlandii. Według opiniotwórczego portalu Politico nawet niektórzy unioniści, którzy opowiedzieli się za Brexitem, teraz szukają w Dublinie wsparcia dla tego pomysłu. Co więcej, w 2016 roku o jedną czwartą wzrosła w Republice Irlandii liczba wniosków paszportowych, składanych przez mieszkańców brytyjskiej Północy.
Już zaraz po ogłoszeniu wyniku czerwcowego referendum komentatorzy ostrzegali, że może to być początek końca Zjednoczonego Królestwa. Narastający w Szkocji i Irlandii Północnej ferment zdaje się potwierdzać te obawy. Teraz piłka leży po stronie rządu premier May, która będzie musiała ostudzić secesjonistyczne nastroje. Oby się nie okazało, że w procesie przywracania "świetności" Wielkiej Brytanii, ona sama zniknie z mapy świata.