Zakaz wnoszenia laptopów zagraża samolotom. Miało być bezpiecznie, a wyszło śmiesznie
Ryzyko, że laptop w luku bagażowym spowoduje katastrofę samolotu jest większe, niż zagrożenie ze strony terrorysty z bombą. Zakaz wnoszenia elektroniki na pokład się nie sprawdza, a decyzje administracji prezydenta Trumpa mają jeszcze więcej nieplanowanych następstw.
Amerykanie i Brytyjczycy zabronili wnoszenia na pokłady samolotów z ośmiu krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej urządzeń elektronicznych większych od smartfonów. Obawiają się bomb ukrytych w bateriach laptopów i kamer lecących z Arabii Saudyjskiej, Egiptu czy Turcji.
W ubiegłym roku somalijski terrorysta - samobójca wniósł taki ładunek do maszyny startującej z Mogadiszu. Bomba wybuchła, lecz była na tyle mała, że zginął jedynie zamachowiec wyssany przez dziurę w poszyciu, a maszyna wróciła na lotnisko.
Pożar zamiast bomby
Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego (EASA) zajmująca się bezpieczeństwem lotów w 32 krajach, w tym w Polsce, uważa, że takie rozwiązanie zwiększa zagrożenie dla pasażerów. Nakaz nadawania urządzeń razem z bagażem powoduje, że do luków samolotów trafi znacznie więcej dużych baterii litowych, czego skutkiem jest rosnące zagrożenie pożarem. Z tego właśnie powodu pasażerowie muszą zabierać powerbanki do kabiny.
Laptopy i inne urządzenia z dużymi bateriami już są dokładnie sprawdzane na lotniskach. Trudno jest wnieść bombę w baterii na lotnisko ze sprawnie funkcjonującym systemem bezpieczeństwa. Eksperci uważają, że każde rozwiązanie ma wady i zalety. Chodzi jedynie o wyważenie zagrożeń.
European Cockpit Association (ECA), organizacja zrzeszająca ok. 38 tys. europejskich pilotów, uważa, że bezpieczniej jest pozwolić pasażerom na wnoszenie komputerów na pokład. Systemy gaśnicze w lukach bagażowych mogą nie poradzić sobie z pożarami baterii litowych zwłaszcza, gdy jest ich dużo. Co więcej, nie można zakładać, iż każdy z milionów pasażerów za każdym razem dopilnuje wyłączenia swoich urządzeń.
Jordańczycy wiedzą jak z uśmiechem zarobić na Trumpie
Na liście państw objętych amerykańskim zakazem znalazła się Jordania. Air Jordanian, narodowy przewoźnik tego kraju, raz jeszcze znalazł sposób, żeby zarobić na kontrowersyjnej decyzji administracji Donalda Trumpa.
Do internetu trafiła druga już, dowcipna kampania reklamowa. Jordańczycy wymyślają "analogowe sposoby" spędzania czasu. Nie tylko zachęcają do czytania książek, ale także proponują przywitanie się z pasażerem siedzącym obok.
Innym sposobem spędzenia czasu na pokładzie samolotu może być przypomnienie sobie funkcji oparcia fotela lotniczego czy zastanawianie się nad sensem życia lub nowych przepisów. Absolutnym hitem jest hasło „Albo rób to co my, Jordańczycy, robimy najlepiej… gapimy się na siebie!”.
To już druga kampania reklamowa jordańskich linii lotniczych w odpowiedzi na decyzje administracji Donald Trumpa. Reakcją wcześniejsze próby wprowadzenia zakazu wjazdu do USA dla obywateli kilku krajów regionu było nie tylko obniżenie cen biletów, ale także hasło "podróżuj, dopóki możesz" czy przerobienie angielskiego słowa „ban” oznaczającego zakaz na życzenia udanej podróży.
Prezydent Trump za każdy razem podkreśla, że jego decyzje są świetnie przemyślane. Życie i amerykańskie sądy kilkakrotnie już je jednak podważały. Jordańczycy się nie tyle z nich śmieją, co znaleźli sposób, żeby na nich zarabiać. Problem staje się znacznie poważniejszy, gdy zaczynają zagrażać życiu pasażerów, przed czym ostrzegają europejscy piloci.