"Zdjęcia nieogolonego polityka w kajdankach to zbrodnia?"
Od aresztowania byłego już prezesa MFW minęło dobre kilka tygodni – przycichły nieco spory, czy większą zbrodnią jest publikacja zdjęcia nieogolonego polityka w kajdankach czy może jednak próba gwałtu na pokojówce. W obronie Dominique Strauss-Kahna murem stanęła francuska elita, na czele z filozoficznym celebrytą, którego rozwichrzona czupryna już dawno przesłoniła jakąkolwiek myśl. Ponad połowa Francuzów twierdzi ponoć, że to i tak wszystko spisek, mniejsza o to czyj (Sarkozy, CIA, a może alterglobaliści?). Tak czy inaczej, powoli zaczął się do mediów przebijać inny temat: operacja „następca”. I dobrze: debata wokół Strauss-Kahna ma szansę odrzeć politykę francuską z choć części hipokryzji, ale spór o nowego szefa MFW to prawdziwy poligon zmian w globalnym układzie sił - pisze Michał Sutowski w Wirtualnej Polsce.
15.06.2011 | aktual.: 22.06.2011 10:53
W wyścigu pozostała już tylko dwójka: faworytka Christine Lagarde i czarny koń: Meksykanin Augustín Carstens. Nie ma większych wątpliwości, że wygra Francuzka, ale chyba po raz pierwszy w historii mieliśmy coś w rodzaju jawnej kampanii wyborczej. Obok rozmów zakulisowych, kandydaci musieli jasno zadeklarować, jakie interesy i jakie pomysły na przyszłość Międzynarodowego Funduszu Walutowego za nimi stoją. Pomimo przewidywalnego wyniku to spory postęp – wizyty „sondujące i przekonujące” w Chinach czy Indiach świadczą, że najważniejsza instytucja finansowa świata przynajmniej na zewnątrz odchodzi od dotychczasowego schematu pt. „układ unijno-amerykański plus rytualne konsultacje z resztą świata”. Obecne starcie to symptom zmian gospodarczych i politycznych w świecie – a najbliższe lata mogą zadecydować o kształcie nowego porządku.
Kwestia podstawowa brzmi: kto rozdaje karty? Nikt nie ma wątpliwości, że już wkrótce chińskie supermocarstwo przełamie europejsko-amerykański duopol władzy w MFW, a być może także Banku Światowym – wszystkich odpowiedzi jednak nie znamy. Czy nowy porządek będzie oznaczał nowy duopol (z Europą odesłaną na emeryturę)
, poszerzony koncert mocarstw (UE, Chiny, USA), a może coś zupełnie innego – układ bardziej demokratyczny, w którym reprezentowane są interesy większej ilości państw „wschodzących”?
Kandydat Meksyku stwierdził ostatnio bez ogródek: „jeśli wschodzące rynki nie będą postępować w zgodzie z naszymi aspiracjami, nigdy nie dojdziemy tam, gdzie byśmy chcieli. Jeśli poddamy się europejskiej religii, jeśli potraktujemy ją jak coś oczywistego i normalnego, nic się nie zmieni”. Carstens nie mówił, rzecz jasna, o chrześcijaństwie, ale o religijnej niemal wierze w to, że Europejczykom przeznaczone jest uszczęśliwianie swą polityką reszty świata, choćby na siłę. Podobnie jak w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, ramy instytucjonalne MFW już dawno nie odpowiadają układowi sił i potrzeb całego świata. Jednak dopiero teraz na forum Funduszu, zawsze bardziej konserwatywnego choćby od G20, pojawiły się otwarte wezwania do zmiany sytuacji – i sojuszu wschodzących gwiazd (Brazylia, Indie...) przeciw starym gigantom.
Drugi problem najbliższych lat to oczywiście polityka ekonomiczna Funduszu – a jej ostatnie zmiany można łączyć z werbalną przynajmniej emancypacją krajów nie tylko „wschodzących”, ale też wprost peryferyjnych (głównie z Afryki i Ameryki Łacińskiej). W ciągu ostatnich 30 lat wydarzyło się około setki dużych kryzysów w różnych krajach – niektóre z nich doktrynerska polityka MFW tylko pogłębiła lub wręcz spowodowała (przykład Azji w 1997). Mantrę „liberalizacji, deregulacji, dyscypliny budżetowej” powtarzano do bardzo niedawna – normą było wymuszanie drakońskich cięć (socjal, usługi publiczne, inwestycje w przyszłość) na ogarniętych kryzysem państwach. Po to, oczywiście, żeby spłacić zagraniczne banki i „odzyskać zaufanie rynków”. Idiotyzm (oraz interesowność) tej polityki ekonomiści zdiagnozowali dość szybko (Joseph Stiglitz), ale polityczne elity potrzebowały trzęsienia ziemi, żeby przyjąć fakty do wiadomości. Dopiero po wybuchu kryzysu prezes MFW Strauss-Kahn skłonny był przyznać, że to „zatrudnienie i
sprawiedliwość społeczna budują trwałe podstawy dla ekonomicznej i politycznej stabilności, dobrobytu i pokoju”.
Na przekór bardziej progresywnej agendzie grupy G20, Fundusz Walutowy mocno zmienił retorykę, ale już politykę – dość ostrożnie. Wciąż wymuszano – kontrproduktywne – cięcia na Islandii czy w Portugalii, unikano pomocy „bezwarunkowej” (tj. bez wymuszania cięć), słabo zareagowano na kryzys żywnościowy i związany z cenami paliw; interwencje państw broniące je przed przewartościowaniem walut zaakceptowano, ale „tylko w ostateczności” – choć doświadczenie islandzkie sugerowało ich wielką przydatność w zapobieganiu kryzysom.
Zwycięstwo Christine Lagarde w wyścigu o fotel prezesa MFW sugeruje kontynuację dotychczasowej polityki – tj. bardzo powolne zmiany, w zależności od siły naporu państw BRICS. Prawniczka, poliglotka, roztaczająca wokół siebie „dyskretny urok francuskiej burżuazji”, bywała bardzo trzeźwa jeśli chodzi o dyscyplinę narzucaną bankom. Twierdziła, że w światowych finansach „zbyt wielu jest facetów pragnących pokazać innym, że mają więcej włosów na klacie niż siedzący obok” – ale alterglobalistka z niej nieszczególna. „Cięcia w zamian za pożyczki” to także jej panaceum na kryzysowe bolączki. Ulubienica liberalnych mediów („Financial Times”, „Forbes”) robi dobre wrażenie – jednak realne zmiany w globalnej polityce państwa wschodzące i peryferyjne będą musiały sobie wywalczyć. Tzn. przypomnieć, że to nie one spowodowały kryzys, za który tak wiele płacą.
Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski