ŚwiatZgotował im piekło na ziemi

Zgotował im piekło na ziemi

Piekło - tak opisuje Kambodżę Czerwonych Khmerów Claire Ly, której udało się przeżyć trwający cztery lata okrutny reżim. W tym czasie zginęła jedna czwarta mieszkańców kraju. Wymordowano prawie całą inteligencję. Śmierć mogła być karą nawet za noszenie okularów. Twórcą tego piekła na ziemi był "cichy i spokojny", jak go opisywała rodzina, były uczeń buddyjskich mnichów i student paryskiej uczelni - Pol Pot.

Zgotował im piekło na ziemi
Źródło zdjęć: © AFP

17 kwietnia 1975 roku miał być dniem wyzwolenia dla Kambodży. Po pięciu latach wojny i ucisku gen. Lon Nola (wspieranego zresztą przez USA), mieszkańcy Phnom Penh z ulgą witali Czerwonych Khmerów, którzy wkraczali do stolicy. Radość nie trwała jednak długo. Kilka godzin później Pol Pot, przywódca Czerwonych Khmerów, zarządził ewakuację całego miasta. W jego zamyśle Kambodża miała stać się krajem wiejskich komun, bo w miastach mieszkały jedynie "pasożyty".

Gospodarka kraju miała się opierać na eksporcie ryżu, przy którego uprawie pracowała spora część mieszkańców Kambodży - jak na ironię, wielu z nich umierało z głodu. Ryż, mięso, owoce, większość towarów wytwarzanych w Kambodży wędrowała do Chin. Szpitale stały się miejscami dogorywania wycieńczonych ludzi, bo prawdziwi lekarze byli zapędzani do pracy na ryżowiskach, a zastępowali ich nastoletni felczerzy. Z obiegu wycofano nawet pieniądze, symbol kapitalizmu.

- Na ulicy przy zniszczonym budynku banku znalazłam skrzynię, w której było mnóstwo banknotów i monet. Te pieniądze nie zdążyły wejść w obieg - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską Monika Warneńska, pisarka i reportażystka, która jako pierwsza Polka przyjechała do Phnom Penh wkrótce po obaleniu reżimu Czerwonych Khmerów na początku 1979 roku. I rzeczywiście, Kambodża po czterech latach sprawowania władzy przez Pol Pota była krajem nędzarzy, gdzie pieniądze, bezwartościowe, leżały na ulicach.

- Stałam na rogatkach Phnom Penh i patrzyłam na ludzi, którzy wracali do stolicy. Wszyscy w łachmanach, wychudzeni - opowiada Warneńska. - Co druga osoba mówiła po francusku, a przecież język ten znała inteligencja, a nie prości ludzie - ciągnie dalej. W swojej książce "Ląd ocalony" reportażystka zamieściła zdjęcie biedaka, który swój cały dobytek niesie w chuście zawieszonej na kiju. Ten nędzarz był dawniej dyrektorem banku narodowego w Phnom Penh.

Zemsta wymierzona miastu

Claire Ly pracowała w Phnom Penh w Ministerstwie Edukacji. W kwietniu 1975 roku, zgodnie z poleceniem Czerwonych Khmerów, udała się z trzyletnim synem i kolejnym dzieckiem w drodze do Battambangu, miasta na północnym zachodzie Kambodży. Jej mąż i ojciec zaginęli. Dopiero po wielu miesiącach dowiedziała się, że zostali zabici. Miała szczęście, spotkała świadka ich morderstwa - większość Kambodżan mogła się tylko domyślać, co się stało z ich zaginionymi bliskimi.

Kiedy Claire Ly próbowała się wydostać z piekielnego kraju i wyjechać do Tajlandii, zatrzymali ją żołnierze Pol Pota. Wówczas trafiła do wiejskiej komuny. Jako była mieszkanka miast należała do tzw. nowej ludności, czyli tej złej, którą "trzeba zreedukować przez najcięższą pracę". Trzonem Angkar (Organizacji), jak nazywali się Czerwoni Khmerzy, byli właśnie młodzi wieśniacy pragnący zemsty na mieście. Przepaść między wsią a miastem była w czasach przed Czerwonymi Khmerami rzeczywiście ogromna. Wkrótce jednak zrównać wszystkich miały cierpienia i nędza.

"Widzę, jak część młodzieży wiejskiej bardzo przejmuje się tym, że należy do 'czystego ludu'. (…) doskonale grają rolę nadzorców (…). Mnożą się donosy, które mają zaspokoić żądzę zemsty i uczucie zazdrości", napisała w swoich wspomnieniach Claire Ly. W książce "Powrót z piekła" opisuje to, co spotkało ją w Kambodży Pol Pota: głód, morderczą pracę, indoktrynację dzieci. Udawała nawet niepiśmienną, by nie budzić podejrzeń, by przeżyć. Cierpiała jednak nie tylko ludność z miast. Gdy okazało się, że "miejskie pasożyty" nie są w stanie udźwignąć planów gospodarczych Organizacji, zaczęto rozprawiać się również z mieszkańcami wiosek.

Szacuje się, że w latach 1975-1979 poniosło śmierć od dwóch do trzech milionów osób. Zostały one zabite lub umarły z głodu i chorób.

Obraz zniszczenia

- Zaduch i trupi odór - tak wspomina swoje pierwsze wrażenia ze zrujnowanej stolicy Kambodży Monika Warneńska. Podróżowała po Wietnamie i kraju Khmerów wiele razy przed i po upadku Pol Pota. Jednak pierwsza wizyta po obaleniu reżimu była wyjątkowo wstrząsająca. Miasto nie było zrujnowane, ale opustoszałe. "Ulice przypominały porzucone dekoracje do upiornej sztuki", pisze Warneńska. - Po całym dniu, gdy byłam już w hotelu, zastanawiałam się, czy wypić kieliszek alkoholu, czy wziąć środki nasenne. Chciałam, żeby wszystko, co zobaczyłam tego dnia, znikło. Wybrałam środki nasenne - opowiada dziennikarka. Wyjątkowo złą sławą cieszyło się za rządów Pol Pota więzienie Tuol Sleng, znane również jako S-21, które utworzono w dawnej szkole. Zakatowano w nim 16-20 tysięcy ludzi. Większość ofiar torturowano, by później pobić je na śmierć drewnianymi pałkami lub powiesić, bo naboje oszczędzano. W katowni mordowano mężczyzn, kobiety, dzieci, niemowlęta…

- Wydawałem rozkazy zabijania dzieci, ponieważ baliśmy się, że w przyszłości mogą się one na nas zemścić - wyznał podczas rozprawy towarzysz "Duch", który kierował S-21. Obecnie 66-letni Kaing Guek Eav dopiero w tym roku, po 30 latach od upadku reżimu, stanął przed sądem.

Czytaj więcej o katowni S-21.

Katownię S-21 widziała Warneńska. - Gdy tam dotarłam, nie było już ciał zabitych. Wszędzie był jednak jeszcze brud, zaschnięta krew i ślady po zwłokach, które zaczęły się rozkładać - opowiada. - Pokazano mi miejsce, gdzie wieszano więźniów. Ich cele, a właściwie przegrody. W niektórych były metalowe prycze lub łańcuchy, którymi przypinano skazanych za nogę, w innych goła ziemia - mówi.

Pobyt w Tuol Sleng przeżyło tylko kilka osób (czytaj więcej: "Jako dziecko był torturowany przez Czerwonych Khmerów")
. Ci, którzy tam trafiali, byli oskarżani o szpiegowanie dla Wietnamu lub związki z CIA. Wśród ofiar byli również cudzoziemcy. Po seriach "przesłuchań”, podczas których, na przykład, nacinano skórę ofiary i wprowadzano pod nią jadowitego skorpiona, wielu przyznawało się do winy. A nawet gdyby ktoś się nie przyznał, to czy Organizacja, wtrącając do więzienia, mogła się pomylić?

Wśród ocalałych było kilku malarzy, którzy do ostatnich dni wykonywali portrety Pol Pola. Premier nie pozował im osobiście, jego twarz znali jedynie z nielicznych fotografii i specjalnie dla nich wyświetlanych filmów. Przywódca Czerwonych Khmerów wszędzie widział wrogów, więc nie pokazywał się publicznie, a mieszkańcy Kambodży długo nie wiedzieli, jak wygląda człowiek, który skazał ich na takie męki. Nawet Loth Suong nie miał pojęcia, że premier Demokratycznej Kampuczei (jak wówczas nazywano ten kraj), który skazał jego i jego rodzinę na wygnanie i ciężkie roboty, który jest odpowiedzialny za śmierć jego syna, to jego młodszy brat - Pol Pot.

Brat bez rodziny

Choć Pol Pota nazywano Bratem Numer Jeden, nie okazywał on uczuć braterskich, nie pamiętał o swojej własnej rodzinie. Starszy brat Pol Pota, Loth Suong, przeżył okrucieństwa Czerwonych Khmerów tylko dlatego, że nie przyznał się kim jest - udawał rzemieślnika. Razem z żoną i córką został wygnany na ryżowiska. Jego syna, pilota, zamordowano.

Dawniej Loth Suong pracował jako urzędnik na królewskim dworze. Obawiał się, że jako inteligent może zostać zabity, Nie sądził jednak, że Saloth Sar, bo to prawdziwe imię Pol Pota, jest przywódcą Czerwonych Khmerów. "Przecież za Czerwonych Khmerów nie było gazet, filmów, telewizji. Nie znaliśmy twarzy naszych przywódców i przedstawicieli najwyższych władz", powiedział Monice Warneńskiej, która go spotkała w 1980 roku. Swoją rozmowę z bratem tyrana opisała w książce "Śladami Pol Pota”. Loth Suong dowiedział się, kim jest Pol Pot dopiero jesienią 1978 roku, kiedy w jego komunie powieszono plakat z fotografią brata. Nawet wówczas Loth Suong nie szukał z nim kontaktu. Zaczął się natomiast bać linczu, był przecież tak podobny do Pol Pota.

Historia brata przywódcy Czerwonych Khmerów nie była wyjątkiem. Matka Ieng Sary’ego, prawej ręki i szwagra Pol Pota, również została opuszczona przez syna, który się nigdy o nią nie zatroszczył. Natomiast brat Khieu Samphana, prezydenta Demokratycznej Kampuczei, usłyszał od młodych Czerwonych Khmerów, którzy po niego przyszli, że rewolucja nie zna braci ani sióstr…

- Sama pierwszy raz usłyszałam nazwisko Pol Pota w 1975 roku po oficjalnym zakończeniu wojny w Wietnamie - opowiada Monika Warneńska. - Byłam wtedy w Hanoi, gdzie przyjechała delegacja kambodżańska. Nie dopuszczano do niej żadnych dziennikarzy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w Phnom Penh rozgrywają się już dantejskie sceny - wyjaśnia pisarka.

Na początku lat 70. nikt nie słyszał o Pol Pocie. Czołowymi postaciami khmerskich komunistów byli wówczas Hu Nim, absolwent prawa, Hou Youn oraz Khieu Samphan, doktor ekonomii na Sorbonie. Dwaj pierwsi zostali później zamęczeni na śmierć w katowni S-21. Ostatni, Khieu Samphan, żyje do dziś i czeka go rozprawa przed Trybunałem do spraw zbrodni Czerwonych Khmerów. Nie przyznaje się do winy.

Khieu Samphan był nawet w Polsce w 1973 roku, jeszcze przed objęciem rządów przez Czerwonych Khmerów. - Po Warszawie oprowadzał go późniejszy ambasador Polski w Phnom Penh, Józef Kobiałko, to on opowiedział mi tę historię - wyjaśnia Warneńska. - Khieu Samphan bardzo chciał zobaczyć muzeum wojny, więc zabrano go do Muzeum Wojska Polskiego. Po całym dniu zwiedzania, gdy siedział z Józefem Kobiałką w restauracji, zwrócił uwagę na studentów, którzy śmiali się kilka stolików dalej. "Jedne pasożyty obsługują drugich. Ja bym ich powystrzelał" - powiedział wówczas gość z Kambodży.

Studia w Paryżu i lata w dżungli

Pol Pot urodził się w 1925 roku w licznej wiejskiej rodzinie. Dostał na imię Sar, co w języku khmerskim oznacza "biały”, ze względu na swoją jasną cerę. Jako dziecko został wysłany na naukę do stolicy do brata, Loth Suonga. Wówczas około stutysięczne Phnom Penh, zamieszkane przez Khmerów, ale również Wietnamczyków i Chińczyków, musiało się wydać małemu Sarowi zupełnie nowym światem. O edukację chłopca dbała także jego siostra Saroeun i dalsza krewna, Meak, która była dawniej tancerką i konkubiną następcy tronu. Krewna nie przeżyła rządów Czerwonych Khmerów.

Sar rozpoczął naukę w przyklasztornej szkole buddyjskich mnichów. Z ogoloną głową i w pomarańczowej szacie Sar, podobnie jak inni "mali bonzowie”, poznawał religię swoich przodków. Potem przyszły przywódca Czerwonych Khmerów kształcił się w prywatnej szkole katolickiej i prestiżowym kolegium w Kompong Cham, gdzie zresztą poznał Hu Nima (którego później kazał zgładzić) i Khieu Samphana. Choć Saloth Sar nie uzyskał dyplomu szkoły średniej, nie przeszkodziło to mu w wyjeździe na stypendium do Francji - prawdopodobnie dzięki rodzinnym koneksjom na dworze.

W Paryżu nie interesował się wykładami na uczelni technicznej, do której miał uczęszczać, zafascynował się natomiast Marksem, Stalinem, Mao oraz poezją francuską. Mimo że nie skończył studiów, kiedy wrócił do Kambodży, przez kilka lat pracował jako nauczyciel. Wykładał historię, francuski, geografię i… wychowanie obywatelskie. Jego uczniowie wspominają, że cytował często Arthura Rimbauda i Paula Verlaine’a.

We Francji poznał również swoją pierwszą żonę - Khieu Ponnary. Ta absolwentka Sorbony, która była później nazywana "matką rewolucji”, nie wytrzymała okrucieństw męża i zwariowała. Inaczej było w przypadku młodszej siostry Khieu Ponnary, Thirith, która została żoną przyjaciela Pol Pota i szefa jego dyplomacji Ieng Sary’ego. Oboje dobrze się odnaleźli w rzeczywistości stworzonej przez Pol Pota. Oboje będą również odpowiadać wkrótce przed sądem za swoje zbrodnie.

Przemiana Saloth Sara w Pol Pota nastąpiła prawdopodobnie podczas pobytu w dżungli. W latach 60. wielu khmerskich komunistów opuszczało miasta i przenosiło się do tajnych baz. Pol Pot spędził w nich 12 lat. Monika Warneńska, choć nigdy nie spotkała osobiście Pol Pota, była w tamtym okresie w bazach Wietkongu na pograniczu Kambodży i Wietnamu Południowego. - To były szałasy, czasem namioty. W jednej bazie mógł być szpital, w innej radiostacja. Każda oczywiście była obstawiona przez uzbrojonych partyzantów. Front Wyzwolenia był dużą zorganizowaną siłą - wspomina pisarka. Kiedy jednak w 1965 roku reportażystka pierwszy raz przechodziła przez zieloną granicę do Kambodży, wietnamscy komuniści odradzali jej kontaktowania się z khmerską lewicą. - Kazali mi szukać kontaktu z księciem Norodomem Sihanoukiem. Myślę, że już wtedy wiedzieli, do czego mogą być zdolni Czerwoni Khmerzy - wyjaśnia. Gdy Pol Pot ze swą grupą przebywał w górskich terenach Kambodży, zetknął się z plemionami, których sposób życia różnił się od
trybu życia mieszkańców miast, ale także chłopów pracujących na nizinnych ryżowiskach. "Górscy Khmerzy” żyli prymitywne, w większości byli niepiśmienni i podobnie jak późniejsi Czerwoni Khmerzy, byli wrodzy wobec panującej władzy. To ci ludzie staną się później ochroną premiera Pol Pota i zasilą szeregi jego partyzanckiej armii. Spotkała ich również Warneńska, gdy odwiedzała obozy dla khmerskich jeńców w Wietnamie. Byli tam chłopcy, bo większość miała mniej niż 20 lat, którzy nic nie wiedzieli o świecie. Byli analfabetami, którym wbijano do głowy, że są komunistami. Ale nie potrafili nawet odpowiedzieć na pytanie, kim jest komunista. "Uczono ich ślepego posłuszeństwa (…). Instruowano, jak niszczyć, torturować i zabijać", opisała jeńców reportażystka.

- Korzenie fanatyzmu politycznego Pol Pota tkwią w Paryżu, ale ostateczna przemiana nastąpiła w dżungli. To tam wypracował swoją okrutną doktrynę - twierdzi Warneńska.

Ostatnia masakra

Pol Pot, w obawie przed utratą władzy, nakazywał mordować ludzi bez opamiętania. Kiedy jednak jego żołnierze zaczęli plądrować wioski przy granicy z Wietnamem, armia wietnamska wyruszyła przeciw Czerwonym Khmerom. W styczniu 1979 roku obalono reżim Pol Pota. On sam zdołał uciec ze swoimi ludźmi do dżungli na pograniczu z Tajlandią. Stamtąd jeszcze przez wiele lat prowadził wojnę partyzancką, która zakończyła się faktycznie dopiero w 1991 po podpisaniu porozumień paryskich.

- Gdy podróżuje się dziś po Kambodży, w oczy rzuca się cała masa dzieci-inwalidów. To dowód, że Czerwoni Khmerzy podkładali miny jeszcze po obaleniu reżimu i nie cofali się przed atakami na ludność cywilną– mówi Warneńska.

Chociaż przywódca Czerwonych Khmerów nie miał już takiej władzy, jak w latach 70., w 1997 roku nakazał zamordować swojego byłego zwierzchnika sił zbrojnych Long Venga wraz z 14-osobową rodziną. Wśród zabitych był sześcioletni wnuk byłego kompana Pol Pota. Ta zbrodnia przebrała miarę. Pol Pot został skazany przed ludowy trybunał na areszt domowy. Zmarł 15 kwietnia 1998 roku, niemal w rocznicę dojścia do władzy. Nigdy nie został osądzony za swoje zbrodnie.

Pol Pot nakazał wysiedlenie ludności miast do wiejskich komun, ale sam mieszkał w willi w Phnom Penh. Miał kucharzy, lekarzy i służbę, gdy większość mieszkańców kraju przymierała głodem i nie mogła nawet marzyć o ciepłej wodzie i kostce mydła. Monika Warneńska, która rozmawiała z bliskimi Pol Pota i tymi, którzy przeżyli absurdy stworzonej przez niego rzeczywistości, krótko określa przywódcę Czerwonych Khmerów: ludobójca. - Sam nie zabijał, ale był inspiratorem ludobójstwa. To był wykształcony człowiek, nie mógł nie wiedzieć, do czego prowadzą jego decyzje - dodaje pisarka.

Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska

Przy pisaniu korzystałam z książek: Moniki Warneńskiej "Śladami Pol Pota” oraz "Ląd ocalny”, w której można znaleźć wiele wstrząsających relacji ocalałych po reżimie Czerwonych Khmerów oraz Claire Ly "Powrót z piekła”, która sama przeżyła tytułowe piekło Kambodży Pol Pota. Osobom zainteresowanym Kambodżą Czerwonych Khmerów warto również polecić powieść Moniki Warneńskiej "Oczy smoka".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)