Zamieszanie wokół tajemniczej eksplozji w Korei Północnej
Korea Południowa jest zdania, że
do zeszłotygodniowej eksplozji w Korei Północnej doszło w innym
miejscu niż pierwotnie podejrzewano albo że w ogóle do niej nie
doszło.
17.09.2004 11:30
Chodzi o potężny wybuch z 9 września, który wzbudził na świecie obawy, że Korea Północna przeprowadziła próbę atomową. Sejsmografy zarejestrowały wówczas wstrząsy, a satelity - widok chmury, układającej się w charakterystyczny grzyb.
Media alarmowały, że mogła to być próba nuklearna, choć USA i Korea Płd. dystansowały się od tak alarmujących ocen. Phenian zapewniał, że chodzi tylko o wielkie roboty ziemne przy budowie elektrowni wodnej.
Południowokoreański wiceminister ds. zjednoczenia Lee Bong-jo powiedział w piątek dziennikarzom, że po zbadaniu sprawy uważa, iż sygnały sejsmiczne i dziwne chmury nie były wynikiem eksplozji. Powiedział wręcz - wbrew wcześniejszym zapewnieniom - że eksplozji wcale nie było.
Nie ma informacji na poparcie tezy o wybuchu na obszarze, skąd pochodziły dane wskazujące na wybuch - oświadczył niespodziewanie wiceminister. Jego zdaniem podejrzany obłok widziany z kosmosu powstał w sposób naturalny w ziemskiej atmosferze, podobnie jak naturalne miały być wstrząsy sejsmiczne.
Korea Północna zaprosiła zagranicznych dyplomatów do obejrzenia miejsca tajemniczej eksplozji z zeszłego tygodnia. W czwartek kilku ambasadorów, w tym z Polski, zobaczyło budowę wielkiej elektrowni wodnej w regionie Samsu na północy kraju.
Po powrocie ambasadorów Lee wywołał po raz pierwszy konsternację, mówiąc południowokoreańskiej agencji Yonhap, że wszystko wskazuje na to, iż do wybuchu doszło gdzie indziej, na zachód od Samsu.
Nic takiego nie powiedział na razie żaden z dyplomatów, którzy brali udział w wycieczce. Polskiemu ambasadorowi Wojciechowi Kałuży, który także pojechał do Samsu, powiedziano na miejscu, że na wielkiej budowie pracuje 50 tys. robotników, a także dokładnie wyliczono, jakiej ilości materiałów wybuchowych użyto do usunięcia warstw ziemi. Ambasador Niemiec dowiedział się z kolei, że planuje się dalsze wybuchy.
Dyplomaci dowiedzieli się także, że w zeszłym tygodniu wybuchy miały miejsce w środę i czwartek, a nie tylko w czwartek, jak dotąd informowały zachodnie media.
W późniejszych piątkowych wypowiedziach dla dziennikarzy wiceminister Lee skłonił się ku tezie, że zgodnie z tym, co mówi Phenian, do eksplozji doszło w Samsu.
Stany Zjednoczone, Korea Południowa, Japonia, Rosja i Chiny od wielu miesięcy rozmawiają z Koreą Północną o jej programie nuklearnym. Rozmowy nie posuwają się do przodu. Kolejna tura była planowana na koniec września w Pekinie, ale zapewne do niej nie dojdzie, bowiem Phenian chce poczekać z tym do listopadowych wyborów prezydenckich w USA.