Zamknęły biznes przez księdza. Chcą setek tysięcy odszkodowania
Przedsiębiorcze siostry, które w prowadziły w Łozinie salę bankietową, musiały zamknąć swój biznes przez decyzję nowego proboszcza. Duchowny siedmiokrotnie podwyższył czynsz za wynajem sali, co w efekcie zrujnowało biznes. Kobiety domagają się teraz 360 tys. złotych odszkodowania.
Prowadzona przez kobiety sala znajdowała się w wynajętym od parafii budynku. Konstrukcja była w opłakanym stanie i groziła zawaleniem, kobiety - na własny koszt - zainwestowały, przeprowadziły generalny remont i organizowały tam imprezy okolicznościowe.
W 2022 roku zmienił się proboszcz sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej Uzdrowienia Chorych w Łozinie. "Biznes stanął pod znakiem zapytania" - pisze "Fakt".
Ks. Zbigniew Stokłosa zdecydował w maju 2023 r. o siedmiokrotnej podwyżce czynszu. Zamiast dotychczasowej stawki 1100 zł - miało to być 7 371 zł miesięcznie. Decyzja ta przekraczała finansowe możliwości sióstr. Kobiety zdecydowały o zamknięciu interesu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wawel 1000 lat temu wyglądał zupełnie inaczej. Przemilczana wiedza
- I to oznaczało dla nas zamknięcie firmy, zakończenie działalności, co stało się pół roku temu. Z powodu tego, że miałyśmy już rezerwacje na imprezy do stycznia 2024 roku, musiałyśmy za bezcen sprzedać wyposażenie sali i kuchni, aby oddać zaliczki. Było to 20 tysięcy złotych - tłumaczy Anita Krawczyk w rozmowie z "Gazetą Wrocławską".
Decyzja na podstawie prawa kanonicznego
Proboszcz i jego pełnomocnik argumentują decyzję przepisami prawa kanonicznego. Do wynajęcia sali na okres dłuższy niż dwa lata potrzebna była zgoda biskupa, której zabrakło.
- My, jako osoby świeckie nie mamy obowiązku znać prawa kanonicznego, a wszelkie obostrzenia wynikające z niego obowiązują duchownych, i to oni powinni o tę zgodę biskupa zadbać. Z punktu widzenia prawa cywilnego, które tutaj jest nadrzędne, brak pieczątki biskupa dla nas nie ma tu znaczenia, a konsekwencje jej braku nas nie powinny dotknąć - twiedzi Krawczyk.
- Parafia w tym momencie wzbogaciła swój majątek naszym kosztem. Żądamy łącznie 360 tysięcy - koszt remontu i kwota zwróconych zaliczek za imprezy, których już nie urządziłyśmy - podkreśla.
Źródło: "Gazeta Wrocławska"/"Fakt"