Ziobro znikł
Czasy ministerialnego raju ma już za sobą. Jest teraz w politycznym czyśćcu, czeka go piekło komisji śledczych. Na razie przepadł.
Zbigniew Ziobro – ulubieniec premiera Kaczyńskiego, najbardziej popularny według minionych sondaży polityk- PiS, najczęściej zwołujący konferencje i występujący w telewizji minister poprzedniego rządu. A teraz – milczy. Ba, znikł. Nie widać go w Krakowie, gdzie został wybrany na posła rekordową liczbą ponad 164 tysięcy głosów. W jego biurze poselskim pracownicy rozkładają ręce i twierdzą, że nie mają z nim kontaktu. Zresztą do dziś, mimo upływu dwóch miesięcy od wyborów, nie zjawił się w biurze, nie wyznaczył terminu dyżurów poselskich, choć należy to do obowiązków parlamentarzysty. Korespondencję pracownicy biura przekazują pod wskazany przez Ziobrę adres. Petentom radzą szukać posła w Warszawie.
Się spalił
W Warszawie jednak Ziobry też nie ma. Posłowie przyznają, że widują go czasem w hotelu poselskim, gdzie według informacji Kancelarii Sejmu znalazł teraz schronienie. Czasami, rzadko, zajmuje stolik na uboczu w sejmowej restauracji, by samotnie zjeść obiad. Sejmowymi korytarzami przemyka, wybierając drogi, na których nie spodziewa się dziennikarzy. Na obradach parlamentarnych pojawił się po wyborach dwa razy – podczas głosowania nad wotum zaufania dla rządu Donalda Tuska i na debacie nad powołaniem komisji śledczej mającej wyjaśnić okoliczności śmierci Barbary Blidy. A w klubie parlamentarnym PiS na pytanie, jak skontaktować się z posłem Ziobrą, odpowiadają, że to jedna z nielicznych osób w partii, do której nie mają numeru komórki. – Jakiś kontakt ma chyba poseł Mularczyk, który przyjaźni się z Ziobrą – sugerują.
Arkadiusz Mularczyk, poseł PiS z Małopolski, zasłynął wiosną tego roku obroną ustawy lustracyjnej przed Trybunałem Konstytucyjnym. To on próbował przerwać obrady Trybunału, oskarżając sędziów o brak bezstronności. Dziś pytany o Ziobrę przyznaje, że owszem, spotykają się, najczęściej w Warszawie, lecz czasami także w Krynicy, gdzie mieszka mama Ziobry. I koniec rozmowy.
Inny krakowski przyjaciel byłego ministra, jedyny, który godzi się z nami o nim rozmawiać, zastrzega sobie anonimowość: – Myślę, że Zbyszek po prostu się spalił. W ostatnich miesiącach ministrowania bardzo się zmienił. Nie można było z nim normalnie porozmawiać, wciąż tylko mówił o pracy, o tym, co musi zrobić. Nie było w nim już człowieka prywatnego, tylko funkcjonariusz. Do tego z obstawą BOR. Wybory to przecięły i normalne jest, że w takiej chwili organizm pracujący dotąd na najwyższych obrotach, bo on pracował po kilkanaście godzin dziennie, mówi stop. Nie, żeby Zbyszek był chory, ale jest bardzo zmęczony, dlatego najwięcej czasu spędza u mamy. Zawsze mieli ze sobą dobre relacje, ale od kiedy w ubiegłym roku zmarł ojciec, nie mógł jej poświęcić zbyt dużo czasu. Teraz to nadrabia.
Koledzy nabrali wody w usta
Ludzie, którzy uchodzą za znajomych Zbigniewa Ziobry, w dziwny sposób unikają dziś rozmów o nim, choć jeszcze rok temu lubili podkreślać łączącą ich z szefem resortu sprawiedliwości zażyłość. Andrzej Mucha stracił właśnie po wyborach posadę wicewojewody małopolskiego, którą dostał jako protegowany ministra Ziobry. Od razu zmienił komórkę, unika kontaktu nawet z dawnymi kolegami. Kamil Kamiński, wciąż dyrektor Międzynarodowego Portu Lotniczego w Balicach, w Krakowie zwany był „adiutantem Zbyszka”. Stanowisko otrzymał – jak donosiły lokalne media – dzięki wstawiennictwu PiS-owskich ministrów: transportu Jerzego Polaczka i sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Podczas głosowania nad jego wyborem główny udziałowiec Przedsiębiorstwo Państwowe Porty Lotnicze tak skutecznie przekonało udziałowców mniejszościowych, że nikt nie zgłosił nawet wniosku, by stanowisko obsadzić w drodze konkursu. Po kilku miesiącach urzędowania, w lutym tego roku, prezes Kamiński po konsultacjach z ministrem Przemysławem Gosiewskim
zadeklarował pomoc finansową Balic przy budowie lotniska w Kielcach. Przypadek? Czy spłata długu wobec mocodawców z PiS-owskiej wierchuszki?
Dyrektor Kamiński odmawia rozmowy na temat Ziobry. Podobnie radny Piotr Wiszniewski. W Krakowie znany jako człowiek z grupy „brata wielkiego brata”, czyli Witolda Ziobry, brata Zbigniewa. – Nie będę udzielał żadnych wypowiedzi w sprawie ministra Ziobry – ucina rozmowę Wiszniewski, gdy udaje mi się do niego dodzwonić. Natomiast sam Witold Ziobro, młodszy o siedem lat brat byłego ministra, jest pracownikiem Unii na rzecz Europy Narodów (UEN) w Parlamencie Europejskim, czyli grupy politycznej, do której należą eurodeputowani PiS. Jak łatwo się domyślić, on także unika rozmów z mediami w sprawie brata. Jedynie przez należącego do UEN europosła Ryszarda Czarneckiego przekazuje, że nie będzie rozmawiał, bo jest osobą prywatną. Ciekawe, że pełniący funkcję polskiego rzecznika frakcji politycznej w europarlamencie, opłacany z pieniędzy polskich podatników pracownik może uważać się za osobę prywatną.
Być może ci, którzy pięli się po drabinie kariery dzięki Zbigniewowi Ziobrze, wolą dziś – podobnie jak były minister – usunąć się w cień. Jedni solidaryzując się z nim i nie chcąc mu szkodzić, inni obawiając się, że Ziobro to okręt, który komisje śledcze zatopią. – Prawdą jest, że Zbyszkowi od pracy śledczego w aferze Rywina wszystko się udawało. Ciągle był na wznoszącej go fali. Dopiero przegrana PiS w wyborach tę falę przystopowała – mówi krakowski znajomy byłego ministra.
Dwa scenariusze
Wśród posłów PiS krążą dwie wersje losu Zbigniewa Ziobry. Jedna mówi o czasowym odsunięciu w cień, by go chronić. Ma to być świadoma decyzja prezesa Jarosława Kaczyńskiego, który nie chce, aby odium przegranych wyborów splamiło człowieka uznawanego za nadzieję PiS. To dlatego w wieczór wyborczy w sztabie PiS Zbigniew Ziobro po raz pierwszy nie stanął u boku premiera Kaczyńskiego. Gdy ten wychodził na podium przemawiać, zabrał ze sobą między innymi Michała Kamińskiego i Jolantę Szczypińską, a najlepszy z ministrów stał wmieszany w tłum. Kaczyński – według wielu ludzi PiS – ma do Ziobry stosunek jak ojciec do syna. Ziobro nigdy go nie zawiódł ani nie zdradził jak inni politycy nazywani braćmi czy nawet trzecimi bliźniakami. Późniejszy minister sprawiedliwości miał podobno nawet wpływ na wybór nazwy Prawo i Sprawiedliwość. – Nie jest tajemnicą, że prezes darzy ministra Ziobrę dużym zaufaniem. Nie wykluczam, że na najbliższej radzie politycznej zaproponuje dla Ziobry stanowisko wiceszefa partii – mówi Jolanta
Szczypińska. Taki rozwój wypadków za prawdopodobny uznaje także poseł Paweł Kowal, jeden z frontmanów PiS broniących partii w mediach.
Jest i drugi scenariusz. Według niego obecne wycofanie z pierwszej linii frontu Zbigniewa Ziobry to wynik rozczarowania prezesa Kaczyńskiego. – Za późno się zorientował, że Ziobro szkodzi jego rządowi. Sprawa Garlickiego, Mazura, Kaczmarka, Sawickiej, Blidy, z których próbował robić medialny show, zniechęciła wyborców – ocenia jeden z polityków PiS. Dlatego teraz Ziobro trochę z własnej woli, trochę z woli partyjnych zwierzchników udał się na pokutę przed czekającym go sądem komisji śledczej mającej zbadać okoliczności śmierci Barbary Blidy. Szykuje się do starcia ze śledczymi. Do obrony nie tylko własnego imienia, ale całej partii i rządów PiS.
Jeden z krytyków działalności ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry profesor Jan Widacki (LiD) uważa, że istnieje podejrzenie wielokrotnego przekroczenia uprawnień funkcjonariusza publicznego, którym był Ziobro w czasie pełnienia funkcji rządowej. Ingerowanie w śledztwa, niereagowanie na przecieki w sprawie prowadzonych śledztw czy wręcz ujawnianie ich szczegółów z jednoczesnym sugerowaniem, jak powinny się one potoczyć.
Za takie przekroczenie uprawnień na podstawie 231 artykułu kodeksu karnego sprawcy grozi pozbawienie wolności do lat trzech. Gdyby mu to udowodniono, Zbigniew Ziobro znikłby na dobre.
Aleksandra Pawlicka