Zbrodnie 1 Armii Konnej podczas wojny polsko-bolszewickiej
• Podczas wojny polsko-bolszewickiej 1 Armia Konna Budionnego dopuściła się licznych zbrodni
• Żołnierze tej jednostki bez litości mordowali jeńców, rannych i ludność cywilną
• Czerwonoarmiści ze szczególną nienawiścią traktowali polskich oficerów
• Krwawy pochód "konarmiejców" udało się zatrzymać dopiero na przedpolach Lwowa i Warszawy
21.03.2016 16:54
17 sierpnia 1920 r. zakończył się heroiczny bój żołnierzy-ochotników pod dowództwem polskiego Leonidasa - kapitana Bolesława Zajączkowskiego. Polacy otoczeni w Zadwórzu k. Lwowa przez hordę kawalerzystów Siemiona Budionnego, walczyli do samego końca jak Spartanie. Sowieci rozwścieczeni ich straceńczym oporem, nie okazali litości rannym jeńcom. ''Błagamy, żeby nie zabijać jeńców. Apanasenko umywa ręce, Szeko bąknął dlaczego nie; odegrało to potworną rolę. Nie patrzyłem im w twarze, przebijali pałaszami, dostrzeliwali, trupy na trupach, jednego jeszcze obdzierają, drugiego dobijają, jęki, krzyki, charkot […] Piekło. Jakąż to wolność przynosimy, okropieństwo. Przeszukują folwark. Wyciągają z ukrycia. Apanasenko – nie trać ładunków, zarżnij go. Apanasenko zawsze tak mówi – siostrę zarżnąć, Polaków zarżnąć'' – te sceny opisuje w swoim dzienniku Izaak Babel, oficer polityczny i dziennikarz wojenny przy I Armii Konnej Budionnego. Jego dziennik jest pełen tego typu opisów. Wymordowanie obrońców Zadwórza nie było
odosobnionym przypadkiem, ale metodą, którą bezwzględnie stosowali kawalerzyści Budionnego. Ich szlak bojowy w Polsce znaczyły makabryczne mordy, gwałty i zbrodnie wojenne. Był to bardzo krwawy szlak, który naoczni świadkowie zdarzeń porównywali do starożytnego najazdu Hunów.
Jako pierwsi wkroczą do Warszawy
''Kim był Budienny, wiedzą wszyscy. Gdyby nie tysiące jego karabinów maszynowych, gdyby nie jego armaty i samochody pancerne, można by go porównać do wodza Hunów. Ów młot, pod którego uderzeniami cofnął się nasz front południowy od Kijowa aż pod Lwów, ta horda, która nawracała kraj na wiarę Lenina ogniem i mieczem, ten wróg, co po bitwie w pień wycinał dziesiątki i setki jeńców – to Konna Armja Budiennego''. Ten emocjonalny opis żołnierzy Budionnego wyszedł spod pióra ich pogromcy - płk Juliusza Rommla, dowódcy 1 Dywizji Jazdy. Nie ma się co dziwić jego nastawieniu. Na własne oczy widział efekty działalności tej formacji. ''Wojna polsko-sowiecka w wydaniu 1 Armii Konnej przybrała po prostu niezwykle okrutny charakter zarówno w odniesieniu do branych przez 'konarmiejców' jeńców, jak i w stosunku do ludności cywilnej terenów, na których walczyła. Armia Budionnego na front przeciwpolski przyniosła ze sobą całą patologię charakteryzującą wojnę domową w Rosji. Był to efekt również niezwykle krwawego i okrutnego
przebiegu przewrotu bolszewickiego w Rosji […] W wydarzeniach tych brali udział praktycznie wszyscy budionowcy […] Wydarzenia te pozostawiły na nich niezatarte piętno'' – napisał znawca tej formacji Aleksander Smoliński. ''Czerwoni'' kawalerzyści przynieśli z Rosji do Polski swoje stare nawyki.
I Armia Konna weszła na arenę polsko-bolszewickich zmagań w maju 1920 r. Po zdobyciu przez Wojsko Polskie Kijowa, Armia Czerwona zaczęła koncentrować na Ukrainie silne oddziały przeciw Polakom. Formacja Budionnego była jedną z najniebezpieczniejszych jednostek. Liczyła 12 tys. konnych, 2 tys. piechoty, 84 działa, 30 samochodów pancernych i 400 karabinów maszynowych. Była bardzo niebezpieczną siłą, rzucaną do koncentrycznego przełamywania frontu, a później do niszczenia przeciwnika po wyjściu na jego tyły, gdzie siała spustoszenie. Miała na swoim koncie wiele zwycięstw podczas wojny domowej w Rosji i spowijał ją nimb legendarnej formacji. ''Na ogół armia Budionnego otoczona jest w całej Rosji szczególną aureolą. Istnieje przekonanie, że ona pierwsza wkroczy do Warszawy'' – pisał Antoni Sękowski, dezerter z I Armii Konnej. Żołnierze Budionnego napsuli podczas tej wojny najwięcej krwi Polakom. Na początku czerwca przełamali front na Ukrainie i weszli na tyły polskich oddziałów siejąc panikę i spustoszenie.
Polacy na całym froncie musieli się cofnąć. Zatrzymali radziecką jazdę dopiero na przedpolach Lwowa i Warszawy. Jaki los spotkałby te miasta, gdyby ich rogatki minęli Budionnowcy? Aż strach pomyśleć.
Krwawy szlak
''Gdy tłuszcza budionnowców ujrzała plut. Piekarczyka z odznakami podof[icera] i ostrogami, z wrzaskiem ogólnym zaczęła krzyczeć: 'rubi jego, sukinsyna'. Plut. Piekarczyk, widząc, jak stojący z tyłu Kozacy rąbali jego poprzedników, zwracał co chwila głowę w stronę stojących z tyłu z gołymi szablami Kozaków. Gdy ogólny wrzask Kozaków wydał wyrok na plut. Piekarczyka, Kozacy zamierzyli się, chcąc go rąbać, wówczas ten uchylił się i zaczął cofać się w stronę stojących pod ścianą jeńców. Jednakowoż jeden z Kozaków dosięgnął go szablą i ranił go w ramię, gdy ten upadł na kolana, zaczęto go rąbać w drobne kawałki'' – pisał Władysław Garboniak, naoczny świadek tych makabrycznych wydarzeń. Jemu samemu udało się przeżyć, gdyż był jedynie szeregowcem. W swoim raporcie złożonym po powrocie z niewoli opisał te dantejskie sceny. Jeńcy po schwytaniu byli selekcjonowani. Oficerów i podoficerów rąbano szablami (była to ulubiona metoda likwidacji), natomiast szeregowców pędzono do niewoli. Oprócz oficerów i podoficerów
budionnowcy nie oszczędzali również ''wrogów klasowych'' – przede wszystkim ziemian. Na konflikt z Polakami patrzyli przez czerwone okulary rewolucji, dlatego też wszystkich ''panów'' mordowali, a ich rzekome ''ofiary'', czyli przedstawicieli niższych warstw – oszczędzali. Wszystko ku chwale ojczyzny proletariatu. Swoje ofiary ograbiali ze wszystkiego, nawet z bielizny. Trupom wyrywali złote zęby. Pastwili się nad zwłokami. Nakazywali nie grzebać zwłok poległych, żeby, jak mawiano, ''pust ich robaki skuszajut''. Zdarzało się, że bawili się ofiarami przed śmiercią. Po schwytaniu kilku polskich jeńców pod Zamościem, oprawcy kazali im biec na otwartą przestrzeń, po czym rozpoczęli za nimi pościg i w galopie rąbali ich szablami. Nawet wzięcie żywcem do niewoli nie oznaczało jeszcze bezpieczeństwa i ocalenia życia. Ranni polscy żołnierze, którzy ''po zmęczeniu się nie mogli iść dalej, siadali [więc], by spocząć chwilę. Zobaczywszy to bolszewik dojeżdżał do niego, zabijając go w okrutny sposób. Na przykład
odcinali ręce i głowę oraz przekłuwali oczy szablami itd.'' – czytamy w jednym z raportów naocznego świadka.
Do najgłośniejszych zbrodni kawalerzystów Budionnego należało, oprócz wymordowania obrońców pod Zadwórzem, spalenie szpitala z rannymi żołnierzami i personelem w Berdyczowie (600 ofiar), zamordowanie jeńców we wsi Bystryki (700 ofiar), czy też zamordowanie jeńców pod Zwiahlem (170 ofiar). Odnotowano również wiele innych, pomniejszych zbrodni. Jaka była łączna liczba ofiar Budionnowców? Tego jeszcze nikt nie policzył. Zasada ''nie bierzemy jeńców'' była w formacji ogólnie akceptowaną. Nadużycia w tym względzie były powszechnie znane dowództwu i najzwyczajniej je ignorowano. Można powiedzieć, że był to po prostu nawyk postępowania, który wykształcił się podczas brutalnych walk podczas wojny domowej w Rosji, na który przymykano oczy. Ale nie tylko. Wynikał on również z przyczyn praktycznych – zbytnie obciążenie taborów jeńcami spowalniało szybkość działania Budionnego…
Polska reakcja
Wszystkie armie na wojnie popełniają zbrodnie wojenne. Polakom też się to zdarzało. Główny przeciwnik Budionnego - płk Juliusz Rommel - nie owijał w bawełnę: ''Żołnierz nasz jest wściekły, ponieważ bolszewicy dobijali naszych rannych i jeńców, ucząc na nich swoich kawalerzystów, jak należy rąbać; więc teraz z trudem udaje się wyrywać z jego rąk jeńców nieprzyjacielskich. Są to zresztą okropności naszej wojny z bolszewikami na froncie południowym. Podobno na froncie północnym jest mniej zaciekłości niż tutaj. Zwłaszcza w kawalerii po obu stronach jeńców przeważnie nie brano''. Polscy ułani wiedzieli, że poddanie się oznacza niechybną śmierć w męczarniach. Dlatego walczyli z podwójną determinacją, żeby nie wpaść w ręce kawalerzystów Budionnego.
Ostatecznie I Armia Konna została pokonana i wycofano ją z frontu. Następcy Budionnowców powrócą do Polski 20 lat później, dokonując jeszcze większych zbrodni.
Mateusz Staroń dla Wirtualnej Polski
Podczas pisania tego tekstu korzystałem z książki A. Smolińskiego „Zarys dziejów I Armii Konnej: 1919-1923”, zbioru dokumentów „Zwycięzcy za drutami: jeńcy polscy w niewoli (1919-1922)”, dziennika Izaaka Babla „Dziennik 1920” i wspomnień Juliusza Rommla „Wspomnienia z bojów kawalerii”.