Zarkawi przyznaje się do zamachu w Hilli
Setki zapłakanych Irakijczyków
tłoczyły się w szpitalnych kostnicach w Hilli, aby
zidentyfikować i zabrać ciała swych bliskich, którzy zginęli w
poniedziałkowym zamachu bombowym przed tamtejszym ośrodkiem zdrowia. Do zamachu przyznało się ugrupowanie terrorystyczne Abu Musaba Zarkawiego.
Irackie MSW obniżyło oficjalną liczbę ofiar do 106 zabitych i 146 rannych, jednak rzecznik dywizji wielonarodowej Centrum-Południe, która obejmuje swym działaniem Hillę, ppłk Zbigniew Staszków, potwierdził informację z poprzedniego dnia o 166 ofiarach śmiertelnych.
Tak czy inaczej zamach, którego celem byli kandydaci do pracy w policji i gwardii narodowej czekający na badania lekarskie, pozostaje najkrwawszym tego rodzaju pojedynczym atakiem od upadku Saddama Husajna.
Dotychczas najstraszniejszy w skutkach był zamach bombowy z 29 sierpnia 2003 roku przed meczetem imama Alego w świętym mieście szyitów Nadżafie. Zginęły wtedy co najmniej 84 osoby, w tym jeden z hierarchów szyickich, ajatollah Muhammad Bakir al-Hakim.
W Hilli terrorysta-samobójca wysadził się w powietrze w samochodzie wyładowanym trotylem i pociskami moździerzowymi. Eksplozja zabiła lub raniła nie tylko część rekrutów w kolejce przy ośrodku zdrowia, lecz także dziesiątki ludzi na targowisku po drugiej stronie ulicy.
Do zamachu przyznało się na jednej ze stron internetowych ugrupowanie jordańskiego terrorysty Abu Musaba Zarkawiego, wzywając przy sposobności mudżahedinów, by nie ustawali w walce z "krzyżowcami i ich agentami" w Iraku.
Zamach potępiła Unia Europejska, amerykański Biały Dom, Liga Arabska i wiele rządów. Biały Dom podkreślił, że "terroryści, którzy dokonują tych ataków, są wrogami narodu irackiego i jego dążeń do zapewnienia sobie wolności i pokoju". Rada Ligi Arabskiej zaprotestowała przeciwko zabijaniu "niewinnych cywilów".