Zielona szkoła zatruta sałatką
96 dzieci z zielonej szkoły wypoczywających w jednym z mrzeżyńskich ośrodków zachorowało. Nie wyklucza się zatrucia pokarmowego. Dwanaścioro trafiło z objawami ostrego nieżytu żołądkowo–jelitowego do szpitali w Gryficach i Kołobrzegu. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną zachorowań. W ośrodku przeprowadzono kontrolę sanitarną. Dzieci pochodzą ze szkół w Katowicach, Tychach i Mysłowicach.
27.05.2005 | aktual.: 27.05.2005 10:07
– Na razie nie wiemy, co wywołało dolegliwości – informuje Elżbieta Dembowska, zastępca dyrektora Państwowej Powiatowej Stacji Sanitarno–Epidemiologicznej w Gryficach. – Pobraliśmy próby do badań oraz od osób chorych, zrobiliśmy wymazy, czekamy na wyniki, które najwcześniej mogą być dopiero w czwartek – tłumaczy. Prawdopodobnie przyczyną zatrucia była sałatka z majonezem. Jak dowiedział się nasz reporter od wczoraj aż do odwołania sanepid wstrzymał pracę kuchni i stołówki. Na właścicieli zaś nałożono obowiązek zapłaty grzywny w wysokości 1000 złotych. Na razie dzieci stołują się poza placówką.
Sytuacja jest opanowana – uspokajają wychowawcy grup, które wypoczywają w Mrzeżynie.
Gabriela Kubecka-Porczak, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 51 w Katowicach, nie spała prawie całą noc z poniedziałku na wtorek. Tuż przed północą dowiedziała się, że jej uczniowie, którzy dopiero rozpoczęli turnus zielonej szkoły w Mrzeżynie, czymś się zatruli. Mają wysoką temperaturę, wymioty i biegunkę. Chodziło o grupę 163 trzecioklasistów. Kilkunastu z nich leży w szpitalu.
– Wybuchła panika. Sama byłam bardzo zdenerwowana, ale starałam się uspokoić rodziców. Odradzałam im natychmiastowy wyjazd nad morze. Dzieci są pod dobrą opieką, stan chorych się poprawia – mówi dyrektor szkoły.
Początkowo jednak nie było wiadomo, jak poważnie zachorowały dzieci. Podejrzewano zatrucie pokarmowe, ale również nieżyt jelit. Niepokojąco brzmiały informacje, że trzeba było wezwać dodatkowe siły medyczne, że na miejsce przybył lekarz województwa zachodniopomorskiego. Dziesięciolatki ze Śląska były przestraszone, dla niektórych z nich to był pierwszy pobyt tak daleko od rodziców.
– W takiej sytuacji łatwo o przerażenie. Rodzice bez przerwy wiszą na telefonie, ja także. Odpowiadam na pytania, kontaktuję się z miejscowym sanepidem i szpitalami. Na szczęście wieści są już dobre — dodaje Gabriela Kubecka-Porczak.
Ośrodek „Piramida” w Mrzeżynie przyjął dzieci z tej szkoły po raz drugi. Poprzednim razem wypoczywające dzieci też miały pecha – pochorowały się grupowo na ospę. Zamiast spacerować nad brzegiem morza, leżały w łóżkach. Ale opiekunowie zapewniali, że ośrodek jest komfortowy i pięknie położony. Choroba dzieci nie była winą organizatorów. Tym razem może być inaczej. Miejscowy sanepid podejrzewa, że dzieci zjadły coś nieświeżego w stołówce w ośrodku. Być może chodzi o sałatkę jarzynową podaną na kolację, ale sanepid w Gryfinie nie potwierdza tego na sto procent.
– Pobraliśmy wszystkie próbki z kuchni i zobaczymy, co i w jakim stopniu zaszkodziło uczestnikom zielonej szkoły. To musi trochę potrwać – wyjaśnia Elżbieta Dembowska z gryfickiego sanepidu. – Obecnie nie ma już powodów do obaw.
Dyrektor szkoły uważa, że ten wypadek wywoła na pewno kolejną dyskusję o sensowności wyjazdów dzieci z klas nad morze. Zielone szkoły mają przeciwników.
– W tym roku nie wyjechało 28 uczniów z trzecich klas, jak dotąd najwięcej – mówi Gabriela Kubecka-Porczak. – Barierą chyba jest cena, chodzi o 750 złotych na trzy tygodnie. Ale można ubiegać się o dofinansowanie z zakładu pracy. Rodzice są uprzedzani o tym wydatku już na początku roku szkolnego. Mogą się przygotować, jednak dyskusje są zawsze gorące. Dlatego zrezygnowaliśmy z ośrodka w Kołobrzegu i wybraliśmy inny, w Mrzeżynie. Rodzice mają głos decydujący.
Nauczyciele popierają zielone szkoły, dzieci też są zadowolone, bo jest dużo zabawy, a nauki mało. Ze Szkoły Podstawowej nr 17 w Mysłowicach również pojechała grupa trzecioklasistów do „Piramidy” w Mrzeżynie. Mają już lada dzień wracać. Dyrektor tej szkoły nie mógł jednak uspokajać rodziców, bo był na szkoleniu.
– W tamtym roku byłam w Mrzeżynie — opowiada Michalina z IV a. – Podobało mi się.. Lekcji było mało, mieliśmy ładną pogodę, robiliśmy wycieczki. Tylko jedzenie mi niezbyt smakowało. Często dawali racuchy, a przed wyjazdem dali nam jajecznicę i nie za dobrze się czułam. Ale chętnie bym pojechała jeszcze raz. Było weselej niż w naszej szkole.
W poniedziałek tuż przed 21.00 do gryfickiego sanepidu dotarła informacja o zachorowaniach. – Powiadomił nas o zdarzeniu lekarz pogotowia, a także kierownik ośrodka – mówi Dembowska. Pierwsze symptomy choroby zauważono u dzieci już w piątek. Z początku jednak były na tyle niegroźne, że skończyło się jedynie na interwencji pielęgniarki oraz lekarza opiekującego się ośrodkiem. Sytuacja zaczęła pogarszać się w poniedziałek po południu. Dzieci a także niektórzy nauczyciele zaczęli uskarżać na gorączkę, bóle głowy, biegunki oraz wymioty.
W poniedziałek około północy stan dwunastu osób był już na tyle groźny, że podjęto decyzję o hospitalizacji. Ośmioro dzieci przewieziono do szpitala w Gryficach, czwórka trafiła do placówki w Kołobrzegu. Jak podaje gryficki sanepid w sumie zachorowało 96 osób, w tym 86 dzieci do lat dziesięciu, jeden pięciolatek oraz dziewięcioro dorosłych. Udało nam się porozmawiać z małymi pacjentami, którzy przebywają na oddziale dziecięcym w gryfickim szpitalu. – Po południu były zajęcia plastyczne, jakoś już się źle czułam – mówi 10–letnia Ewa Mikuła z Mysłowic. – Powiedziałam pani, a ona zmierzyła mi temperaturę, ale nie miałam jeszcze gorączki, potem była kolacja już nic nie jadłam, było mi coraz gorzej, w nocy nas zabrali do szpitala – relacjonuje 10-latka.
Podobnie czuła się jej Sandra Śliwińska, która razem z Ewą trafiła na oddział. – Wieczorem bolała mnie głowa, pani mierzyła mi dwa razy gorączkę, i za każdym razem była coraz wyższa, w nocy się obudziłam, wymiotowałam i miałam biegunkę, pamiętam, że przyjechało kilku lekarzy, dali nam jakieś lekarstwa, a potem trafiłyśmy tutaj, ale teraz czuję się już dobrze – mówi Sandra. Stan pacjentów przywiezionych do gryfickiego szpitala jest ogólnie dobry i jak mówi ordynator oddziału dziecięcego dr Renata Baranowska poprawia się bardzo szybko. – Dzieci są pod dobrą opieką, dostały leki przeciwbiegunkowe, na razie są jeszcze na diecie, ale nie ma żadnego już zagrożenia – wyjaśnia. W dobrym stanie są także pacjenci z Kołobrzegu oraz również ci, którzy przebywają na ośrodku pod opieką lekarzy z gryfickiego szpitala.
Na razie sytuacja opanowana – uspokajają wychowawcy grup, które wypoczywają w Mrzeżynie. – Odebraliśmy dziś mnóstwo telefonów od zaniepokojonych rodziców – mówi Joanna Gładysz, dyrektor SP nr 1 w Tychach, która jest opiekunem jednego z turnusów. – Na szczęście żadne z moich dzieci nie trafiły do szpitala, jesteśmy tu na miejscu pod ścisłą opieką lekarzy z gryfickiego szpitala, dzieci trochę gorączkowały, podano im środki przeciwbiegunkowe, teraz jest już wszystko w porządku, a właściciele ośrodka służą nam wszelką pomocą – relacjonuje kobieta.
Ośrodek kolonijny, gdzie doszło do zachorowań prowadzi swoją działalność od ponad dziesięciu lat. Jak deklarują jego właściciele nigdy przedtem nie doszło tu do żadnych zachorowań czy zatruć. – Nie wiem czy te dolegliwości mają związek z tym, co dzieci jadły – powiedziała nam córka właścicieli. – Moja 15-miesięczna córka dziś w nocy miała także bardzo wysoką gorączkę, a przecież nie stołuje się na kolonijnej kuchni, bo jest za maleńka. Poza tym słyszałam, że w zeszłym tygodniu w Trzebiatowie w jednej ze szkół odnotowano przypadki podobnych zachorowań, być może to jakiś wirus – komentuje.
Janusz Kulig, właściciel biura podróży „Sindbad” w Jastrzębiu Zdroju:
To my organizowaliśmy wyjazd do zielonej szkoły w ośrodku „Piramida” w Mrzeżynie dla dzieci z Katowic, Mysłowic i Tychów. Z przykrością dowiedziałem się, że doszło tam do zatrucia uczniów. Mamy stały kontakt z opiekunami, wiemy, że dzieci czują się już lepiej i że u większości objawy były lekkie. Powrót odbędzie się w terminie, w każdym autobusie znajdzie się pielęgniarka. Z ośrodkiem w Mrzeżynie współpracujemy od sześciu lat bez zastrzeżeń. Przykro nam, że doszło do tego incydentu. (gkm)
Anna Zamora, rzecznik Kuratorium Oświaty w Katowicach:
Pozytywnie oceniam zielone szkoły, również z własnego doświadczenia jako matki. Dziecko nie tylko korzysta z lepszego klimatu, ale staje się też bardziej samodzielne. Zdarza się, że to jedyna możliwość wyjazdu ucznia nad morze. Gdyby nie zielone szkoły, to wielu uczniów nigdzie by nie pojechało. Owszem, zdarzają się przykre sytuacje, jak zatrucie w Mrzeżynie, ale to rzadkość. Problemem są też opłaty. Ale warto podkreślić, że zielone szkoły nie muszą koniecznie odbywać się nad morzem. Są inne piękne miejsc, położone bliżej i tańsze. Obecnie zielone szkoły to już tradycja i niemal wszystkie podstawówki wysyłają na nie dzieci. Rzadziej szkoły z górskich miejscowości w naszym regionie, bo oni zdrowe powietrze mają na miejscu.
Szkoły z wypadkami
- W maju tego roku w pożarze ośrodka Stary Dąb koło Rucianego-Nidy zginął 10-letni chłopczyk, który był uczestnikiem zielonej szkoły. Odpoczywały tutaj dzieci z Warszawy. Pożar wybuchł nagle, spłonęły trzy z pięciu segmentów budynków, zapadły się dachy. Ogień wybuchł z powodu zwarcia instalacji elektrycznej.
- W Darłowie w woj. zachodniopomorskim dwa lata temu zatruło się gronkowcem 64 dzieci i trzech wychowawców. Gronkowiec znajdował się w pulpetach, podanych na obiad.
- W Łazach w woj. zachodniopomorskim zatruło się 26 dzieci z Krzanowic na Śląsku, uczestników zielonej szkoły. Do zatrucia doszło cztery lata temu. Wyniki kontroli ośrodka były bulwersujące. W jedzeniu dzieci wykryto gronkowca. W kuchni było brudno, brakowało stanowiska do wyparzania jaj. Nie było też żadnych środków baketriobójczych.
Grażyna Kuźnik, Marzena Domaradzka