Zamiast przeszczepu - własne zregenerowane serce
Inżynier z Jeleniej Góry, który czekał na przeszczep i przez blisko dwa lata żył w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, podłączony do polskiej pompy wspomagającej krążenie, opuścił właśnie szpital. Jego serce zregenerowało się dzięki temu wspomaganiu.
- To sukces, bo uniknęliśmy przeszczepu i uratowaliśmy jego kiedyś skrajnie niewydolne serce - komentują zabrzańscy lekarze. Jak jednak podkreśla dyrektor szpitala, kardiochirurg i transplantolog prof. Marian Zembala, przyszłością są wszczepialne pompy, które nie wiążą pacjenta ze szpitalem, ale pozwalają czekać na przeszczep w domu i żyć normalnie, choć z ograniczeniami.
Na świecie taką terapię zastosowano już u ok. 20 tys. osób. W Polsce amerykańskie pompy także wszczepiono już dziewięciu pacjentom w Zabrzu oraz dwóm w Warszawie. Serce jednego z takich zabrzańskich pacjentów również zregenerowało się dzięki takiej pompie i to po 3 latach wspomagania. On także uniknął przeszczepu, a jednocześnie większą część tego czasu spędził w domu, wśród bliskich.
- Regeneracje nie są jednak częste. Po rozległych zawałach serca najczęściej jest to trwałe i nieodwracalne uszkodzenie serca, wymagające transplantacji lub wspomagania serca przez nawet wiele lat. W kardiomiopatiach pozaniedokrwiennych, głównie pozapalnych, regeneracja jest możliwa i zawsze ją uwzględniamy w systematycznej ocenie chorego. W naszym ośrodku mieliśmy dotąd 13 takich pacjentów. To radość i duma, a jednocześnie pokora i determinacja do badań wobec niezbadanych wciąż możliwości organizmu człowieka - powiedział Zembala.
3,5 tys. km na rowerze w szpitalu z "Azorkiem"
Szczęściarzem, którego serce odzyskało sprawność, jest Rafał Jaracz z Jeleniej Góry. Zachorował 6 lat temu, powód to powikłania po infekcji. Jeszcze pracował, ale co chwila lądował w szpitalu. W końcu jego stan był tak poważny, że przewieziono go do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu - jednego z czołowych w Polsce ośrodków o tym profilu.
- Na początku nie chciałem słyszeć o pompie, choć mówiono mi, że to jedyne wyjście. Ale wysiadły też nerki, wątroba, czułem, że to już agonia. Byłem półprzytomny, ale sam poprosiłem, żeby mnie uratowano. Zabieg wszczepienia pompy miałem 25 września 2011 r. Obudziłem się na oddziale pooperacyjnym, z pracującą komorą - wspominał pan Rafał.
Początkowo czuł się nieswojo z tym, że to maszyna podtrzymuje jego życie. - Kiedy personel coś przy niej robił, bałem się, żeby przez przypadek mnie nie odłączył. Z czasem oswoiliśmy się nawzajem. Nazywałem ją lodówką albo Azorkiem. W ostatnich tygodniach okazało się, że moje własne serce się zregenerowało. 16 lipca odłączono mnie od aparatury. Nie brakuje mi jej - dodał.
Wcześniej miał jednak chwile zwątpienia. - Czułem się gorzej niż więzień. Bo on odlicza każdy dzień do wyjścia i ma coraz krótszy wyrok. Mnie brakowało tej perspektywy. Czekałem na przeszczep, ale z każdym dniem byłem tu dłużej. Zastanawiałem się, czemu nie ja, pytałem o moje szanse prof. Zembalę. To dzięki niemu schudłem. Bo wcześniej przytyłem - kiedy dzięki pompie doszedłem już do siebie, wrócił mi apetyt i waga przekroczyła 100 kg. Podczas wizyt pytałem profesora o dawców. Powiedział mi, że przez rok nie było zgłoszenia dawcy w wadze powyżej 95 kg, a gabaryty dawcy i biorcy muszą być zbliżone, bo inaczej nowe serce sobie nie poradzi. Tak mi to weszło do głowy, że w ok. pół roku schudłem ponad 10 kg.
Choć przywiązany do "Azora", Jaracz uprawiał w szpitalu sport - w ramach rehabilitacji chodził po bieżni, a na rowerze stacjonarnym pokonał - jak skrupulatnie wyliczył - 3 470 km. - Włączałem muzykę albo sport i kręciłem kilometry i to z obciążeniem - takim, jakby pod lekką górkę. W sumie miałem trochę pod górkę - żartuje. Wie, że pompa uratowała mu życie, ale żałuje, że dawców jest mało. - Niektórzy koledzy na przeszczep nie doczekali - mówił. <--pagebreak--> Za mało dawców
- Aktywność transplantacyjna mimo naszych wysiłków ciągle nie jest taka, jak byśmy chcieli - przyznał doc. Michał Zakliczyński ze Śląskiego Centrum Chorób Serca. - Nie mówię już nawet, że nie jest tak wysoka jak w Hiszpanii, ale nawet jeśli chodzi o warunki polskie, to mieliśmy lepsze lata. Teraz możemy się tylko oglądać wstecz do czasów, kiedy liczba przeszczepów w skali kraju dochodziła do 150. Teraz nie robimy nawet 100 - zaznaczył.
To o wiele za mało w stosunku do potrzeb. Co roku w Polsce niewydolność serca diagnozuje się u dziesiątków tysięcy pacjentów; wielu z nich umiera z tego powodu. - Transplantacja to szansa może dla 10 proc. Przy tym poziomie aktywności transplantacyjnej nawet nie jesteśmy w stanie oszacować, jak długi będzie okres oczekiwania. A i pozostałym chorym musimy przecież coś zaproponować. Jeśli więc trzeba ratować życie umierającemu pacjentowi, w stanie niekwalifikującym się nawet do przeszczepu, to nie ma wątpliwości, że najlepszym sposobem leczenia jest wszczepienie pompy implantowalnej, generującej przepływ ciągły - podkreśla Zakliczyński.
W Polsce najczęściej stosowanym systemem mechanicznego wspomagania serca były pompy, opracowane w Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii, założonej przez prof. Zbigniewa Religę i nazwane jego nazwiskiem. Z powodzeniem zastosowano je u ok. 250 chorych - w tym u Rafała Jaracza. Do 2011 r. takie zewnętrzne komory były - poza transplantacją - jedynym sposobem ratowania chorych z niewydolnym sercem. Wymagają jednak stałego pobytu w szpitalu i wymiany sztucznych komór średnio co 6 tygodni - 2 miesiące.
- W tym roku od stycznia praktycznie do czerwca z powodu zaprzestania produkcji zastawek używanych do komór Religa przez amerykańską firmę Medtronic, zakończono też produkcję tych urządzeń w naszym kraju w dotychczasowej wersji. Zaczęto produkować dwie nowe, ze zmienioną komorą i polskimi zastawkami prof. Jacka Mola. Dotąd zastosowano je u jednego chorego przez dwa tygodnie w Instytucie Kardiologii w Warszawie oraz z zastawkami typu Sorin u trzech chorych w Zabrzu, leczonych już wcześniej komorami typu Religa - poinformował Zembala.
- Ja wręcz kocham te polskie komory, to w naszym ośrodku osiągnęliśmy na nich optymalne wyniki. Ale uczciwość każe powiedzieć, że ich rola nie będzie dominująca. Są nadal w Polsce potrzebne. Będą jednak uzupełnieniem oraz cenną możliwością w niektórych wskazaniach wobec nowych technologii i możliwości pomp implantowalnych, które dają choremu zdecydowanie lepszą jakość życia i możliwość przebywania poza szpitalem, w domu, wśród bliskich - dodał kardiochirurg.
Jak mówił, dzisiaj na świecie ponad 90 proc. chorych wymagających mechanicznego wspomagania sztucznymi komorami ma wszczepiane nowe generacje całkowicie implantowalnych sztucznych komór. - Dzięki nim chory może po 2-3 tygodniach opuścić szpital, pozostając pod okresową opieką ośrodka. Nie wymagają comiesięcznej wymiany elementów. Globalny - roczny koszt leczenia tymi komorami wraz z zakupem samego urządzenia, jest porównywalny lub 10 proc. tańszy od pomp zewnętrznych. To są bardzo ważne medyczno-ekonomiczne argumenty - przekonywał Zembala. Torba na ramię zamiast "lodówki"
Polscy lekarze z sukcesem wszczepiają implantowalne amerykańskie komory chorym, jak np. 9 dni temu w Zabrzu, panu Mirosławowi z Łodzi. Jest w tym ośrodku już 9. takim pacjentem. Zamiast ciężkiego, dużego sterownika - "lodówki" ma na ramieniu niewielką, elegancką czarną torbę.
Na przeszczep czeka szósty rok, zaczęło się od grypy, potem był zawał. - Mam nadzieję, że teraz z dnia na dzień będzie lepiej. Że pojadę do domu, będę żył normalnie, będę mógł wychodzić z domu, bo dotąd nie wychodziłem. Tylko muszę bardzo dbać o tę "linię życia", bo to wrota zakażeń - wskazuje na cienki elastyczny przewód, łączący zewnętrzną część urządzenia z elementami wszczepionymi do serca.
Inny zabrzański chory Ryszard Bandura z Kielc ma wszczepioną komorę zewnętrzną typu Religa. - To się lubi, co się ma. Wszyscy nie mogą liczyć na to, że dostaną tę małą pompę. Mamy swoją, wymyśloną przez polskich inżynierów. Jaka ona jest - duża czy nieduża, to nie jest takie ważne. Może jestem trochę w dyskomforcie, bo cały czas muszę być w szpitalu, ale uratowało mi to życie - podkreśla.
Rafał Jaracz również się cieszy z tego, co miał. - Od początku byłem po prostu wdzięczny, że mi życie uratowano. Gdyby nie ta komora, mnie by nie było. Wiadomo, że prof. Religa miał ideę, żeby to utrzymywało pacjenta przy życiu do momentu pozyskania narządu, ale pewnie myślał o miesiącu czy dwóch. Myślę, że teraz tam dobre cygaro pali, jak widzi, że ktoś prawie 2 lata mógł z tą maszyną żyć - śmieje się Jaracz.
Żałuje tylko czasu z dala od rodziny. Kiedy trafił do szpitala, syn miał 13 lat, teraz ma 15. - Jest już wyższy ode mnie. Mnie to najbardziej bolało, bardzo lubiliśmy odrabiać razem lekcje, a tu pierwsza klasa gimnazjum, 1 września, a ojciec w szpitalu leży. I tak dwie klasy beze mnie. Ale miałem ogromne wsparcie w rodzinie, przyjaciołach i szefie. Tydzień temu był u mnie i powiedział, że moje biurko czeka. Na razie jednak moje największe marzenie to przyjechać do domu, położyć się we własnym łóżku i popatrzeć w sufit. Chciałbym jeszcze wsiąść na rower górski, pojeździć po moich góreczkach, a może kiedyś potruchtać z chłopakami, kopnąć piłkę - wylicza.
Fundacja Rozwoju Kardiochirurgii w maju uruchomiła niewielki zakład produkcji zewnętrznych protez serca, z trochę lżejszymi sterownikami. W planach ma też opracowanie całkowicie wszczepialnego "sztucznego serca". Jak zapowiadano, prototyp ma być gotowy do badań klinicznych za 3 lata.
- To nie tylko jest kwestia ambicji, ale i realnych potrzeb dla chorych w naszym kraju. Póki ich nie ma, trzeba korzystać z importowanych. Nie wolno nam nie wprowadzać w Polsce nowych, lepszych technologii - zaznaczył Zembala, który był przed trzema laty inicjatorem uruchomienia badań nad polskimi całkowicie implantowalnymi sztucznymi komorami i jest zaangażowany w prace nad tym projektem.
- Dobrze, że pompy krajowe stają się bardziej dostępne, my tylko je rozwijajmy. Wsparcie tych projektów jest ważne dla polskiej medycyny i polskiej bioinżynierii. Chorzy muszą mieć jednak także dostęp do pomp nowej generacji. Dla mnie współczesny patriotyzm polega na tym, żeby to najlepsze leczenie zapewnić polskim chorym. Przy okazji uczymy się od najlepszych na świecie nowych rozwiązań i idziemy do przodu - podsumował Zembala.