Zdrojewski o sytuacji Wrocławia: W przygotowaniach najlepiej wybrać pesymistyczny wariant
Wrocław szykuje się na nadejście kulminacyjnej fali powodziowej. Bogdan Zdrojewski rządził miastem, gdy w 1997 roku zalała je "powódź tysiąclecia". Ocenia, że sytuacja jest dużo lepsza, niż 27 lat temu: - Ja miałem zbyt mało danych. Dziś jest na odwrót: mamy nadwyżkę danych. Kłopotem jest ich interpretacja i wybór tych najwłaściwszych.
Patryk Słowik, Wirtualna Polska: Najwięcej w panu złości, gdy pan widzi, jak wygląda rodzinne Kłodzko, nadziei, że Wrocławia to nie czeka, czy jest rezygnacja, bo i tak niewiele od nas zależy?
Bogdan Zdrojewski, europoseł, prezydent Wrocławia w latach 1990-2001, pochodzi z Kłodzka: Najwięcej jest we mnie współczucia. Żal mi Kłodzka i jego mieszkańców, tak jak żal wszystkich innych obywateli, którzy ucierpieli wskutek powodzi.
Kłodzko jest mi bliskie - obserwowałem gigantyczne wysiłki burmistrza i władz samorządowych w ostatnich latach. Udało się bardzo wiele zrobić po powodzi z 1997 r. I to wszystko legło teraz w gruzach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Powódź na południu. Ekspert: Mamy jednocześnie dwa kataklizmy
Ale trzeba patrzeć w przyszłość: Kłodzko nie może być pozostawione samo sobie, tak jak było to przed laty. Musi być wiara w to, że odbudowa ma sens, że inwestycje mają sens. I gdy przejdziemy do fazy odbudowy, musimy zadbać o wsparcie dla zniszczonych miejscowości.
Patrząc w przyszłość mniej odległą: jak sytuacja Wrocławia? Kilka dni temu prezydent Jacek Sutryk był dość spokojny. Dziś, gdy na niego patrzę i go słucham, jest już więcej obaw.
Lepiej mieć obawy, choćby miało nie dojść do najgorszych wydarzeń, niż być zbyt spokojnym.
Pamiętam, że w 1997 r. podjąłem bardzo ryzykowną wówczas decyzję: ostrzegłem Wrocław i wszystkie media, że idzie katastrofa. Było to ryzykowne, bo prognozy ekspertów były uspokajające. Choć - co dawało do myślenia - sprzeczne wewnętrznie.
Różnica pomiędzy 1997 r. a 2024 r. jest taka, że ja miałem zbyt mało danych, było sporo luk w potrzebnych informacjach. Dziś jest na odwrót: mamy nadwyżkę danych. Kłopotem jest ich interpretacja i wybór tych najwłaściwszych.
No właśnie: czytam w tym samym czasie, że Wrocław jest bezpieczny oraz że Wrocław jest zagrożony. Różni eksperci, różne dane. Komu wierzyć?
Lepiej coś więcej zrobić na darmo niż czegoś nie zrobić, ponieść ogromne straty i mieć pretensje do samego siebie, że można było zrobić więcej.
Inna rzecz, że dziś sytuacja jest inna niż w 1997 r. Ma to swoje plusy i minusy.
Przykładowo w 1997 r., zanim przyszła duża fala, we Wrocławiu świeciło słońce, było sucho. Dziś widzę nasiąknięte łąki, wały i martwię się, czy nie będzie tak, że co prawda woda będzie niższa, szczytowych fal mniej, ale gdzieś te wały nie wytrzymają.
A plusy?
Wrocławski węzeł został przebudowany i pozwala przenieść dużo więcej metrów sześciennych wody niż w 1997 r. Dodatkowo mamy suchy zbiornik Racibórz. On jest w stanie spłaszczyć i przejąć falę szczytową, co powoduje, że zagrożenie wielkością fali jest znacznie mniejsze. Jeśli bowiem kontrolujemy przebieg wód od Raciborza do Wrocławia i od Nysy do Wrocławia, to oznacza, że fala może być dłuższa, ale niższa.
Ten zbiornik naprawdę wiele zmienia - i zalicza, jakkolwiek to brzmi, ciekawy debiut, bo po raz pierwszy będzie wykorzystany do okiełznania katastrofy. Trzymam kciuki za jego obsługę techniczną. Od tych ludzi wiele zależy. Jestem przekonany, że ich profesjonalizm przysłuży się dobrze nam wszystkim.
W mediach społecznościowych jest, mówiąc wprost, nawalanka polityczna o to, która partia bardziej blokowała budowę zbiorników przeciwpowodziowych. Jednocześnie prawda jest taka, że często to lokalne społeczności sprzeciwiały się tym inwestycjom.
Gdy mowa o odpowiedzialności za to, co przed powodzią, to mam jedną radę do wszystkich: aby o niej mówić po powodzi, a nie w trakcie.
Nie twierdzę, że nie należy mówić o błędach; jak najbardziej - należy. Choćby po to, by ich unikać w przyszłości. Ale nie teraz.
Dziś wszystkie służby muszą czuć komfort i wsparcie we wszystkich siłach politycznych. Nawalanki powodują demobilizację i utratę wiarygodności, także w zakresie skuteczności działania służb.
Nie ten czas i nie to miejsce.
Szeroka obecność rządu na miejscu pomaga czy przeszkadza? Jedni mówią, że najważniejsi politycy powinni być na miejscu, inni - że to PR, dodatkowy problem dla służb i trzeba się skupiać na ich ochronie, zamiast na przeciwdziałaniu skutkom powodzi.
Członkowie rządu powinni być na miejscu. Dobrze, że są. Władza dysponuje służbami mundurowymi - wojskiem, policją, strażą. Może też odbierać na miejscu ważne sygnały o doraźnych potrzebach, które do warszawskich gabinetów w ogóle by nie docierały lub docierały z opóźnieniem.
Ale też to nie jest tak, że wszyscy członkowie rządu powinni "przewijać się" przez obszar katastrofy. Wszystko zależy od kompetencji, odpowiedzialności za dane kwestie.
Krótko mówiąc: dobrze, że przedstawiciele rządu są na miejscu, ale nie oznacza to, że potrzebne są masowe przyjazdy wszelkich polityków na tereny powodziowe.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski