"Załoga Tu‑154 była pod bezpośrednią presją"
"Moskowskij Komsomolec" ocenia w czwartek, że stenogram rozmów w kokpicie polskiego Tu-154M "stawia kropkę w sporze o to, czy na jego załogę była wywierana presja ze strony wysoko postawionych pasażerów". "Była, i to bezpośrednio" - podkreśla gazeta.
03.06.2010 | aktual.: 03.06.2010 14:02
Zdaniem "MK", "faktycznie decyzję o podejściu do lądowania w tak trudnych warunkach meteorologicznych załoga podjęła niesamodzielnie". "Ze stenogramu widać, że jeden z pasażerów, który przebywał w kabinie pilotów, przez cały czas ingerował w proces sterowania samolotem" - zauważa gazeta.
"Sądząc po tym, że orientował się w sytuacji w powietrzu i wskazaniach przyrządów, można przyjąć, iż był to dowódca Sił Powietrznych Polski Andrzej Błasik. Przy czym - nie tylko artykułował rekomendacje, lecz także wydawał komendy" - dodaje.
"Na przykład, o 10.20.40,4 (8.20.40,4 czasu polskiego) mówi on dowódcy samolotu: 'I jeden poziom zostaw'. A ten mu się podporządkowuje" - cytuje "MK" stenogram.
"Albo inny fragment rozmów - 10.34.22,4 (8.34.22,4) Dowódca statku powietrznego: 'Automat'; 10.34.23,9 (8.34.23,9) Mechanik pokładowy: 'I automat włączony'; 10.34.29,4 (8.34.29,4) A (Nieokreślony Rozmówca): '400 redukuję'; 10.34.33,9 Drugi pilot: 'Jest 400'. Nasuwa się pytanie: dlaczego drugi pilot odpowiada 'Jest!' nie swojemu (bezpośredniemu) dowódcy, który, nawiasem mówiąc, w tym momencie żadnych komend mu nie wydawał, lecz jakieś 'nieokreślonej osobie'? I jak to można nazwać, jeśli nie ingerencją w proces sterowania samolotem?" - pisze.
"Co więcej, także sam dowódca (maszyny) stale dziękuje tej 'nieokreślonej osobie' za to, że ona cały czas podpowiada, jak postępować" - wskazuje "MK".
"Albo taka replika 'nieokreślonej osoby' rzucona pod adresem dowódcy samolotu o 10.23.08,3 (8.23.08,3): 'Panie kapitanie, czy jak już wylądujecie (niezr.), czy ja mogę się spytać?' Jeśli takie pytanie zadaje wasz przełożony, to czyż nie przypomina to presji ze strony szefa?" - konstatuje.
Gazeta zauważa również, iż "stosunki między innym pasażerem, który też przebywał w kabinie, a dowódcą (samolotu) także ułożyły się dość nierównoprawnie". ("MK" informuje, że tą osobą był dyrektor protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusz Kazana, jednak szef MSWiA Jerzy Miller poinformował w środę, iż są to tylko domniemania; że polscy eksperci nie potwierdzili, iż jest to głos Kazany.)
"Dla przykładu, o 10.26.18,8 (8.26.18,8) mówi on (dowódca maszyny) temu pasażerowi: 'Panie dyrektorze, wyszła mgła... W tej chwili, w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Jak się okaże (niezr.), to co będziemy robili?' Innymi słowy, dowódca samolotu jest niesamodzielny w decyzjach; on jedynie proponuje warianty rozwiązania problemu swoim VIP-pasażerom: 'Możemy pół godziny powisieć i odlecieć na zapasowe'" - kontynuuje gazeta.
"Tym samym dowódca (maszyny) faktycznie przekłada odpowiedzialność za swoje dalsze działania na innego człowieka, a ten - po łańcuszku - na następnego, wyżej postawionego. I już o 10.30.35,4 (8.30.35,4), ta 'nieokreślona osoba', która, jak można domniemywać, do tego czasu już była w salonie samolotu i z kimś się radziła, odpowiada: 'Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robić'. W tym miejscu, jak się wydaje, można też przytoczyć zdanie 'nieokreślonej osoby' z 10.38.00,4 (8.38.00,4): 'Wkurzy się, jeśli jeszcze (niezr.)'" - pisze.
"Tego, kto 'wkurzy się, jeśli jeszcze' raz lotnicy nie posadzą samolotu, jak miało to miejsce w Tbilisi w czasie wydarzeń sierpnia 2008 roku, możemy się tylko domyślać. Jednak z wysokim stopniem prawdopodobieństwa" - zauważa "MK".
Według gazety, "jasne jest jedno: załoga w chwili lądowania znajdowała się pod presją nie tylko okoliczności, ale także ludzi, którzy bezpośrednio wpływali na proces podejmowania przez lotników decyzji o żywotnym znaczeniu, co stanowi poważne naruszenie przepisów lotniczych dowolnego kraju". "Przy czym zadanie posadzenia samolotu za wszelką cenę tak silnie przygniatało pilotów, że przyćmiło i strach, i zdrowy rozsądek, i ostrzeżenia kontrolera, i wskazania przyrządów" - podkreśla "MK".
Gazeta konstatuje, że sądząc na podstawie wstępnych informacji, śledczy skłaniali się dotychczas ku wersji, iż winę za katastrofę ponosi załoga. "Opublikowanie taśm może zmienić bieg dochodzenia i główną winę za to, co się stało, przełożyć na 'działania osób trzecich'" - konkluduje "Moskowskij Komsomolec".
Jerzy Malczyk