Zaostrzą przepisy drogowe. Będzie więcej samobójstw?
Irlandia odbija się od dna. Niestety zaostrzone zostaną przepisy dotyczące jazdy po pijanemu, dzięki czemu na irlandzkiej prowincji będzie zdecydowanie więcej samobójstw. Ponadto gdzieniegdzie wzrosły ceny wynajmu mieszkań, spadły ceny ich kupna, a także ceny w barach. Nawet tutejsi Polacy odrobinę się zmienili, chociaż dalej wyglądają, jakby przyjechali z Polski. Bez zmian pozostaje również reglamentacja słońca - pisze Piotr Czerwiński w Wirtualnej Polsce.
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Z wielkim wzruszeniem przyjąłem wiadomość, którą rozgłaszały ostatnio irlandzkie publikatory: kraj nasz ponoć odnotował nieznaczny przyrost gospodarczy, po raz pierwszy od roku pańskiego zero siedem. Zbiegło się to w czasie z obniżeniem podatku od niektórych usług, w tym również wyszynkowo-gastronomicznych, dzięki czemu naród zionie coraz większym optymizmem, jeśli chodzi o perspektywy przyszłości. Pozostaje tylko kwestia złowienia na ten haczyk zagranicznych turystów i myślę, że nie obędzie się bez jakiejś drastycznej promocji parasoli, sztormiaków, aspiryny i kaloszy, które rząd irlandzki powinien fundować każdemu turyście, przyjeżdżającemu w te strony. Rozważałbym też opcję sprzedawania tym turystom czegoś do picia, co nie jest lodowate, zwłaszcza w zimie. Wiem, że trudno to zrozumieć, ale niektóre narody są tak pomylone, że nie lubią mieć trwałego zapalenia gardła. Z tego powodu potrafią w grudniu pić mineralną w pokojowej temperaturze. Są nawet tacy, którzy w
zimne dni piją grzane piwo. Pomódlmy się za nich, bracia i siostry.
Niestety na fali sukcesów gospodarczych władze zamierzają jeszcze bardziej obniżyć dolny limit promili, dopuszczalnych w tym kraju za kierownicą, który jeszcze do niedawna wynosił 0.8, a podobno wkrótce osiągnie zatrważający pułap 0.2. Na pewno z trwogą przyjęli to mieszkańcy każdego lokalnego pipidówka. W niedalekiej przeszłości, pod wpływem zakazu jazdy pod wpływem, wielu tubylców z prowincji usiłowało bowiem popełnić samobójstwo, ponieważ nie mogli wracać samochodami z knajpy do domu, a przejście tak długiej trasy na czworakach nie wchodziło w rachubę. Teraz wielu z nich, zwłaszcza ci, którzy mają słabą głowę i szybko zwalają się pod stolik, na pewno ogarnia strach przed wymiarem sprawiedliwości. W dawnych czasach mogli legalnie rozbić się na drzewie sąsiada albo przynajmniej wpaść do rowu. Potem zakazano jazdy po kielichu, a teraz ma być jeszcze gorzej. Już i tak życie towarzyskie w terenie jest spowite grozą i zgrzytaniem zębów, z powodu tak drakońskiego prawa. Ludzie emigrowali do miast, by tam mieć
bliżej do pubu, ponieważ jak niosła zupełnie prawdziwa wieść, puby znajdowały się w mieście na każdym rogu. Niektórzy desperaci musieli nawet wyjechać w tym celu do Wielkiej Brytanii. Inni nie wytrzymali presji. Rozmawiałem kiedyś z emerytem, który siedział na ławce i płakał, wspominając, jak wielu jego kompanów z County Cośtam odebrało sobie życie, ponieważ byli zbyt uczciwi, by po 30 piwach wsiąść do samochodu.
W dziedzinie irlandzkich pubów faktycznie nie widać postępu i jak tak dalej pójdzie, Irlandia może być jedynym krajem na świecie, w którym irlandzkie puby należą do rzadkości. Jak się powszechnie uważa, drakońskie przepisy antyalkoholowe są gwoździem do trumny kultury pubowej, uważam więc, że tylko legalizacja marihuany mogłaby uratować przed bankructwem irlandzkie puby, które z czasem powinny całkowicie darować sobie licencję na sprzedaż piwa. W zasadzie to nie byłby taki głupi pomysł na uratowanie irlandzkiej gospodarki. Pomyślcie tylko, jak by było rozrywkowo. Dublin mógłby zostać drugim Amsterdamem Europy, a nawet przebić Amsterdam o głowę, ponieważ każdy holenderski coffee shop okazałby się brudną jamą w porównaniu z pubami irlandzkimi, w których zamiast kranów do piwa stałyby wodne fajki, obok zaś leżeli ich użytkownicy. i-Ludzie przestawiliby się z picia na palenie, zniknęłaby mafia, a irlandzkie rolnictwo odnalazłoby światło w tunelu i zainwestowało w plantacje. Telewizja miałaby używanie i
pokazywała naspawanego premiera, grającego na bandżo w hawajskiej koszuli, ku uciesze naspawanych parlamentarzystów, tarzających się ze śmiechu po podłodze, wśród stroboskopów zamontowanych w Leinster House dla wzmocnienia efektu. Natomiast Irlandia rosłaby w siłę, zaś ludziom by się żyło dostatniej.
Słabo? Polski rząd powinien spróbować tego samego, jak bum cyk-cyk. Inaczej nie przestaną się chandryczyć do końca świata, a polska telewizja nie przestanie katować tą chandrą coraz bardziej przygnębionych obywateli Bulandy.
Następnie, by było weselej, Irlandia zalegalizuje joy-riding, w tym publiczne palenie samochodów, ale tylko tych od 25 tys. euro wzwyż. Będzie to znak, że w domu wszyscy zdrowi i Irlandia wróci do dawnej świetności. Miłośnicy auto-tuningu i pizzy na wynos będą przyjeżdżali do Irlandii na zloty oraz gangsterskie porachunki, zaś Amerykanie będą o nich kręcili filmy, a wszyscy oni będą kompletnie ujarani i właściwie to pozostanie nam tylko rozwiązać problem, kto tym razem przyjedzie w te strony zmywać garnki, stać za kasą i czyścić sedesy. Any idea, lads? Może ktoś z Polski? Będzie taki klawy pretekst, żeby znów udawać miejscowego lub przynajmniej obywatela Nowej Gwinei.
Ech, moi Państwo. Jakże wspaniale by było powrócić do tych czasów, kiedy na dublińskich ulicach oprócz niedopałków i śmieci leżały drobne pieniądze oraz piękne panie w strojach balowych, którym zaszkodziło symboliczne półtora litra. Może jeszcze kiedyś powrócą jak za dawnych lat. Byłoby tak bajecznie.
My tu gadu gadu, tymczasem w Irlandii naprawdę idzie nowe i nawet mają świadczyć o tym statystyki. Czuć tu w powietrzu, że Irlandia wskrzesza się z popiołów. Nie chcę zapeszać, ale nawet w sferze budowlanej widzę ostatnio optymistyczne ruchy. W pewnym pustym biurowcu, który uwieczniłem nie tak dawno przy okazji felietonu o osiedlach duchów, pojawił się sklep monopolowy, tak wielki, że zajmuje całe piętro. Na efekty nie trzeba było długo czekać i wkrótce potem do sąsiedniego pustostanu wprowadzili się potencjalni klienci sklepu: na jednym z pięter zagościło prawdziwe biuro z prawdziwymi biuralistami. Na sąsiednim osiedlu apartamentowców, również pustych niczym relacje z Wiejskiej, zabito deskami okna. Jestem przekonany, że poszli za moją radą i będzie tam poligon doświadczalny dla Stevena Seagala albo klub paint-ballu w wersji open office.
Co prawda ceny mieszkań wciąż spadają, ale tu i ówdzie wynajem nagle zrobił się droższy. To też nastraja optymistycznie. Coraz bardziej opłaca się kupić własne em-trzy, niż spłacać cudze. Jak nic banki znowu zaczną udzielać kredytów na prawo i lewo, a stąd, jak wiadomo, powrót do przyszłości jest już tylko o krok.
Miejscowi Polacy mają się dobrze i są coraz bardziej rozgarnięci, aczkolwiek jeszcze nie mają piegów i nie wyrosły im rude włosy. Niektórzy nawet nauczyli się czytać i pisać po angielsku. Trochę rzadziej mówią "kur**”, ponieważ wielu z nich przestawiło się na "fuck”. Zapewne dlatego, że "fucking twoja mać” brzmi zdecydowanie bardziej oryginalnie niż jego nadwiślański poprzednik. Ich samoocena rośnie z dnia na dzień, w miarę jak maleje samoocena tubylców, zaś przekonanie, że złapaliśmy tu Boga za nogi, powinno być wymalowane złotymi zgłoskami nad wejściem do każdego polskiego domu. Pewnego dnia obudzimy się, stwierdziwszy z niejakim przerażeniem, że Polska była tylko cudacznym snem, w którym nikt nie jadł na śniadanie kaszanki.
Niestety, wciąż nie zniknął w Irlandii żenujący problem nadprzyrodzonych zjawisk atmosferycznych. W czasie pisania dzisiejszego odcinka trzykrotnie spadł deszcz, a nie minęło nawet półtorej godziny. Aktualnie znów świeci słońce, a dzieci sąsiadów wyściubiają nosy zza węgła, by sprawdzić czy wiatr nie porwał im rowerków do Walii. Jestem świadkiem, że wszystkie leżą, jak leżały. Tylko rower Błażeja trafił szlag. Błażej zostawił go na środku ulicy i przejechała po nim furgonetka lodziarza.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński
Słownik zwrotów obco brzmiących:
Joy-riding - ukraść rydwan, przejechać pół miasta i zabić się o drzewo (znaczenie starorzymskie)
Any idea, lads? - est-ce que vous avez des idées, mes chers amis?
open office - an office which is not closed