"Zamknęli mnie w lochu i kazali pisać testament". Tak werbują masoni
W Polsce jest ich tylko 600. Są zobowiązani do zachowania szczegółów swojej działalności w tajemnicy. O tym, co dzieje się na ich spotkaniach, nie mogą rozmawiać nawet ze swoimi rodzinami. Wirtualna Polska dotarła do członka loży masońskiej, który zdecydował się ze opowiedzieć o tym, jak wstępuje się do masonerii i jak wygląda inicjacja. Z kolei prof. Tadeusz Cegielski, który oficjalnie przyznaje, że jest masonem, zdradza co łączyło Lecha Kaczyńskiego z masonami i jak wolnomularstwo wpływało na sytuację w Polsce.
Jak nawiązałeś kontakt z masonami?
Przez internet. Zacząłem czytać o masonerii. Jedna strona odsyłała do kolejnej i jakieś 15 adresów później znalazłem stronkę zakonu, na której był podany kontakt mailowy. Zamieszczono tam adnotację, żeby wskazać, dlaczego chcę się zostać masonem oraz formułka, że odpisują tylko na wybrane zgłoszenia.
Jak szybko przyszła odpowiedź?
Po kilku tygodniach. Zdążyłem już zapomnieć, że do nich napisałem. Wiadomość nie była przez nikogo podpisana. Padła tylko propozycja spotkania.
Skoro nie wiedziałeś, kto do ciebie pisze, to jak mieliście się rozpoznać na ulicy?
W następnym mailu dostałem datę i miejsce spotkania: jedno z centrów handlowych w Krakowie. Osoba, z którą miałem się spotkać, miała siedzieć w kawiarni i czytać tygodnik, zdaje się, że "Politykę".
Jak przebiegła rozmowa?
Trochę jak rozmowa o pracę. Przedstawiłem się, on się przedstawił i zaczęliśmy rozmawiać o... życiowej filozofii. Oczywiście nie padały słowa: mason, masoneria, loża. Pytał, dlaczego chcę przyłączyć się do organizacji, o poglądy dotyczące religii. Gdy powiedziałem, że jestem niewierzący, zapytał, czy będzie mi przeszkadzało, że część członków jest wierząca. Chciał wiedzieć, czy jestem człowiekiem wolnym i co przez to rozumiem. Mówił, że przynależność do organizacji to także obowiązki. Było sporo pytań dotyczących rozważań politycznych, mojej pracy, tego, czy dobrze powodzi mi się finansowo. Członkami loży nie mogli zostać ludzie z niestabilną sytuacją finansową. Organizacja poszukuje osób, które sobie radzą w życiu.
Trzeba płacić składki członkowskie?
Tak, około 200 złotych miesięcznie. Za pierwszym razem musiałem też dopłacić kilkadziesiąt złotych za fartuszek i rękawiczki, które zakłada się na spotkania loży.
Jak zakończyło się to pierwsze spotkanie?
Miałem czekać na maila. To była rozmowa rozpoznawcza. Mój rozmówca – później dowiedziałem się, że to były oficer służb – nie ukrywał, że będzie mnie sprawdzał, weryfikował wszystko. Musiał bowiem przedstawić loży opinię na mój temat. Uznał, że się nadaję i zaproszono mnie na drugie spotkanie.
Z tą samą osobą?
Nie. Tym razem w restauracji w centrum miasta spotkałem się z Włochem mieszkającym w Polsce .
Padło w końcu słowo: masoneria?
Nie. Ani razu. Pewnie dlatego, że rozmawialiśmy w miejscach publicznych. Ta druga rozmowa była dużo krótsza. Dotyczyła głównie zagadnień filozoficznych, na przykład tego, co myślę o odpowiedzialności zbiorowej. Odpowiedziałem, że jestem przeciwny takiemu podejściu. On wtedy zapytał: a co z Niemcami, nie możemy ich obwiniać o II wojnę światową? To były takie intelektualne zapasy. Potem zaproszono mnie na trzecią rozmowę, znowu z byłym oficerem służb. Tym razem w hotelu. Wypełniłem tam bardzo szczegółową ankietę: data i miejsce urodzenia, gdzie pracuję, ile zarabiam, czy mam konflikty z prawem, czy w rodzinie ktoś miał taki konflikt, organizacje, do jakich należę. Mnóstwo pytań. Minęło kilka tygodni i w końcu zaprosili mnie na przesłuchanie przed lożą. Potem w głosowaniu jej członkowie mieli zdecydować, czy zostanę przyjęty.
Gdzie odbyło się przesłuchanie?
W świątyni loży. Była ona bardzo dobrze ukryta. Znajdowała się na terenie starej zajezdni tramwajowej. Z zewnątrz nic nie wskazywało na to, że jest tam jakiś lokal. Podszedłem do budynku, który mi wskazano w mailu. Tam czekał już były oficer służb, którego poznałem wcześniej. Zawiązał mi oczy i sprowadził schodami w dół.
Jak wyglądało przesłuchanie?
Cały czas miałem zawiązane oczy, więc czułem się nieswojo. Nie było jeszcze decyzji, czy zostanę przyjęty, więc członkowie loży nie chcieli, bym widział ich twarze. Pytali o rzeczy podobne do tych, z wcześniejszych spotkań. Byłem zdenerwowany. W dziwnym miejscu, nikogo nie znałem, nie miałem pojęcia, co się będzie działo. Na koniec usłyszałem, że niedługo dostanę informację, czy mnie przyjmą. Po kilku tygodniach przyszło zaproszenie na uroczystość inicjacji.
Musiałeś się jakoś specjalnie przygotować?
Napisano, żebym założył garnitur, ale bez krawata.
Dlaczego bez?
Tego dowiedziałem się później. Pojechałem do świątyni i tradycyjnie czekał na mnie były oficer służb. Na górze były przygotowane stoły z jedzeniem i winem. Wprowadził mnie do ciemnego pomieszczenia i zamknął drzwi na klucz. Na stole, obok świecy, czaszki i flakoników z chemikaliami była kartka z instrukcją: spisz swój testament filozoficzny, nie spiesz się.
Co napisałeś?
Pisałem o drodze intelektualnego rozwoju, jaką chciałbym podążać, jak się doskonalić, co osiągnąć. To dosyć stresujące, gdy ktoś każe pisać - było nie było – testament. Czułem się dziwnie, a potem jeszcze ta niepewność, że nie za bardzo wyjaśniono, co mam właściwie napisać. Cały czas miałem też świadomość, że zaraz to pewnie zostanie odczytane na forum. Gdy skończyłem, dość długo jeszcze musiałem tam siedzieć. To miał być czas na kontemplację. Wreszcie ktoś przyszedł, znowu zawiązał mi oczy i sprowadził mnie schodami w dół.
Odczytano twój testament?
Wielki Mistrz wziął go do ręki i… podpalił. A popiół wsypał do koperty i mi oddał mówiąc: sam wiesz, co tam napisałeś i jak masz postępować. Ale to miało miejsce już po inicjacji.
Jak wyglądała?
Byłem tak zestresowany, że nawet nie pamiętam dokładnej chronologii tego, co się działo. Na dole powitali mnie jako profana, bo tak określa się kogoś spoza loży. Zapytali, kim jestem i czego chcę. Wtedy też dowiedziałem się, dlaczego kazali przyjść bez krawata. Tak rozpięli mi koszulę, by jedna ręka była goła. Musiałem zdjąć też jeden but. Kręcili mną w kółko, bym zupełnie stracił orientację. Musiałem się tylko trzymać swojego przewodnika i iść za nim. W tym czasie reszta szarpała mnie za koszulę, co chwilę się o coś potykałem. Musiałem pokonywać jakieś przeszkody, uchylać się, gdy przewodnik mi kazał. Nawet nie wiedziałem, czy jest przed czym się uchylać, ale robiłem tak, jak mówił. Musiałem mu zaufać. Pozostali robili straszny hałas. Metal uderzał o kamienie, jakieś kołatki. W kulminacyjnym momencie profan dostaje światło. Odsłonięto mi oczy. Świątynia była wówczas bardzo mocno oświetlona, co całkowicie mnie na chwile oślepiło. Po chwili zorientowałem się, że otacza mnie około 20 osób i wszyscy mają wyciągnięte w moim kierunku szpady, tak jakby chcieli mnie na nie nadziać.
Bardzo teatralnie musiało to wszystko wyglądać?
Nie z mojego punktu widzenia. Byłem oszołomiony. Zdezorientowany. Mistrz ceremonii poprosił, żebym się dokładnie rozejrzał po twarzach zgromadzonych. Gdy to zrobiłem, zapytał, czy dostrzegam tam swoich wrogów. Odparłem, że nie. Pouczył mnie, że teraz jest ten moment, żeby pogodzić się z ludźmi, z którymi mam zatargi. Kiedy powiedziałem, że nie ma tu takich osób, mój przewodnik gwałtownym szarpnięciem odwrócił mnie. Okazało się, że za plecami miałem lustro, w którym zobaczyłem jak wyglądam: w rozchełstanej koszuli, bez buta. Wtedy mistrz ceremonii powiedział: czasem największy wróg tkwi właśnie w nas.
Jak wyglądali ludzie wokół siebie?
Bardzo elegancko. W garniturach i sukniach wieczorowych. Mieli te charakterystyczne masońskie fartuszki i białe rękawiczki. Poczułem, jakbym był nagi. Ale wszyscy byli bardzo uprzejmi i przyjacielscy. Poinstruowali mnie, gdzie mam siedzieć, kiedy wstawać, dostałem specjalną instrukcję dla uczniów i przeszliśmy do sali, gdzie odbywała się uczta, czyli agapa. Wszyscy podchodzili, przedstawiali się. Mężczyzna, który prowadził restaurację, zaprosił mnie do siebie na obiad, od artysty dostałem książki z jego wierszami, prawnik powiedział, że jeśli będę potrzebował jego pomocy, to mam się zgłosić, a dentystka zaprosiła do gabinetu w razie problemów z zębami. Wszystko za darmo, na zasadzie koleżeńskiej przysługi. Uczta była ważnym elementem inicjacji. Trwała kilka godzin, było dużo wina, trochę mniej jedzenia. Potem wszyscy razem sprzątali: zmywali naczynia, wynosili śmieci.
Teraz już byłeś pełnoprawnym masonem?
Pełnoprawnym, ale nie równoprawnym. Miałem stopień ucznia. Od tej pory spotykaliśmy się mniej więcej raz na miesiąc. Zawsze w strojach wieczorowych. Do tego oczywiście zakładane przed wejściem do loży fartuszek i rękawiczki.
Na temat masonów krąży wiele opowieści, legend. Na ile prawdziwe są te o wpływie na politykę i losy świata?
Być może nie byłem dostatecznie wtajemniczony, ale nie byłem świadkiem rozmów, które by o tym świadczyły. Odebrałem lożę jako klub dyskusyjny. Chociaż te zapewnienia o pomocy, o tym, że loża zawsze wesprze członka w problemach, dają do myślenia. Jak daleko to sięga? Nie miałem okazji sprawdzić. Z drugiej strony, część takich dyskusji dotyczących wpływu na politykę może odbywać się już tylko na wyższych szczeblach. Często dyskutowano tam na tematy dotyczące bieżącej sytuacji politycznej. Co ciekawe, byli tam przedstawiciele różnych środowisk i światopoglądów, ale jednak przeważali ci o poglądach centrolewicowych, internacjonalistycznych.
Czego zazwyczaj dotyczą spotkania w loży masońskiej?
To, co mnie zniechęciło do działalności w loży, to mnóstwo wykładów na temat historii, symboliki masonerii. Dużo czasu pochłaniają sprawy organizacyjne. Było debatowanie, a mało działania.
Spotkałeś twarze znane z pierwszych stron gazet?
Nie mogę odpowiedzieć. Nie chcę nikomu zaszkodzić.
Rozmowa z prof. Tadeuszem Cegielskim, historykiem, masonem, w latach 2000–2003 Wielkim Mistrzem Wielkiej Loży Narodowej Polski.
Ilu masonów jest w Polsce?
Ponad 600. W Wielkiej Loży Narodowej Polski, do której należę, aktywnych członków jest 200. Do tego dochodzi Wielki Wschód Polski, który przechodzi teraz kryzys i członków jest mniej, liczę, że 120-130 osób. Dalej Światowy Zakon Rytu Mieszanego Le Droit Humain też około 120. Wielki Wschód Rzeczypospolitej Polski – około 100. Do tego mniejsze loże, w tym dwie kobiece. Mamy też różne organizacje paramasońskie, czyli takie, których masoneria nie uznaje za masońskie, ale które w jakimś stopniu wzorują się na masonach. Na przykład Zakon Synów Przymierza, czyli B'nai B'rith, który wskrzeszał świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński. Nie jest to jednak organizacja stricte wolnomularska, mimo że przypomina ją z nazwy.
Najbardziej ekscytują związki wolnomularzy z polityką.
Kompletnie takich nie ma.
Mimo wszystko można znaleźć informacje dotyczące polityków w lożach masońskich. Mówi się o Januszu Palikocie, Andrzeju Olechowskim, Zbigniewie Brzezińskim, czy publicyście Bronisławie Wildsteinie.
Bronek Wildstein rzeczywiście należał do naszego grona. Sam temu zresztą nie zaprzecza. Przeszedł inicjację, gdy przebywał na emigracji w Paryżu, w tamtejszej loży Kopernik. Chyba w roku 1990 wrócił do Polski, do Krakowa. Pojechaliśmy do niego, namówić do zaangażowania w odbudowanie wolnomularstwa w tamtym regionie. Zabrał się za to, ale już bez entuzjazmu.
A Palikot i Olechowski?
Nic mi o tym nie wiadomo. Jest reguła, która działa w 98 procentach przypadków. Jeżeli o kimś mówi się, że jest masonem, to na pewno nim nie jest.
Pewność mamy co do byłego premiera Jana Olszewskiego.
Tak, ale on się odcina od tej części swojej przeszłości. Należał razem ze mną do podziemnej w czasach PRL loży Kopernik. Wiąże się z nim ciekawa historia. Jak urzędujący premier jechał z oficjalną wizytą do Włoch, by spotkać się m.in. z prezydentem koncernu Fiata. Przed wyjazdem przyszedł na spotkanie loży i zapytał, czy może się przed nim ujawnić, że należy do naszej organizacji. Tamten także był wolnomularzem i Olszewski liczył na to, że to pomoże ochronić tysiące miejsc pracy w fabrykach w Tychach czy Bielsku-Białej. Nasza organizacja jest apolityczna, ale tutaj zrobiliśmy wyjątek. Chodziło bowiem o wyższe dobro.
Było więcej podobnych historii?
To były bardzo malownicze, romantyczne historie. Dużo czasu już od nich upłynęło i dużo się zmieniło. W 1995 roku w moim domu zjawił się nieoczekiwanie sekretarz ambasady Polski w Waszyngtonie. Zapytał, czy przedstawiciele Wielkiej Loży Narodowej Polski mogliby wpłynąć na amerykańskich kongresmenów, którzy sprzeciwiają się wejściu Polski, a także Czech i Węgier do NATO.
Zgodził się pan pomóc?
Ambasada przekazała mi listę polityków, którzy są przeciwni naszemu krajowi. Z ówczesnym Wielkim Mistrzem, profesorem Januszem Maciejewskim, poszliśmy do Bronisława Geremka, by pomógł nam podjąć decyzję w tej sprawie. Zaznaczam, że nie był on wolnomularzem. Profesor dał nam wolną rękę. Dotarła do nas informacja, że na konwencie rytu szkockiego w Paryżu będzie generał William Woodward, głównodowodzący sił NATO w Europie, który przeszedł właśnie w stan spoczynku. Przekazaliśmy mu listę amerykańskich kongresmenów. Obiecał, że pomoże. Zapowiedział, że jeśli akcja będzie się rozwijała pomyślnie, dostanę życzenia od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Po kilku miesiącach nadszedł list z Białego Domu, a w nim życzenia od Hillary i Billa Clintonów.
Skąd się bierze niechęć do masonów?
Tego bym nie powiedział. Denerwująca jest raczej aura sensacji, która towarzyszy wolnomularstwu. Ujawniłem się dość wcześnie, w 1992 roku, gdy byłem jednym z pierwszych wolnomularzy po okresie PRL. Z żadnymi objawami niechęci czy wrogości się nie spotkałem. Ostatnio tylko w internecie znalazłem swój wykład wideo o wolnomularstwie, opublikowany przez Muzeum Narodowe. Pod materiałem było rzeczywiście dużo hejtu, ale w obecnych czasach internetowe trolle atakują każdego.
Każdy może zostać masonem?
Każdy nie. Od 300 lat, od kiedy istnieje wolnomularstwo, obowiązuje zasada, że to ma być człowiek wolny i dobrych obyczajów. Oczywiście w każdej epoce te pojęcia są nieco inne. Pierwotnie, nie zapraszano kobiet, miały mniej praw niż mężczyźni, więc uznawano, że nie są do końca wolne. Kiedy nastała wolna Polska, zastanawialiśmy się w loży, czy przyjmować przedstawicieli aparatu władzy PRL. Doszliśmy do wniosku, że osoba, która pracowała dla bezpieki, nie jest ani wolna, ani dobrych obyczajów. Jeśli chodzi o przedstawicieli partii z tamtych czasów, to doszliśmy do wniosku, że skoro w Polsce było ponad dwa miliony członków partii, to nie możemy wszystkich wrzucić do jednego worka. Uznaliśmy, że każdy przypadek rozpatrzymy osobno. Dziś to już nie aktualne, żadni partyjni do naszych drzwi nie pukają.
Jak można przyłączyć się do loży masońskiej?
Kiedyś do loży można było wstąpić tylko na jej zaproszenie, trzeba było czekać, aż loża się do kogoś zgłosi. Teraz można do nas napisać choćby e-mail. Umawiamy się wtedy na spotkanie i dochodzi do wstępnej rozmowy z profanem, czyli nie masonem.