Żal za brak mieszkania
"Dzieci bardzo źle znoszą pobyt w pogotowiu,
najstarszy syn już po pierwszej nocy powiedział, że nie chce tu
być ani chwili dłużej. Musieliśmy skorzystać z pomocy psychologa.
Mąż potrzebuje spokoju, ja mam nadciśnienie" - Mariola Tetloch ma
łzy w oczach.
"Nowości" piszą, że Pani Mariola i jej rodzina - mąż i troje dzieci zostali poszkodowani w pożarze kamienicy przy ul. Chełmińskiej 6 w Toruniu. Ich mieszkanie w przyległym budynku pod ósemką znajduje się na drugim piętrze. Pożar strawił klatkę schodową i nie mogą korzystać ze swojego domu. Samo mieszkanie nie ucierpiało, ale nie ma jak się tam dostać.
Państwa Tetloch, podobnie jak inne rodziny, które ucierpiały w pożarze a nie trafiły do szpitala, czy nie zostały przygarnięte przez rodziny, umieszczono w pogotowiu opiekuńczym przy Szosie Chełmińskiej. Są o tyle w gorszej sytuacji, że nie mają nikogo w Toruniu, kto mógłby im pomóc w znalezieniu mieszkania zastępczego. Nie wyobrażają sobie dłuższego pobytu w pogotowiu.
_ "To jest koszmar. Nie chodzi tylko o słownictwo, którego używają wychowankowie. Drzwi nie mają klamek, prysznice są otwarte. Jak żona chce się umyć muszę jej asystować. Trzeba się meldować przy wychodzeniu i przychodzeniu"_ - nie kryje zdenerwowania Tomasz Tetloch. On sam jest ciężko chory, po przeszczepie nerki.
Oboje małżonkowie doceniają, że zarówno strażacy, policja, straż miejska, jak i ośrodek pomocy rodzinie bardzo im pomogli. Zapewnili wsparcie w pierwszych dniach, dostali też m.in. talony na obiady i 2 tysiące złotych.
_ "Mamy jednak żal do prezydenta"_ - zaznacza Mariola Tetloch. "Ze strony Urzędu Miasta zainteresowanie naszym losem było dotychczas znikome. Dopiero w środę przyszły urzędniczki w sprawie jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy przetrwać zanim będziemy mogli wrócić do swojego mieszkania. Zaproponowano nam miejsca w internatach, tyle że tam nie możemy być razem. Usłyszeliśmy też, że jako współwłaściciele musimy wystosować pismo do prezydenta, czego oczekujemy. Dano nam do zrozumienia, że najlepiej, jeśli poszukamy sobie lokum na własną rękę. Nieważne, że jesteśmy współwłaścicielami tylko w jednej sto dziewięćdziesiątej drugiej".
Wszystkie poszkodowane w pożarze osoby, które przebywały w pogotowiu opiekuńczym, spotkały się wczoraj późnym popołudniem z wiceprezydentem Torunia Zbigniewem Fiderewiczem. Prosto z magistratu miały zostać rozwiezione do wyznaczonych internatów. "Jedziemy do internatu na Osikowej. Nie mamy wyjścia. To lepsze niż pogotowie, ale jesteśmy załamani i rozżaleni" - mówi Mariola Tetloch.(PAP)