Ziobro: możliwe śledztwo ws. przełożonych oskarżonego o inwigilację prawicy
Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro
kolejny raz powtórzył, że jest za odtajnieniem akt
umorzonego śledztwa w sprawie inwigilacji prawicy, ale możliwe
jest dotarcie do nieznanych wcześniej dokumentów pokazujących rolę
przełożonych oskarżonego w sprawie płk. Jana L.
04.04.2006 17:10
Będzie decydował prokurator prowadzący sprawę - powiedział Ziobro pytany o odtajnienie akt postępowania. Podkreślił, że o wszystkim przesądzi dobro śledztwa.
Ocenia on, że jest "bardzo mało prawdopodobne, by płk L. (były oficer byłego Urzędu Ochrony Państwa, minister używał jego nazwiska) działał z własnej inicjatywy".
Ziobro powtórzył to, co wcześniej mówił zarówno on, jak i prokurator krajowy Janusz Kaczmarek - że możliwe jest rozszerzenie kręgu osób podejrzanych w sprawie nielegalnej inwigilacji prawicowych ugrupowań w latach 90., bo "Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustaliła cały szereg nowych, wcześniej nieznanych czy wręcz ukrywanych dokumentów" dotyczących całej sprawy. Możliwe - dodał - że doprowadzi to do przedstawienia zarzutów przełożonym płk. L.
W lutym Kaczmarek mówił, że podczas spotkania z szefem ABW Witold Marczuk powiedział o odnalezieniu takich materiałów. Nie wiemy na razie, co tam jest; będziemy wiedzieli, gdy w ABW zakończy się ich kwerenda i je dostaniemy- oświadczył wtedy Kaczmarek. Ziobro potwierdził, że prokuratura "współdziała w tym zakresie z ABW".
W ostatnich dniach marca Prokuratura Okręgowa w Warszawie przesłała do sądu ponowny akt oskarżenia przeciwko płk. L. Wcześniej sąd zwrócił tę sprawę prokuraturze, uznając, że zarzuty wobec oskarżonego powinny być jawne - inaczej sąd przy ogłaszaniu wyroku nie mógłby jawnie ogłosić jego sentencji, co jest wymogiem prawa.
L. odpowiada przed sądem za to, że jako kierownik zespołu inspekcyjno-operacyjnego gabinetu szefa UOP przekroczył w latach 1991-1997 swe uprawnienia, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnych ugrupowań prawicowych. Grozi mu do 3 lat więzienia. Oskarżony nie przyznaje się.
L. to jedyny podejrzany w głośnej sprawie inwigilacji prawicy (opozycyjnej wobec prezydenta Lecha Wałęsy i premier Hanny Suchockiej)
, w tym Jarosława i Lecha Kaczyńskich, przez UOP w I połowie lat 90. Szefem UOP był wtedy Gromosław Czempiński, a nadzorował go ówczesny szef MSW Andrzej Milczanowski. Obaj zaprzeczali, by doszło do inwigilacji.
Zarzut wobec L. brzmi: "wykorzystując techniki operacyjne, m.in. osobowe źródła informacji i inne, prowadził rozpoznanie osobowe i problemowe poprzez gromadzenie danych o politykach i ugrupowaniach prawicowych i lewicowych, w tym - Jarosława i Lecha Kaczyńskich, Adama Glapińskiego, Antoniego Macierewicza, Jana Olszewskiego, Romualda Szeremietiewa, Jana Parysa oraz Piotra Ikonowicza". Ponadto L. "prowadził działania w zakresie rozpracowywania i dezintegracji legalnie istniejących ugrupowań politycznych jak Ruch dla Rzeczypospolitej, Porozumienie Centrum, SdRP, PPS, czym działał na szkodę tych ugrupowań".
Materiały sprawy znaleziono w lipcu 1997 r. w szafie L. Sprawę ujawnił w sierpniu 1997 r., na krótko przed wyborami parlamentarnymi, Zbigniew Siemiątkowski z SLD, koordynator służb specjalnych w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. Tajne śledztwo wszczęto w październiku 1997 r. Liderzy prawicowych ugrupowań, m.in. Olszewski, J.Kaczyński i Macierewicz, dostali od prokuratury status pokrzywdzonych, dzięki czemu mogli się zapoznawać z tajnymi aktami sprawy.
W listopadzie 1999 r. ówczesna minister sprawiedliwości Hanna Suchocka zapowiedziała odtajnienie całość akt umorzonego (wówczas - prawomocnie) śledztwa. Okazało się, że z ujawnieniem akt trzeba czekać na prawomocne zakończenie całej sprawy inwigilacji.
W 2003 r. prokuratura wysłała do sądu akt oskarżenia wobec Jana L. Wątek ewentualnej odpowiedzialności jego przełożonych został wyłączony i umorzony. Z zeznań wynika, że inicjatywa należała do L., zgłaszał się do swoich przełożonych z pomysłami, zanim zdążyli sami o nich pomyśleć - mówił "Gazecie Wyborczej" "prokurator znający akta sprawy".
W listopadzie 2005 r. szef MSWiA Ludwik Dorn i Kaczmarek zadeklarowali, że nie widzą przeszkód, by odtajnić akta inwigilacji. Wciąż jednak do tego nie doszło.
Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił w poniedziałek, że jest szansa na odtajnienie. Decyzja należy do szefa ABW Witolda Marczuka. Widocznie uważa on, że sytuacja jeszcze do tego z jakiś względów nie dojrzała- powiedział w Krakowie. Lider PiS dodał, że na temat odtajnienia akt rozmawiał w poniedziałek z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobro.
Muszę czekać na decyzję, na której mi zależy. Ja bym bardzo chciał, żeby te materiały się pokazały, nawet nie ze względu na mnie i to, co mnie tam dotyczy. Są tam przede wszystkim informacje, jak wyglądały różne wielkie kampanie medialne z początku lat 90., że one były po prostu organizowane przez służby - dodał J. Kaczyński. Jako przykłady wymienił sprawy Anastazji P. i porwania córki wicemarszałka Sejmu Andrzeja Kerna, które "były od początku do końca zorganizowane przez służby i ściśle z nimi współpracującego Urbana. Warto, żeby Polska o tym wiedziała - zaznaczył szef PiS.