Zarządzanie przez rozróbę
Jedną z wiadomości najchętniej czytanych w ostatnich dniach była ta o bójce w parlamencie. Dziesiątki tysięcy Internautów wchodziły do informacji i zapewne przeżywały rozczarowanie, gdy okazywało się, że pobili się owszem posłowie i rzeczywiście o ustawę, ale niestety nie u nas, tylko na Tajwanie. Kolosalne zainteresowanie tym njusem powinno nas jednak skłonić do zastanowienia się nad wprowadzeniem odpowiednich zmian w naszym ustawodawstwie, tak, żeby polski proces legislacyjny poddać próbie rozróby.
###Galeria
[
]( http://wiadomosci.wp.pl/bijatyka-w-parlamencie-6038682360784001g ) [
]( http://wiadomosci.wp.pl/bijatyka-w-parlamencie-6038682360784001g )
Bijatyka w parlamencie
Wyobraźmy sobie, że poseł sprawozdawca staje na sejmowej mównicy i ubliża posłom opozycyjnych frakcji, machając im przed nosem projektem nowej ustawy. Nie jest to trudne do wyobrażenia, gdyż nie raz i nie dwa podobne sytuacje miały miejsce w naszym Sejmie. Różnica zaczyna się właśnie w tym miejscu, gdzie wystąpienie sprawozdawcy się kończy. Dotychczas było tak, że po nim na trybunę wstępowali posłowie frakcji opozycyjnych i zaczynali ubliżać vice versa. Słowne utarczki, złośliwe kalambury, chamskie zaczepki i wycieczki osobiste są oczywiście czasami zabawne, ale mają niewielką siłę przekonywania. Każdy zostaje przy swojej opinii, dyskusji nie ma. Czyż nie byłoby piękniej, skuteczniej, bardziej przekonująco, naturalnie i – przede wszystkim - szczerze, gdyby wielogodzinne pseudodebaty na pseudoargumenty zostały zastąpione szlachetną szermierką na pięści?
Weźmy na przykład zapomnianą już nieco sprawę „Intronizowania Jezusa Chrystusa na Króla Polski”. Przeciwnicy tego pomysłu obawiali się między innymi żenującej ideologicznej przepychanki przy sprawach najwyższej wagi. I w sumie słusznie. Nietrudno wyobrazić sobie posła Piotra Gadzinowskiego, który głosem komputerowego syntetyzatora mowy informuje „Wysoką Izbę” o tym, że w Honkongu nie ma króla, jest za to metro. Znacznie bardziej przystająca do próby przeforsowania projektu intronizacji byłaby prawdziwa batalia, przywodząca na myśl historyczne wojny sukcesyjne. Zbrojne oddziały pod wodzą Artura Górskiego, któremu towarzyszyłby inny Artur – nomen omen – Zawisza zmiotłyby z pewnością na proch kacerskie pospolite ruszenie i doprowadziłyby do chwalebnego zwycięstwa.
Oczywiście metoda forsowania ustaw przez mordobicie nie powinna ograniczać się do tego typu spraw. W Tajwanie bili się o budżet. Czemu i nasi posłowie nie mogli się pobić o becikowe, budowę autostrad, zmiany w podatkach, deubekizację, dekomunizację, lustrację i inne akcje?
W przypadku zwykłych ustaw bitwa byłaby do pierwszej krwi, w przypadku ustaw ważniejszych - należałoby rozłożyć wszystkich przeciwników na łopatki. Zmiany w konstytucji zapewne wymagałyby jeszcze poważniejszych skutków. Kto wie, czy nie wbicia rywala na pal. Wszystko to są kwestie do ustalenia w sejmowych podkomisjach.
Na pewno wzrosłaby dzięki temu oglądalność relacji sejmowych, a zaufanie do polityków - gwarantuję - nie spadłoby. Jak może spaść coś, co już od dawna leży? Posłowie mogliby wreszcie udowodnić, że są prawdziwymi mężczyznami, bez potrzeby angażowania w to jakichś asystentek i radnych.
Ktoś zaraz powie, że to niedemokratyczne, gdyż zwycięża silniejszy a nie mądrzejszy i bardziej przez naród wybrany. No cóż - kryterium siły nie gorsze od kryterium powierzchownego piękna i zdolności szafowania obietnicami, dlaczego więc prawo jakiegoś kraju miałoby być stanowione poprzez indywidua wybrane według tych drugich kryteriów, a nie według prostego i niepodważalnego kryterium pięści.
Wybory do Wysokiego Ringu odbywałyby się poprzez gminne, powiatowe i wojewódzkie pojedynki. Do Sejmu dostawałaby się wyselekcjonowana w wyniku szeregu ustawek osoba zdolna do prawdziwej walki o prezentowane przez siebie ideały. Najwyższą władzę w państwie pełniliby zaś najprawdziwsi kilerzy. Na przykład Pudzianowie. Jakby nie patrzeć - też bracia.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska