Zginęła w Smoleńsku - "została mi po niej bransoletka"
Wzruszająca opowieść męża Agnieszki Pogródki-Węcławek (34 l.), stewardesy z tupolewa.
30.03.2011 | aktual.: 30.03.2011 10:21
Bransoletkę z czterolistną koniczynką kupiła dzień wcześniej. Chwaliła się koleżankom, że wyszukała ją w nowym sklepie z biżuterią przy Mokotowskiej w Warszawie. Na listkach koniczynki, na dowód miłości, wygrawerowała imię męża. Nie zdążyła się z nim pożegnać. Gdy 10 kwietnia rano Agnieszka Pogródka-Węcławek z BOR wyjeżdżała na lotnisko, Albert Węcławek (36 l.) jeszcze spał. Po katastrofie w Smoleńsku odzyskał bransoletkę. Była wkręcona w strzępy munduru żony. O Agnieszce Pogródce-Węcławek i innych pasażerach rządowego tupolewa, którzy zginęli rok temu w katastrofie, piszą autorzy książki "Faktu" „Cała prawda o Smoleńsku. Rekonstrukcja zdarzeń”.
Charakterek to miała
- Zobaczyła tę koniczynkę u kogoś w telewizji i koniecznie chciała mieć taką samą. Żeby przyniosła jej szczęście - opowiada Albert Węcławek, tak jak żona funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu.
Poznali się w pracy dwanaście lat temu. Żywiołowa i rezolutna „Agnes” (tak o Agnieszce Pogródce-Węcławek mówili znajomi) była duszą towarzystwa. Z zawadiackim uśmiechem rozstawiała po kątach twardych facetów z BOR.
- Charakterek to miała, nie da się ukryć. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Mówiła „chłopczyku”, do każdego kto próbował ją zbajerować. Ale mnie tak nie spławiła jak innych - wspomina Albert Węcławek. Po dwóch miesiącach znajomości byli już parą. Zamieszkali razem w Czersku pod Warszawą, skąd „Agnes” jeździła autobusem do pracy i z powrotem. Dwie godziny w jedną stronę. Teraz narzeczony mógł podwozić ją samochodem.
- Spędzaliśmy ze sobą 24 godziny na dobę i bardzo nam to odpowiadało - mówi Albert Węcławek.
Każdego potrafiła zjednać uśmiechem
Agnieszka zaczynała w BOR jako sekretarka. Ale jej marzeniem było latanie. Dopięła swego po czterech latach. Założyła mundur funkcjonariuszki i została stewardesą. Latała z Aleksandrem Kwaśniewskim, a potem z Lechem Kaczyńskim. Lubili ją obydwaj prezydenci, a ich żony wręcz za nią przepadały.
- Była ulubienicą zarówno Jolanty Kwaśniewskiej, jak później Marii Kaczyńskiej. Miała taką osobowość, że każdego potrafiła zjednać uśmiechem - tłumaczy Albert Węcławek.
Gdy w 2005 r. postanowili się pobrać "Agnes" jednym uśmiechem załatwiła im kabriolet do ślubu. Zatrzymała na ulicy sąsiada, który jeździł pięknym odkrytym mercedesem. Spytała czy nie zechciałby pożyczyć im auta na wyjątkową okazję i sprawa była załatwiona.
Kupili w Warszawie kawalerkę na kredyt, a potem (też na kredyt) większe mieszkanie na Wilanowie. Wszystko dobrze im szło, tylko potomstwa nie mogli się doczekać. - Staraliśmy się o dziecko przez trzy lata po ślubie, ale nam się nie udawało. Ciągle jednak mieliśmy nadzieję. Zdecydowaliśmy się na zapłodnienie in vitro. Na 12 kwietnia mieliśmy wyznaczoną wizytę w klinice. To była nasza ostatnia szansa. Postanowiliśmy, że jak Agnieszka zajdzie w ciążę, to ze względu na dziecko przestanie latać - zwierza się Albert Węcławek.
Może dlatego ten lot był dla "Agnes" szczególny. Nie planowała wyprawy do Smoleńska. Kilka dni wcześniej zgodziła się zastąpić koleżankę, której coś wypadło i nie mogła polecieć 10 kwietnia z prezydentem. Rano w biegu spotkała ją na lotnisku. Pochwaliła się nowym mundurem, który założyła na tę okazję (metki zostały w domu na stole). Na ręce miała bransoletkę z czterolistną koniczynką, a w torebce słoniki i trzy różańce.
- Zupełnie jakby przeczuwała, że może ją coś złego spotkać i chciała się przed tym uchronić - przypuszcza mąż.
Czy Agnieszka wsiadła do tupolewa?
Albert Węcławek jeszcze spał, gdy rano w sobotę, 10 kwietnia, zadzwonił do niego kolega. - Oglądałeś wiadomości? – zapytał.
- Nie – odpowiedział zaspany mąż „Agnes”.
Na tym rozmowa się urwała. Albert Węcławek włączył telewizor i nogi się pod nim ugięły. Kurczowo trzymał się resztek nadziei. Media początkowo wśród ofiar katastrofy nie podawały nazwiska jego żony. Dzwonił do niej gorączkowo. Może nie weszła do tupolewa? Może nie odbiera, bo jest gdzieś na zakupach? W końcu dodzwonił się na wojskowe Okęcie.
- Czy Agnieszka wsiadła do tupolewa?
- Tak, wsiadła - usłyszał. Wtedy już wiedział, że spotkało go najgorsze.
Agnieszka pożegnała się i odeszła
Następnego dnia, w niedzielę, poleciał do Moskwy zidentyfikować ciało. Nie wyobrażał sobie, by ktokolwiek mógł to zrobić za niego. Najpierw pokazano mu tylko dłoń. Bez wahania rozpoznał żonę po lakierze do paznokci. Radzono mu, by reszty ciała nie oglądał. Nie posłuchał. Musiał pożegnać się ze swoją ukochaną.
Na pogrzebie poczuł jakby dała mu znak. Wiatr zawinął flagę na jej trumnie. Chciał podejść i tę flagę poprawić. „Żona zawsze chciała mieć wszystko idealnie przyszykowane” - przemknęło mu przez głowę. Albert Węcławek zrobił krok, a flaga załomotała i sama ułożyła się jak należy: - Tak Agnieszka pożegnała się ze mną... i odeszła.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Tajemnica "strzałów" w Smoleńsku