Zamach w Berlinie. Wszystkich "samotnych wilków" nie powstrzymamy, musimy nauczyć się żyć z atakami terrorystycznymi
Ostatni akt terroru w Berlinie jest kolejnym sygnałem, że społeczeństwa zachodnie muszą zacząć uczyć się żyć z zamachami terrorystycznymi. Służby nie będą w stanie powstrzymać wszystkich, możliwa jest jedynie minimalizacja ryzyka i strat.
Dla ekspertów zajmujących się problematyką bezpieczeństwa i terroryzmu, zamachy dokonywane przy użyciu samochodów i ciężarówek nie są zaskoczeniem. Już lata temu - przed Arabską Wiosną, wojną w Syrii i tzw. Państwem Islamskim - wzywała do tego Al-Kaida. W 2010 roku, w jednym z pierwszych numerów dżihadystycznego, propagandowego magazynu internetowego "Inspire", ugrupowanie Osamy bin Ladena nawoływało swoich zwolenników mieszkających na Zachodzie, żeby dokonywali aktów terroru i wstępowali na drogę dżihadu wszelkimi metodami, jakie znajdują się zasięgu ich ręki.
W tym kontekście bezpośrednio wskazywano na samochody, jako potencjalne narzędzia do prowadzenia "świętej wojny". Propagandyści AL-Kaidy udzielali nawet dokładnych instrukcji, by planować zamachy na zatłoczonych deptakach i w miejscach pełnych przechodniów, najlepiej wyłączonych z ruchu dla innych pojazdów. Zalecano również, by przed wjechaniem w "niewiernych" odpowiednio rozpędzić auto, dla osiągnięcia "jak największych rozmiarów masakry".
Samochodem w tłum
Powstanie samozwańczego Państwa Islamskiego w 2014 roku zapoczątkowało kolejną odsłonę globalnej wojny z terroryzmem islamskim i nową falę zamachów na Zachodzie. Nie jest przypadkiem, że od tamtego czasu radykalnie wzrosła liczba ataków z użyciem samochodów i ciężarówek. Kulminacyjnym momentem tego procesu były tragiczne wydarzenia z Nicei, gdzie latem "samotny wilk" zabił w ten sposób 84 osoby.
- Jest to bardzo łatwy środek do przeprowadzenia zamachów - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską Andrzej Mroczek, ekspert Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas. Wraz postępującą wojną z terroryzmem rośnie skuteczność i czujność zachodnich służb, więc coraz trudniej jest przygotować i przeprowadzić konwencjonalne zamachy z użyciem broni i materiałów wybuchowych, które przecież trzeba jakoś zdobyć (lub przeszmuglować), narażając się tym samym na wykrycie przez organy ścigania. Samochody takich podejrzeń nie wzbudzają, można je łatwo pozyskać i nie trzeba szczególnie eksperckiej wiedzy, by z nich zrobić użytek.
W opinii Mroczka niebezpieczeństwo ze strony podobnych ataków można jednak skutecznie ograniczyć, stosując odpowiednie środki. - Ważna jest architektura antyterrorystyczna, która jest umieszczana na stałe, jak również w sposób przenośny, by zagwarantować bezpieczeństwo w określonym czasie i miejscu. Odpowiedni dobór elementów architektonicznych w przypadku Berlina mógłby udaremnić wjazd tego typu pojazdu w to, a nie inne miejsce - wyjaśnia ekspert Centrum Badań nad Terroryzmem.
- To jest cała filozofia architektoniczna, która może być wkomponowana w otoczenie i na pierwszy rzut oka w ogóle nie być zauważalna. Można również tworzyć widoczne zabezpieczenia, jak zapory i bloki betonowe, które widzimy na przykład przy ambasadach USA czy Izraela w Warszawie - dodaje.
"Samotne wilki" śmiertelnie groźne
Nie zmienia to faktu, że szalenie trudno jest powstrzymać pojedynczego sprawcę bez żadnych związków organizacyjnych z komórkami dżihadystów, który zradykalizował się pod wpływem islamistycznej ideologii i samotnie podjął zbrodnicze działania. Służby nie mają szans, by zawczasu rozpoznać i wyeliminować każde takie niebezpieczeństwo. - Służby opierają się na na przekazywanych im informacjach oraz własnej pracy operacyjnej. Jeżeli tych informacji nie ma, to nie mają jak wyłowić potencjalnego zagrożenia - mówi Mroczek.
- W tym przypadku narzędzie używane do siania terroru jest kwestią wtórną - wskazuje z kolei Tomasz Otłowski, ekspert ds. bezpieczeństwa i terroryzmu, były analityk wywiadu w administracji państwowej. - Jak ktoś nie ma samochodu, to bierze siekierę albo nóż i wsiada do pociągu. Chodzi o to, że rośnie liczba ludzi, którzy są zradykalizowani i idą za wezwaniem do dżihadu. I robią to wszelkimi możliwymi sposobami - dodaje.
- Z punktu widzenia radykałów islamskich jest to metoda diabelsko skuteczna. Z ich perspektywy lepiej przeprowadzić sto ataków na mniejszą skalę, ale relatywnie częstych i przypadkowych, wręcz prymitywnych na pierwszy rzut oka, niż jedną wielką operację z setkami ofiar, tak jak robiła to Al-Kaida. W ten sposób terroryści mogą liczyć na efekt skali, a oddziaływanie psychologiczne wielu zamachów rozłożonych w długim czasie jest znacznie silniejszy - wyjaśnia Otłowski.
Nauczyć się żyć z zamachami
Eksperci są zgodni, że w tym kontekście bardzo ważny jest czynnik społeczny. Jeżeli ktoś widzi, że w jego bliskim środowisku dana osoba przechodzi proces wzbudzający podejrzenia, radykalizuje się, wysyła niepokojące sygnały, powinien to zgłaszać odpowiednim organom.
- Wszystkie działania państwa i służb (zwalczające terroryzm - przyp. red.) powinny być koherentne z edukacją w zakresie rozpoznawania symptomów zagrożeń i radykalizacji. Ale to są projekty, które muszą być systemowe, muszą mieć podstawę programową i być realizowane na przestrzeni wielu lat - podkreśla Mroczek.
- Okrutna rzeczywistość tych czasów jest taka, że musimy nauczyć się żyć ze świadomością tego, że może wystąpić zagrożenie o charakterze terrorystycznym. Przede wszystkim powinniśmy przygotowywać się, jak rozpoznawać symptomy terroryzmu i radzić sobie w ekstremalnych sytuacjach - podsumowuje ekspert Centrum Badań nad Terroryzmem.