Zamachy w Monachium. Tomasz Otłowski: teraz w Niemczech może dojść do lawiny ataków
• Sposób przeprowadzenia operacji w Monachium oraz jej czas może wskazywać na islamski terroryzm
• Jeżeli to się sprawdzi, prawdopodobnie to dzieło "samotnego wilka" - wskazuje ekspert ds. bezpieczeństwa Tomasz Otłowski
• To może być samonapędzający się mechanizm, bo każdy udany atak inspiruje kolejnych zamachowców
• Dlatego w Niemczech może dojść do lawiny podobnych incydentów - prognozuje Otłowski
• Do tej pory Niemcy omijały większe zamachy terrorystyczne, ale masa krytyczna mogła zostać przekroczona wraz z falą uchodźców
• Bawaria przyjęła na siebie największy ciężar napływających mas migrantów
22.07.2016 | aktual.: 23.07.2016 00:30
Od początku docierały do nas sprzeczne doniesienia co do charakteru tragicznego incydentu. W niemieckich mediach pojawiły się sugestie, że za atakiem może stać ktoś o skrajnie prawicowych poglądach. Według jednego ze świadków zamachowiec miał krzyczeć: "Jestem Niemcem" i "Zasr... cudzoziemcy". Z kolei CNN cytuje kobietę, która twierdzi, że napastnik krzyczał "Allahu Akbar". Niemieckie służby nie wykluczają żadnej hipotezy.
- Sposób przeprowadzenia operacji oraz jej czas może wskazywać na islamskich radykałów. Mamy piątek, czyli dzień, w którym muzułmańscy ekstremiści preferują przeprowadzanie ataków, bo uznają, że ten ich święty dzień jest najbardziej błogosławionym dla tego typu akcji - mówi Wirtualnej Polsce Tomasz Otłowski, ekspert ds. bezpieczeństwa i były analityk wywiadu. W jego opinii jeżeli to się potwierdzi, to najpewniej, podobnie jak w Nicei, jest to dzieło "samotnego wilka", który nie ma organizacyjnych związków z Państwem Islamskim czy Al-Kaidą, ale działa z ich inspiracji.
Co prawda niemiecka policja aktualnie poszukuje więcej niż jednego sprawcę, ale strzały w monachijskim centrum handlowym oddawał na pewno samotny napastnik. Nie jest wykluczone, że pozostali poszukiwani to efekt sprzecznych doniesień i chaosu informacyjnego, a służby dmuchają na zimne.
- Za kilka, kilkanaście godzin być może będziemy mieli oficjalny komunikat struktur Państwa Islamskiego, które "pobłogosławią" tę operację i przyjmą za nią odpowiedzialność, tak jak to miało miejsce w Nicei. Tam zamachowiec też według mnie nie był związany organizacyjnie z ISIS, tylko podjął się ataku na własną rękę. I nawet jeśli teraz Francuzi usiłują tłumaczyć i przekonywać, że była jakaś grupa, że kilka osób zatrzymano, to prawdopodobnie jest zasłona dymna - ocenia Otłowski podkreślając, że była to samorodna akcja, podjęta z inspiracji kalifatu i nawiązująca do szerszej idei "świętej wojny".
Niemcy już nie są na uboczu
Jak przyznaje Otłowski, do tej pory Niemcy omijały większe zamachy, w przeciwieństwie do sąsiedniej Francji. Wielu ekspertów uważało, że nasz sąsiad zza Odry znajduje się poza linią głównego uderzenia islamskich terrorystów. Jedni wskazywali, że w Niemczech imigranci lepiej się integrują, drudzy, że tamtejszy islam jest jednak trochę innej proweniencji (przede wszystkim Turcy i Kurdowie).
Jednak niewykluczone, że masa krytyczna została przekroczona wraz z napływem ponad miliona uchodźców w ostatnich kilkunastu miesiącach. Wśród nich mogło znaleźć się wielu potencjalnych radykałów i tylko kwestią czasu były większe ataki. - Bawaria sygnalizowała od samego początku kryzysu, że ma główne problemy z uchodźcami, bo znajdowała się na drodze najważniejszych szlaków migracyjnych. Ten land przyjął na siebie największy ciężar - wskazuje Otłowski. Jak dodaje, być może radykalizacji terrorystów sprzyja frustracja powodowana trudnymi warunkami w przepełnionych obozach dla uchodźców.
Krótko przed zamachem w Monachium media zwróciły uwagę na niepokojące wyniki sondażu, według którego aż 77 proc. Niemców obawiało się rychłego ataku terrorystycznego. Dwa dni wcześniej niemieckie ministerstwo spraw wewnętrznych otwarcie przyznawało, że spodziewa się kolejnych ataków. - Coś w Niemczech wisiało w powietrzu od bardzo dawna, a społeczeństwo to przeczuwało. Powiedziałbym nawet, że to przeczucie narastało od sylwestrowych wydarzeń w Kolonii - mówi Otłowski, zauważając, że w mijających tygodniach media cały czas trąbiły o Nicei, a potem o ataku 17-letniego Afgańczyka w pociągu, który również miał miejsce w Bawarii (czytaj więcej)
Każdy atak inspiruje kolejny
W tym świetle ekspert wskazuje na możliwy element naśladownictwa. - Mieliśmy w ostatnim czasie kilka ataków i każdy kolejny inspiruje się poprzednim. W związku z czym można się było spodziewać, że po Nicei dojdzie do kolejnych zamachów, oczywiście na różną skalę i z użyciem różnych środków. Ktoś, kto nie może wynająć ciężarówki i wjechać w tłum, weźmie siekierę i wsiądzie do pociągu. Inny zdobędzie broń i będzie strzelał w centrum handlowym - mówi.
- Podejrzewam niestety, że w samych Niemczech może dojść do lawiny podobnych incydentów. Może o mniejszej skali, niekoniecznie z użyciem broni palnej, ale np. w postaci ataków nożowników, do czego dochodziło już we Francji czy Wielkiej Brytanii - prognozuje Tomasz Otłowski.
Nie tak dawno przywódcy Państwa Islamskiego zaapelowali do wszystkich muzułmanów, by podjęli "walkę z niewiernymi" na miejscu w krajach, w których przebywają. Niektórzy wskazywali, że ISIS w ten sposób chce zrekompensować porażki i straty terytorialne w Syrii i Iraku. Ale rozmówca WP jest innego zdania.
- Od początku powołania kalifatu miał on być raczej pewnym impulsem dla muzułmanów, bardziej w wymiarze duchowym i religijnym niż terytorialnym. Dla Państwa Islamskiego nie ma większego znaczenia, że traci kolejne terytoria. Może je w ogóle stracić i żyć w przestrzeni pozageograficznej, bowiem założeniem kalifatu było zainspirowanie mas muzułmanów żyjących na Zachodzie do podjęcia dżihadu tam na miejscu. I właśnie z tym mamy teraz do czynienia - podsumowuje Otłowski.