Jared Kushner chciał stworzyć tajny kanał komunikacji z Kremlem
Zięć i najbliższy doradca prezydenta USA proponował Rosjanom stworzenie tajnego kanału komunikacji za pomocą rosyjskiego systemu łączności - donoszą amerykańskie media. Propozycja miała zaskoczyć samych Rosjan.
27.05.2017 | aktual.: 27.05.2017 17:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jak wynika z doniesień "Washington Post" oferta ustanowienia pozaprotokolarnych rozmów z Kremlem padła podczas jednego z poufnych i ukrywanych przez Kushnera spotkań z rosyjskim ambasadorem Siergiejem Kislakiem 1 lub 2 grudnia. Amerykańskie służby dowiedziały się o niej z przechwyconej rozmowy Kislaka z centralą w Moskwie, w której ambasador relacjonował przebieg spotkania z zięciem Donalda Trumpa. Kushner miał zaoferować, by w rozmowach po stronie administracji udział brał on oraz były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Flynn. Chciał też, by rozmowy były poza wiedzą zasięgiem amerykańskich służb, dlatego zaproponował użycie rosyjskiego systemu komunikacji w ambasadzie.
Według źródeł dziennika "New York Times", głównym celem ustanowienia takiej metody dialogu z Rosjanami miało być swobodne prowadzenie dyskusji na temat wspólnej strategii w Syrii oraz innych problemów. W domyśle, Flynn i Kushner pragnęli mieć tajną linię do Kremla, by prowadzić politykę z pominięciem innych ośrodków władzy, bardziej sceptycznie nastawionymi wobec współpracy z Moskwą.
Informacje "Washington Post" i "NYT" to być może najpoważniejszy ujawniony dotąd element "Russiagate". Jareda Kushnera uważa się bowiem za najbliższego doradcę prezydenta, a jego propozycja prowadzenia rozmów za pośrednictwem rosyjskiej łączności jest uważana przez ekspertów za dziwaczną i podejrzaną. Tworzenie alternatywnych kanałów komunikacji nie jest co prawda niczym nowym w dyplomacji; znany z takiego modus operandi był m.in. słynny dyplomata Henry Kissinger, który prowadził nieformalne rozmowy z przedstawicielami Związku Radzieckiego w latach 70-tych. W sprawie Kushnera uwagę zwraca jednak fakt tego, że chciał on ukryć te rozmowy przed służbami własnego kraju.
- Cały ten pomysł wydaje się albo niezwykle naiwny, albo absolutnie szalony - powiedział jeden z byłych oficerów amerykańskiego wywiadu "Washington Post", zwracając uwagę na to, że rozmowy amerykańskich oficjeli za pośrednictwem rosyjskiej ambasady natychmiast zwróciłyby uwagę FBI oraz dawałyby dużą przewagę Rosji.
- Jeśli jesteś w pozycji zaufania i rozmawiasz, spotykasz się czy współpracujesz z zagranicznym mocarstwem próbując ominąć oficjalne kanały, w oczach FBI i CIA jesteś zdrajcą - ocenił w rozmowie z portalem Business Insider Glenn Carle, były oficer CIA. Ofertą Kushnera zaskoczony miał być także sam Kislak i ostatecznie odpowiedział na prośbę doradcy Trumpa negatywnie.
Nie ma dymu bez ognia?
Amerykańscy oficjele zaznaczają jednak, że Kushner, choć figuruje w dochodzeniu w sprawie powiązań Trump - Rosja, nie jest objęty śledztwem kryminalnym. Dotyczy to jak dotąd tylko zwolnionego w lutym Flynna, który po tym, jak śledczy odrzucili jego ofertę zeznań w charakterze świadka koronnego, odmawia współpracy z organami ścigania oraz komisją Kongresu zajmującą się sprawą "Russiagate". Jak podała w ubiegłym tygodniu telewizja CNN, amerykański wywiad przechwycił rozmowę rosyjskich dyplomatów, w której mówią o tym, że za pomocą Flynna będą mogli swobodnie wpływać na decyzję Trumpa.
Rozmowa Kushnera z Kislakiem to jedna z całej sieci ukrywanych kontaktów między ludźmi Donalda Trumpa i przedstawicielami Kremla. Jak wynika z informacji Reutersa, osoby związane z amerykańskim prezydentem 18 razy kontaktowali się z Rosjanami podczas i po kampanii wyborczej w 2016. Jednym z po stronie rosyjskiej był ukraiński oligarcha Wiktor Miedwiedczuk, będący w bardzo bliskich stosunkach z rosyjskim prezydentem (Putin jest ojcem chrzestnym jego córki). Podejrzenia budzi nie sam, co ich częstotliwość, okoliczności (wszystko miało miejsce w czasie rosyjskiej operacji wpłynięcia na amerykańskie wybory) a także sam fakt ukrywania ich przez ludzi Trumpa. Pozycję administracji pogarszają dodatkowo próby prezydenta wyciszenia dochodzenia w tej sprawie, m.in. poprzez bezpośrednie naciski, a w końcu też zwolnienie nadzorującego go szefa FBI Jamesa Comeya.
Jak dotąd jednak - poza sprawą Flynna, która traktowana jest osobno - nie wiadomo jednak o żadnych dowodach wskazujących na nielegalne działania współpracowników prezydenta.