Jesteście za nauczycielami? Wyskakujcie z kaski! Każdy na ile go stać. Dość klaskania i kibicowania! Dość już było kiwania głowami, pustych słów poparcia, wdzięczności i sympatii. To jest też Nasz strajk. W dużym stopniu od nas teraz zależy, czy nauczycielom uda się wywalczyć dobrą szkołę dla naszych dzieci i wnuków. Oni strajkują dla nas.
Wytrzymali już tydzień. My też. I super. Wszyscy razem - nauczyciele, rodzice, dziadkowie, uczniowie - odbieramy potrzebną i ważną lekcję wychowania obywatelskiego. Ta lekcja to szansa. Ilu z nas przez ostatnie lata poważnie myślało o tym, co się dzieje w szkole? Nie tylko konkretnie o nauczycielskich pensjach, które są formalnym przedmiotem tego sporu.
Czy na przykład zastanawialiście się, skąd w szkole biorą się nauczyciele? Jeżeli nie jesteście nauczycielami ani dziećmi lub partnerami nauczycielki albo nauczyciela, to nie mieliście powodu by żeby o tym myśleć. A stawką odpowiedzi jest życie. Wasze życie.
To przecież jest proste jak budowa cepa. Inteligentny nauczyciel pobudza inteligencję ucznia. Nauczyciel dobrze wykształcony zachęca uczniów, żeby się kształcili. Nauczyciel zaangażowany w pracę mobilizuje uczniów, by się angażowali w naukę.
Zobacz także: Kaczyński z Zalewską do Brukseli? Zaskakujący pomysł Jacka Rostowskiego
Rzetelny nauczyciel uczy rzetelności. Mądry nauczyciel prowadzi drogą mądrości. Ale to niestety działa też w drugą stronę. Kiepski nauczyciel spycha uczniów w kiepskość. Głupi nauczyciel ogłupia. Leniwy - rozleniwia. Mułowaty - zamula. Wybór należy do Was. Wolicie mieć dzieci rozleniwione, zamulone, głupie, czy pracowite, dobrze wykształcone, rozbudzone intelektualnie?
Harvard czy Pcim Dolny? Wybierz uniwersytet
To, na jakich ludzi wyrosną Wasze dzieci niestety, zależy nie tylko od Was samych. Geny. Wyniesione z domu wzorce kulturowe. Rodzinne aspiracje i kompetencje społeczne są oczywiście bezcenną podstawą. Ale szkoła do tego dodaje.
Albo odejmuje. Może pozornie niewiele, jakieś 20 proc., ale to jest właśnie te 20 proc., które sprawia, że jeden inteligentny maturzysta dostaje się na Harvard, a drugi na uniwersytet w jakiejś mieścinie, o której nikt nie słyszał. Że jeden ekonomista pracuje w banku spółdzielczym, a drugi w Banku Światowym. Bogaci i dobrze sytuowani dobrze to rozumieją.
Jeżeli nie jesteście ludźmi z klasy wyższej albo wyższej średniej, nie macie pojęcia, ile oni wydają pieniędzy na edukację dzieci. Wielu z Was przez całe życie tyle nie zarobi, ile często kosztuje wykształcenie i życiowy start dziecka z klasy wyższej albo wyższej średniej. Rok w szkole amerykańskiej w Warszawie to ok. 30 tys. zł. Rok w słynnej brytyjskiej szkole średniej w Rugby to jakieś 150 tys. Rok studiów prawniczych na Harvardzie to jakieś 250 tys. zł.
Myślicie, że to fanaberie. Nie wiem. Po Rugby praktycznie wszyscy dostają się na wybrane kierunki w Oxford albo Cambridge. I nie słyszałem o bezrobotnych prawnikach po Harvardzie. A Wasze dzieci będą musiały z nimi konkurować, gdy trafią na rynek pracy.
To oni wejdą na ścieżki najszybszej kariery w najatrakcyjniejszych firmach. Nie tylko na świecie, ale także w Polsce. Bo rynek pracy w kolejnych zawodach staje się coraz bardziej globalny lub ponadnarodowy podobnie jak globalne stają się kolejne branże biznesu.
OK. Was ani mnie nie stać na Rugby, ani na Harvard. Całego świata też łatwo nie zmienimy. Ale czy to znaczy, że mamy opuścić ręce i przyjąć do wiadomości, że nasze dzieci i wnuki będą przez gorszą edukację skazane na drugorzędne pozycje zawodowe, więc również społeczne? A może na trzeciorzędne? Albo na czwartorzędne?
Wyścig o przyszłość zaczyna się dziś
Bo w pierwszym szeregu będą lepiej wykształcone i uformowane dzieci klas wyższych, których rodziców stać na ogromne czesne w szkołach i uczelniach, które dzięki temu stać na przyciąganie najlepszych nauczycieli.
Bo w drugim szeregu będą dzieci wykształcone w krajach, które nie dewastowały systemu edukacji i nie żałowały pieniędzy na zatrudnianie dobrych nauczycieli. Bo w trzecim szeregu znajdą się uczniowie niepublicznej oświaty (na którą też większości z nas nie stać), która trochę lepiej płaci nauczycielom, więc podkupuje lepszych nauczycieli z oświaty publicznej.
A w szkołach publicznych, do których chodzą nasze dzieci, przy obecnych płacach będą coraz częściej uczyli ludzie rozpaczliwie szukający jakiegokolwiek zajęcia, czyli w większości, delikatnie mówiąc, nie najlepsi. Tacy, którzy po wyższych studiach zadowalają się płacą minimalną z mierną perspektywą awansu i szczytem ewentualnej kariery znacznie poniżej średniej płacy krajowej.
Kiedy myślicie o szkole Waszych dzieci i wnuków np. za 10 czy 15 lat, nie patrzcie na dzisiejszą szkołę. Ona wciąż nie jest zła. Nawet jeżeli władza polityczna narzuca jej kolejne absurdy, to nauczyciele mają zwykle dość rozumu oraz charakteru, by tworzyć przeciwwagę dla urzędowych głupot.
Nauczyciele, których mam okazję spotykać, wciąż są ludźmi nieźle wykształconymi, mającymi niezły stosunek do pracy, mądrymi i uczciwymi. Nie mogą być wyjątkiem, skoro trzy czwarte (74 proc.) Polaków darzy nauczycieli dużym poważaniem - dokładnie dwa razy więcej niż ministrów (37 proc.) i ponad trzy razy więcej, niż działaczy partyjnych (20 proc.).
Zobacz także: Strajk nauczycieli. Rostowski odpowiada Marszałkowi Senatu RP
Sęk w tym, że za 10 lat większości obecnych nauczycieli już w szkole nie będzie. Przy średniej wieku powyżej 50. lat większość z nich w najbliższych latach odejdzie. Los następnych uczniowskich roczników zależy od tego, jakie będą kryteria doboru następców dzisiejszych nauczycieli.
To nie jest kwestia ministrów, kuratorów, a nawet autorów programów, tylko tego, czy publiczna szkoła wygra na rynku pracy z innymi pracodawcami. Przynajmniej z tymi, którzy marnują kompetencje osób wykształconych, sadzając je przy kasach lub robiąc z nich kelnerów.
Z nauczycielem jest jak z samochodem. Na wakacje można kupić szrot za 3 tys. zł., wyjechać z miasta i stanąć w szczerym polu. W tym szrocie na poboczu można spędzić wakacje, podobnie jak dzieci mogą spędzić kilka lat w szkole bez względu na to, kto je uczy.
Ale szansa, że szrotem dojedzie się do celu, spędzi się czas z pożytkiem i wróci się na czas, jest - delikatnie mówiąc - mniejsza, niż jeśli się kupi samochód np. za 10 tys.
Nauczyciel to nie musi być maybach ani lamborghini Nie trzeba mu płacić, jak prezesowi banku, jak gwieździe showbizu, jak dwórkom Glapińskiego, ani nawet tak, jak sama sobie płaciła premier Szydło.
Uczenie jest dla wielu osób tak atrakcyjnym zajęciem, że można mieć niezłą szkołę płacąc nauczycielom pensje bliskie średniej krajowej. Bo są ludzie, którzy to bardzo lubią. Ci, którzy nie lubią, nie wytrzymaliby w szkole nawet za dwie średnie krajowe. Uczenie jest wybitnie amatorskim zawodem.
Jedyna odpowiedzialność państwa polega tu na tym, by amatorzy tego rodzaju pracy mogli sobie na jej wykonywanie pozwolić, czyli by przymus ekonomiczny nie wypychał ich do innych zawodów i nie naganiał do szkoły szrotów rynku pracy. Taki proces już się chyba w ostatnich latach zaczął, sądząc z tego, co dyrektorzy szkół opowiadają o poszukiwaniu i zatrudnianiu nauczycieli przedmiotów bliższych rynkowym branżom.
Każdy nauczyciel ma wybór. Może godzić się na warunki, jakie dyktuje mu państwo PiS, lub może je odrzucić. Jeśli ich nie zaakceptuje, może pójść do prywatnej oświaty, zmienić zawód, wyjechać za granicę. Na ich szczęście nauczyciele nie są niewolnikami. Ale my jesteśmy. Nie będąc bogaczami, nie mamy wyboru.
Dla naszych dzieci mamy tylko polskie publiczne szkoły. Ogromna większość z nas jest na nie skazana. Zwłaszcza nasze dzieci i wnuki są na nie skazane. Ta faktycznie jedyna szkoła, jaką mamy, może zwiększyć ich życiowe szanse o te 20 proc., lub może je zmniejszyć o te 20 proc. w stosunku do dzieci z ekonomicznie i geograficznie uprzywilejowanych rodzin. A od tego zależy ich - więc również nasze - życie. Zyski liczone będą w miliardach.
W tym sensie walka o dobrą publiczną szkołę jest walką o życie. O nasze życie. I zwłaszcza o życie naszych dzieci. Nie możemy pozwolić, by ze zwykłej głupoty lub z oślego uporu zła władza nam tę szkołę całkiem zniszczyła. Dobra publiczna szkoła jest życiową szansą naszych dzieci. Zła publiczna szkoła może być ich przekleństwem. Zwłaszcza w świecie rosnących nierówności, gdzie słabsi są coraz słabsi, a silniejsi są coraz silniejsi. Dlatego w żadnym razie nie możemy pozwolić, by nauczyciele tę walkę o dobrą publiczną szkołę przegrali i by się poddali. We własnym interesie musimy im pomóc ją wygrać. Bo w gruncie rzeczy jest to bardziej nasza walka niż ich.
I ty możesz pomóc
Pomóc można na bardzo różne sposoby. Można dawać znaki, że się ten strajk wspiera. Strajkujący tego potrzebują. Wiele osób to robi, ale każdy głos ma znaczenie.
Można wziąć udział w dyskusji o przyszłości szkoły - na przykład organizując w swojej lokalnej szkole „naradę obywatelską”. Takich narad też już się sporo odbyło, ale im więcej, tym lepiej.
Cały świat myśli, jak lepiej urządzić szkołę i nikt nie ma cudownej recepty, ale warto wspólnie pomyśleć. Instrukcja, jak to może wyglądać, jest tu: https://www.naradaobywatelska.pl
Można wreszcie wspomóc strajkujących pieniędzmi, by choć częściowo wyrównać najbardziej potrzebującym zarobki, które rząd im odbiera za każdy dzień strajku. O utworzonym przez Komitet Społeczny Funduszu Strajkowym można przeczytać tu: https://twitter.com/znp_zg.
Dla ludzi, którzy przez lata zarabiali grosze, a teraz strajkując, tracą po 100 złotych dziennie, jest to dziś najbardziej potrzebna pomoc. Nie ma żadnego powodu, żeby niezamożni ludzie, którzy bronią naszego życia i życia naszych dzieci, musieli jeszcze do tego dokładać.
Można to ująć tak: młodzi do smartfonów, starsi do komputerów, najstarsi do banków lub na pocztę. Zapiszcie sobie ten numer: 13 1240 5934 1111 0010 8960 6877. Zainwestujcie w szkołę. Czyli w nauczycieli. Czyli w polskich uczniów, czyli w przyszłość Polski, czyli w emerytury dla was i następnych pokoleń.
Nie ma na świecie lepszej inwestycji niż jakość następnych pokoleń.