Zeznania Jamesa Comeya: Początek drogi do impeachmentu Trumpa?
"Potrzebuję lojalności. Oczekuję lojalności" - te słowa zawarte w zeznaniach zwolnionego przez Trumpa szefa FBI mogą pogrążyć Donalda Trumpa. James Comey potwierdził, że Trump naciskał na niego, by zamknął śledztwa w sprawie jego doradcy Michaela Flynna i powiązań zespołu Trumpa z Rosją. Jego czwartkowe zeznania przed senacką komisją ds. wywiadu będą przełomowym momentem.
Comey będzie zeznawać przed komisją w czwartkowe popołudnie, ale dzień wcześniej przesłał do Senatu pisemne oświadczenie, w którym opisał swoje kontakty z prezydentem. Treść oświadczenia jest dla Trumpa niezwykle niewygodna.
"To najbardziej szokujący dokument opisujący oficjalną działalność prezydenta od czasu taśm Watergate" - skomentował na swoim blogu Benjamin Wittes, prawnik i ekspert Brookings Institution, a prywatnie przyjaciel Comeya.
Co zeznał Comey?
Opisy niektórych sytuacji przez Comeya są dość surrealistyczne i - jak zauważyli komentatorzy - przypominają sceny z filmu gangsterskiego. Comey opisuje kilka przypadków, w których Trump jednoznacznie dał mu do zrozumienia, że chce zakończenia niewygodnych dla niego śledztw. Pierwsze z tych spotkań miało miejsce w lutym podczas kolacji w Białym Domu. Comey przyznaje, że zdziwił się, że przy stole byli tylko on i prezydent. Podczas rozmowy odniósł wrażenie, że Trump próbował od początku ustawić go w podległej roli., m.in. pytając go o to, czy chce pozostać na swoim stanowisku ( mimo że ustalili to już wczęśniej formalnie jego kandecja wygasa dopiero w 2023 r.) oraz wspominając, że na jego stanowisko jest wielu chętnych.
"Mój instynkt podpowiedział mi, że rozmowa jeden na jednego i udawanie, że to nasza pierwsza rozmowa na temat mojej pozycji, oznaczało że ta kolacja była przynajmniej w części działaniem mającym skłonić mnie do proszenia o moją pracę i stworzenia między nami relację patronażu. To bardzo mnie zaniepokoiło, biorąc pod uwagę tradycyjnie niezależny status FBI" - napisał Comey. Jak dodaje, chwilę później Trump powiedział mu wprost, że "potrzebuje lojalności i oczekuje lojalnośći". W odpowiedzi na to nastała niezręczna cisza. Prezydent później powtórzył swoje słowa, na co szef FBI odpowiedział tylko, że zawsze może liczyć na jego szczerość i uczciwość. Ostatcznie obaj zgodzili się na "uczciwą lojalność".
Zostawić Flynna w spokoju
Podczas następnego spotkania, które odbyło się dwa dni po zwolnieniu przez Trumpa swojego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego generała Michaela Flynna, podejrzanego o nieprawidłowe kontakty z Rosją oraz przyjmowanie pieniędzy od Rosji i Turcji, Trump naciskał, by Comey dał spokój Flynnowi, który jest "dobrym gościem". "Mam nadzieję, że będziesz w stanie puścić to płazem" - miał powiedzieć Trump.
Rosyjska chmura
W kolejnych rozmowach prezydent USA naciskał też, by Biuro przestało zajmować się dochodzeniem w sprawie powiązań jego współpracowników z Rosją. Podczas rozmowy telefonicznej 30 marca Trump skarżył sie szefowi FBI, że rosyjskie śledztwo jest jak "chmura", która przeszkadza mu w wykonywaniu jego pracy i zawarciu "dealu" - w domyśle zapowiadanego przez Trumpa porozumienia z Rosją. Podkreślał, że nie ma nic wspólnego z Rosją i że wbrew plotkom nie miał do czynienia z rosyjskimi prostytutkami w Moskwie. Przyznał, że jeśli któryś z jego "satelickich" współpracowników zrobił coś złego, dobrze byłoby to wiedzieć, ale on sam nic takiego nie zrobił. Poprosił Comeya, by "zdjął z niego tę chmurę". Dyrektor FBI potwierdził, że sam Trump nie jest przedmiotem śledztwa, lecz mógł tylko obiecać, że będzie starać się wyjaśnić sprawę rosyjskich koneksji jak najszybciej jak to możliwe.
W ostatniej rozmowie obu mężczyzn, 11 kwietnia prezydent domagał się ponadto od Comeya, by ten publicznie ogłosił, że nie jest uwikłany w śledztwo. Ten polecił, by zwrócił się o to do Departamentu Sprawiedliwości, bo skorzystanie z tego kanału byłby bardziej odpowiednie.
Trump zgodził się ale dodał: "Byłem wobec ciebie bardzo lojalny, bardzo lojalny; wiesz, że razem mieliśmy tę rzecz".
Comey w oświadczeniu napisał, że nie wie, co prezydent miał na myśli, ale nie kontynuował tematu. Miesiąc później został zwolniony.
Przełomowy moment
Jakie znaczenie mają zeznania zwolnionego szefa FBI? Potencjalnie ogromne. Choć o szczegółach kontaktów miedzy Trumpem i Comeyem pisały już wcześniej media, to potwierdzenie Comeya jest przełomem, który pozwala na postawienie pytania o to, czy zachowanie prezydenta stanowiło nieuprawnioną ingerencję w śledztwo. I czy stanowi "ciężkie przestępstwa albo przewinienia" pozwalające na postawienie mu zarzutów (impeachment) i usunięcie z urzędu.
- Do dzisiaj były spekulacje. Teraz, po zeznaniu Comeya pod przysięgą, sytuacja zmieni swój charakter. Przestanie być rozmową i spekulacjami o tym, co ktoś mógł powiedzieć, a stanie się sprawą. Od dzisiaj mamy sprawę Trumpa - mówi WP prof. Bohdan Szklarski, amerykanista z UW. Jak dodaje, choć do impeachmentu jeszcze daleka droga, zeznania Comeya mogą być początkiem tego procesu.
Jak zauważają komentatorzy, sytuacja przypomina tę ze sprawy Watergate: wtedy też prezydent Nixon zwolnił odpowiedzialnego za śledztwo ws. Watergate specjalnego prokuratora Archibalda Coxa, co stało się jedną z przyczyn jego wymuszonej rezygnacji. Były dyrektor Wywiadu Narodowego James Clapper powiedział, że sprawa Nixona blednie w porównaniu z Trumpem.
Jak rozłożą się głosy
Jednak to, jak dalej potoczy się sprawa, zależy od dwóch rzeczy: przyjętej przez administrację Trumpa taktyki oraz zachowania republikanów w Kongresie. Obóz prezydencki od pewnego czasu przyjął taktykę podważania wiarygodności Comeya. Na ich niekorzyść działa jednak reputacja Comeya jako apolitycznego gracza oraz jego praktyka sporządzania notatek natychmiast po każdym spotkaniu z Trumpem. Jak mówi Szklarski, można się spodziewać, że linią obrony Trumpa będzie narracja mówiąca o tym, że nie wydał bezpośredniego polecenia zatrzymania śledztwa. Niewiadomą jednak jest reakcja polityków w partii Trumpa.
Po publikacji pisemnego oświadczenia Comeya reakcja Republikanów była przytłumiona. Na Twitterze oficjalne konto partii zdało się bagatelizować treść zeznania.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Ale stosunek części republikańskich polityków w Kongresie do prezydenta nie jest jednoznaczny. Wielu widzi w nim wizerunkowe obciążenie dla wyborczych szans partii i programu reform.
- Wszystko zależy od rozkładu opinii w tej sprawie. Podejrzewam, że jeśli chodzi o nastroje społeczne, wzmocni się twarde jądro zwolenników Trumpa, ale odejdzie kolejne 3-4 procent w sondażach - mówi prof. Szklarski. Jednak przyznaje, że Trumpa mogą czekać kłopoty wewnątrz swojej partii.
- Trump jest prezydentem, który popełnia mnóstwo błędów. I z każdym takim wydarzeniem, dla zwolenników reform przestaje być wiarygodny jako "przewodnik stada" - a przecież będzie jeszcze więcej takich, zeznawać będzie - mówi ekspert. - Ci ludzie widzieli w nim swoją szansę, widzieli w nim młot, który naruszyłby tę skałę interesów w Waszyngtonie i pozwoliłby na przeprowadzenie prawdziwych reform. Ale są też ideologiczni zwolennicy Trumpa, którzy tworzą pewną sektę. Dla nich każdy taki atak tylko utwierdzi ich w przekonaniu, że system chce zniszczyć Trumpa - tłumaczy.
Do wszczęcia procedury impeachmentu potrzeba zwykłej większości w Izbie Reprezentantów, a do skazania i usunięcia z urzędu 2/3 głosów w Senacie. Oznacza to, że za oskarżeniem prezydenta musiałoby się opowiedzieć co najmniej 25 z republikańskich 239 kongresmenów, a do skazania go oraz 19 z 52 republiańskich senatorów.
- Od dzisiaj zajęcie stanowiska w tej sprawie będzie określeniem się, po której stronie się stoi. Ta sprawa dodatkowo spolaryzuje amerykańską politykę. I z pewnością będzie jeszcze bardzo ciekawie - podsumowuje Szklarski.