Ziemie utracone



19 września 1657 r. Korona podpisała w Welawie jeden z najgorszych układów w dziejach Rzeczypospolitej. Polacy zgodzili się na suwerenność Księstwa Pruskiego, nie za bardzo zdając sobie sprawę z konsekwencji tego wydarzenia.

12.09.2007 | aktual.: 12.09.2007 13:11

W Welawie (Wehlau), u ujścia Łyny do Pregoły, książę Prus Książęcych, elektor brandenburski Fryderyk Wilhelm zjechał się z hetmanem polnym litewskim Wincentym Gosiewskim 18 września 1657 r. Mieli zawrzeć układ. Hetman przypomniał więc elektorowi, że traktat między królem polskim Janem II Kazimierzem Wazą a nim – jako pruskim lennikiem króla – zostanie podpisany dopiero wtedy, gdy odda głos na elekcji cesarskiej na Leopolda Habsburga. Elektor zgodził się z hetmanem Gosiewskim. Ceną za jego głos miało być zerwanie zależności lennej Prus Książęcych od Polski i ogłoszenie ich suwerenności. Decyzja zapadła i Polska podpisała traktat, jeden z najgorszych w dziejach Rzeczypospolitej, jak ocenia znawca tej problematyki Jacek Wijaczka. Niewielu się spodziewało, że elektorowi pójdzie tak łatwo. Prusy były de facto prowincją polską od czasów klęski państwa krzyżackiego w XV–XVI w. Traktat krakowski z 8 kwietnia 1525 r. ustanowił stosunek lenny między Koroną Polską a księstwem pruskim. Niemieckojęzyczne Prusy stały się
częścią składową wielonarodowościowej Rzeczypospolitej, z księciem, kurfürstem, na czele. Później okazji wcielenia Prus do Polski było co niemiara: sąd królewski był bowiem ostatnią instancją w licznych sporach niemieckich nad Bałtykiem na wschód od Odry. Ale nikt się w Polsce tego nie podjął; w owej epoce nikt bowiem nie myślał w kategoriach późniejszych nacjonalizmów.

Nie potrafiono więc zapobiec dynastycznemu połączeniu się Prus z Brandenburgią, w osobie księcia elektora z rodu Hohenzollernów. Nie powstrzymał tego Zygmunt August. Nie wykorzystał okazji przecięcia związku Brandenburgii i Prus Stefan Batory podczas i po wojnie z Gdańskiem. W jego opinii, zapewne za sugestią podkanclerzego Jana Zamoyskiego, ta zapyziała scheda po państwie krzyżackim nie liczyła się w wielkiej grze politycznej i wojskowej. Ponadto władcy Prus niekiedy ratowali skarb i płacili politykom niezłe łapówki.

Prusy więc w Polsce lekceważono, mimo że od 1618 r. Hohenzollernowie brandenburscy przejęli lenno pruskie w dziedziczne władanie. Ale nie widzieli nawet szans na uzyskanie suwerenności i nie zmierzali do niej aż do 1655 r. Najpierw przyszła katastrofalna wojna domowa Polaków z Kozakami Chmielnickiego i śmierć króla Władysława IV Wazy. Książę Fryderyk Wilhelm, uczestnicząc w grze elekcyjnej, poparł kandydaturę Jana Kazimierza Wazy i zyskał jego przychylność. Gdy narastał konflikt Rzeczypospolitej z mocarstwem szwedzkim, elektor zachowywał się nad wyraz lojalnie: w 1652 r. ostrzegał biskupa warmińskiego Wacława Leszczyńskiego przed inwazją.

W Szwecji, szykującej się do ataku na Polskę, powstał jednak rezerwowy plan zaspokojenia roszczeń Jana Kazimierza. W zamian za jego rezygnację z praw do korony szwedzkiej, Karol X Gustaw chciał polskiemu Wazie oferować Prusy Książęce, a elektorom brandenburskim jako rekompensatę – księstwo Bremy. Ale plan szwedzki mocno zaniepokoił elektora Fryderyka Wilhelma i wywołał akcje obronne dyplomacji brandenburskiej, nadal lojalnej wobec Polski. Gdy Szwedzi ruszyli na Rzeczpospolitą w lipcu 1655 r., rezydent brandenburski w Warszawie Johann von Hoverbeck i tajny radca Otto von Schwerin, polnischer Hund (polski pies) – jak go zwano na dworze królewieckim i berlińskim – przypominali elektorowi o konieczności wypełnienia obowiązku wierności wobec polskiego króla.

Jednakże przeważyły szybkie zwycięstwa i groźby szwedzkie: elektor postąpił za radą Georga Friedricha von Waldecka. Minister ten w swym memorandum wskazywał, że władza królewska w Polsce jest bardzo słaba i Rzeczpospolita także nie wywiązuje się ze zobowiązań lennych. Podczas najazdu 1655 r. Fryderyk Wilhelm uznał więc za swego pana króla Szwecji Karola X Gustawa, gdyż przedtem tak uczyniła szlachta wielkopolska pod Ujściem i Litwini w Kiejdanach. Doszło do tego w Królewcu, 17 (lub 27) stycznia 1656 r. Po uznaniu się za wasala Fryderyk Wilhelm otworzył Szwedom porty.

Króla polskiego elektor powiadomił, że został zmuszony do układu ze Szwedem. Z tych, wymuszonych ponoć, traktatów nie zdołały elektora wyrwać ani starania polskie, ani nawet moskiewskie, przy czym król szwedzki nie ustawał w prezentach dla kurfürsta. Za kontyngent wojskowy 1000 piechoty i 500 jazdy Fryderyk Wilhelm dostał od Karola X Gustawa Warmię, po czym zajął królewskie Braniewo. Niebawem elektor zaczął myśleć o przyłączeniu znacznych połaci Wielkopolski i Kujaw; 25 czerwca 1657 r. uzyskał od króla Szwecji cztery polskie województwa!

Pociągnął też ze Szwedami na Mazowsze. 28–30 czerwca 1656 r. rozegrała się decydująca bitwa warszawska na prawym brzegu Wisły. Polacy nie przegraliby jej z pewnością, gdyby nie oddziały Fryderyka Wilhelma. Liczyły one 9 tys. żołnierzy, 30 armat i były niemal równie liczne co armia szwedzka. Elektor ponoć wykazał się w bitwie umiejętnościami wojskowymi, a jego sukces pod Warszawą historiografia niemiecka uzna za początek utworzenia armii pruskiej.

Szybko jednak okazało się, że Szwedzi także przegrywają, a Polacy ze swą „wojną szarpacką”, a potem regularną, są nie do pobicia. To m.in. sprawiło, że elektor wysłał niebawem posła z pojednawczym listem do Jana Kazimierza. Ale urażeni wiarołomnością Hohenzollerna Polacy zdecydowali się na manewr odwetowy. Na Prusy Książęce spadł najazd Tatarów pod komendą hetmana polnego litewskiego Wincentego Gosiewskiego. 8 października 1656 r. wojska królewskie zwyciężyły pod Prostkami i przerażona szlachta pruska chciała już odstępować od elektora i oddać się w opiekę króla polskiego. Jednakże korzystne dla Rzeczypospolitej tendencje przekreśliła nieoczekiwana klęska hetmana Gosiewskiego pod Filipowem, w dwa tygodnie po triumfie pod Prostkami.

W tej to bitwie szalał z Tatarami Sienkiewiczowski Kmicic, który miał też pojmać dowódcę szwedzko-brandenburskiego, księcia Bogusława Radziwiłła, syna Hohenzollernówny, wujecznego dziada elektora. Ordyńcy wzbudzali takie przerażenie dzikością i bezwzględnością, że po wielu latach mamy i nianie pruskie straszyły dzieci Tatarami. Elektor znalazł się pod ogromną presją: nie tylko łupiono mu Prusy, ale szlachta wielkopolska urządziła odwetowe najazdy w Marchii Brandenburskiej, wywołując szok na terenach, których nie osłaniały żadne wojska.

Fryderyk Wilhelm, obawiając się zagrożenia Berlina przez Polaków, z łatwością mogących przejść skutą mrozem Odrę, kazał nawet przewieźć archiwum do Spandau. Wielkopolanie, szykujący się rzeczywiście do wyprawy odwetowej, zapewne złupiliby Marchię, gdyby nie reakcja i prośby Leopolda Habsburga. 1 grudnia Rzeczpospolita podpisała sojusz z Habsburgami, przewidujący pomoc 4 tys. żołnierzy austriackich i zbliżenie z Danią, konkurentką Szwecji.

Tymczasem wahania i rozterki kurfürsta przerwał król Szwecji. 20 listopada 1656 r. w Labiawie zgodził się na suwerenność elektora w Prusach Książęcych. Miały one stać się niezależnym państwem. Elektor, reprezentowany przez Szwedów, uczestniczył w pierwszej próbie rozbioru Polski na mocy traktatu w Radnot z 6 grudnia 1656 r. Przyznano mu wtedy Wielkopolskę. (Pisaliśmy o tym w artykule „Po Potopie, do rozbiórki”, POLITYKA 48/06).

Ale plany szwedzko-węgiersko-ukraińsko-brandenbursko-prusko-radziwiłłowskie zawaliły się i do rozbioru nie doszło. Elektor, który cały czas utrzymywał kontakt z polskim dworem, zmuszony był pertraktować. Był jednak znów w niezwykle korzystnej sytuacji: 2 kwietnia 1657 r. zmarł cesarz Ferdynand III i elektor brandenburski miał współdecydować o wyborze 17-letniego Leopolda na nowego cesarza. Austriaccy Habsburgowie nie byli więc zainteresowani pognębieniem księcia elektora.

W dość skomplikowanej sytuacji w Europie – jak pisze Jacek Wijaczka – „Brandenburgia mogła (...) odegrać rolę języczka u wagi. Dlatego też dwór wiedeński postanowił pogodzić Fryderyka Wilhelma z Polską”. Misję tę powierzono Franciszkowi von Lisoli, wytrawnemu dyplomacie w służbie Habsburgów, wysłanemu do Polski w maju 1657 r.

Istotną rolę w owym godzeniu, jak i w całej wojnie, odegrała także polska królowa Ludwika Maria Gonzaga. To ona najpierw przestrzegła matkę elektora Elżbietę Szarlottę, że Szwecja przegrywa i elektor winien się pospieszyć w rozmowach z Polską, jeśli chce wyjść z opresji cało. Królowa dalej prowadziła korespondencję z Fryderykiem Wilhelmem, a tymczasem rozmowy tajnego radcy Wawrzyńca von Somnitz z hetmanem Gosiewskim doprowadziły do odejścia załóg brandenburskich z Poznania i twierdz Wielkopolski.

Głównym negocjatorem strony polskiej pozostawał jednak wspomniany baron von Lisola. Nie tylko otrzymał on instrukcje od króla polskiego na początku czerwca 1657 r., ale też został zaznajomiony z treścią instrukcji Jana Kazimierza dla hetmana Gosiewskiego. Na dobitkę, w przypadku oporu elektora, król zezwolił Lisoli na obiecanie Hohenzollernom w linii głównej suwerenności w Prusach Książęcych!

Miała to być ostateczność – za cenę odnowienia przyjaźni króla z elektorem i za oddanie głosu przez Fryderyka Wilhelma na Leopolda Habsburga. Wydawało się przy tym, że skrajna opcja oddania Prus nie będzie użyta w negocjacjach, gdyż król szwedzki, zagrożony przez Danię, opuścił Polskę. Poza tym pomoc Polsce deklarowała Moskwa z ogromną armią.

Elektor jednak skądś wiedział o instrukcjach polskich. Wysłał von Schwerina i Bogusława Radziwiłła na rozmowy z Wincentym Gosiewskim; domagał się Warmii, strona polsko-litewska gotowa była oddać jedynie Lębork i Bytów, a potem Elbląg. Niebawem Fryderyk Wilhelm zaskoczył stronę królewską, gdyż nieoczekiwanie twardo i uparcie domagał się także suwerenności dla Prus. Bomba wybuchła po jakimś czasie: okazało się, że elektor zna dobrze treść instrukcji króla Jana Kazimierza dla Lisoli! Otto von Schwerin wyrecytował Lisoli instrukcję królewską co do słowa!

Kto zdradził? Nie wiemy. Sugerowano, że Lisola. Ale to tylko poszlaki. Sam Lisola opisał przebieg obrad i nie wynika z tego, aby był zwolennikiem elektora. Najbardziej zdecydowanie działał raczej na rzecz Habsburgów. Gosiewski skarżył się nawet królowi, że Włoch odsuwa go od rokowań, nie wyczuwając zapewne, że nakazał to sam Jan Kazimierz. Trudny, depresyjny i momentami rażąco niegrzeczny król polski oraz jego żona, trzymająca ster władzy, nie dowierzali nadal Polakom.

Podczas rozmów Lisoli z Fryderykiem Wilhelmem, 11 lipca, narodził się syn elektorski, co znów było dobrym wydarzeniem dla kurfürsta. W imieniu Leopolda Habsburga Lisola został ojcem chrzestnym. Ujęty tym gestem Fryderyk Wilhelm oznajmił, że odda głos podczas elekcji cesarskiej na Leopolda. Naciskany przez Habsburgów Jan Kazimierz nie oponował przeciw oddaniu Prus i tak 14 sierpnia sporządzono tekst traktatu, uznający niezależność księstwa.

Ale na przeszkodzie nieoczekiwanie stanął hetman Gosiewski. Nie chciał podpisać traktatu. Lisola skłonił go do zmiany decyzji. Nie jest wykluczone, że przyczyniły się do tego pieniądze: po uzyskaniu Prus elektor wypłacić miał Gosiewskiemu 10 tys. talarów „za jego starania podczas pokojowych pertraktacji z Polską”. W testamencie sam kurfürst przyzna, że w Koronie Polskiej „z czasów zależności lennej (...) wszystko okupywać tam musieliśmy pieniędzmi, to wszystko opisać nie jest możliwe”.

Rozmów nie zdołała storpedować kontrofensywa dyplomatyczna Szwecji i Francji. Nie udało się ich przerwać także królowi polskiemu, który znienacka cofnął zgodę na uznanie suwerenności Prus Książęcych. Nie wiemy dokładnie, co zaważyło na zmianie decyzji, ale wiemy, że polecenia króla Lisola nie wykonał. Odpisał Janowi Kazimierzowi, że sprawa jest już sfinalizowana. Po części miał rację, z poważnym jednak zastrzeżeniem: traktat nie został jeszcze podpisany.

W ten sposób Fryderyk Wilhelm otrzymał od polskiego króla bezcenny klejnot: suwerenność w Prusach Książęcych, także dla swych następców w linii męskiej. W razie jej wygaśnięcia, Prusy miały wrócić do Polski. Elektor miał też udzielać pomocy wojskowej – 2 tys. żołnierzy, a poddani pruscy nie mieli odtąd prawa apelowania od wyroków książęcych do polskiego króla.

Oprócz gratyfikacji dla Gosiewskiego, 6 tys. talarów otrzymał też od Fryderyka Wilhelma wojewoda płocki Jan Kazimierz Krasiński jako odszkodowanie za złupione dobra, a 5 tys. kanclerz wielki litewski.

Elektor zaproponował królowi polskiemu wspólny zjazd. Król Jan Kazimierz i jego żona Maria Ludwika skwapliwie skorzystali z zaproszenia, choć ustępstwa wobec elektora stawały się już nie błędem, ale polityczną głupotą. Wszak w maju Moskwa oświadczyła, że idzie z wojskiem na pomoc Polsce, Dania związała się z nami sojuszem i biła się ze Szwedami, a resztę Szwedów wypierało z Polski również 17 tys. żołnierzy austriackich.

Ustępstwa były z pewnością częścią planu Ludwiki Marii. Francuzka, prowadząc grę o reformy i tron dziedziczny w Polsce, liczyła bowiem na dynastyczny rewanż Habsburgów. Sądziła, że gdy odda Prusy, uzyska w Wiedniu zgodę na małżeństwo jednej z siostrzenic, palatynówien Renu, z kandydatem do tronu polskiego Karolem Habsburgiem. Cesarz Leopold przerwał te zamiary, więc Ludwika Maria pożałowała nieostrożnej gry i uległości wobec elektora. Poniewczasie stwierdzi, że znalazła się pod presją Lisoli. Litanię błędów przypieczętuje król polski w następnym roku, kiedy to 30 sierpnia 1658 r., w wydanym dyplomie, zwolni dawnych poddanych pruskich od przysięgi na wierność Rzeczypospolitej.

Ostatecznie zjazd się odbył; 30 października 1657 r. w Bydgoszczy władcy potwierdzali traktat welawski. Para królewska wyjechała wtedy przed miasto na ćwierć mili na spotkanie elektora. To charakterystyczne, że otaczały ją cztery regimenty jazdy cesarza austriackiego i dopiero dalej rój szlachty. Na widok króla Fryderyk Wilhelm I zeskoczył z konia; to samo uczynił Jan Kazimierz, ściskając serdecznie zawodnego lennika, który niebawem przestawał nim być. Po kontrowersjach dotyczących Elbląga, Braniewa, Lęborka i Bytowa strony zaprzysięgły uroczyście traktat.

Polska straciła Prusy. Elektor będzie odtąd postrzegany przez Niemców jako postać wybitna: zyska miano der Grosse Kurfürst, Elector Magnus, czyli Wielki. Tylko on, Fryderyk Wilhelm, oraz Fryderyk II dostąpili tego zaszczytu w historiografii niemieckiej. Natomiast narodowa historiografia polska okrzyczała go zdrajcą. Czy nim był? Trudno mu się dziwić, że wykorzystywał okazje, które mu się czasem pchały w ręce, przy wyjątkowej nieudolności i wahaniach strony polskiej.

Czytelnika zaciekawić powinien testament Fryderyka Wilhelma. Czytamy w nim m.in. takie zalecenia dla następców: „starajcie się utrzymać dla siebie dobry afekt Rzeczypospolitej (...). Od zachowania i utrzymania Polski zależy powodzenie Wasze i Waszych krajów. Oprócz tego musicie po wszystkie czasy wspierać Rzeczypospolitą przy utrzymaniu dawnych swobód. W żaden też sposób nie pozwólcie się ani obietnicami, ani też korzyściami Wam ofiarowanymi odłączyć lub odwrócić od Rzeczypospolitej, która nunmehr wymiera. Przez takie zachowanie uzyskacie zarazem, że król polski zawsze szczególnie z Wami liczyć się będzie musiał”. Tłumacz tego tekstu, Józef Paczkowski, w końcu XIX w. zauważył, że nunmehr wypisane w oryginale oznacza „teraz”, „obecnie”. Podobnie interpretowali to niektórzy badacze niemieccy. Ale po co się wiązać, jak to zaleca Fryderyk Wilhelm, z państwem, które „obecnie wymiera”? Stąd hipoteza innych badaczy, że kopista się pomylił, chcąc napisać nimmer, a więc państwo, które „nigdy nie wymiera”.

Niemiecki badacz Friedrich Koch już w początkach XX w. uznał traktat welawsko-bydgoski za „jeden z najlepszych układów zawartych w dziejach Prus”. Niewielu wówczas zdawało sobie sprawę z konsekwencji, gdyż sądzono, że to raczej Szwedzi, Moskwa, Kozacy, Turcy i Tatarzy, Austria, Francja są problemem dla Rzeczypospolitej. Ale nie małe Prusy. Za tę pomyłkę Polska miała zapłacić gorzką cenę.

Jerzy Besala

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)