PolskaZakaz leczenia medyczną marihuaną: dla chorych to prawdziwe piekło

Zakaz leczenia medyczną marihuaną: dla chorych to prawdziwe piekło

- Moi rodzice od półtora miesiąca przebywają w areszcie śledczym. Za przewiezienie litra oleju z konopi dla chorującej na raka trzustki babci - mówi WP Andrzej Dołecki, prezes Stowarzyszenia "Wolne Konopie". Natomiast Roman Dyrba twierdzi, że urzędnicy potraktowali go jak zwykłego dilera, chociaż wiedzieli o jego problemach zdrowotnych. Z powodu zakazu leczenia w Polsce medyczną marihuaną chore osoby przeżywają piekło. Lekarze z Centrum Zdrowia Dziecka zaproponowali zastępczy lek, ale terapia jest bardzo kosztowna.

Zakaz leczenia medyczną marihuaną: dla chorych to prawdziwe piekło
Źródło zdjęć: © WP | Łukasz Szelemej

15.08.2015 | aktual.: 29.05.2018 14:55

56-letni Roman Dyrba choruje na lekooporną padaczkę. W dodatku cierpi na zanik nerwów mięśni obwodowych. - Nie mam mięśni stóp, trudno jest mi chodzić. Mam połamane kręgi, stwierdzono u mnie siedem dyskopatii na kręgosłupie. Bóle są potworne, często nie do wytrzymania. Marihuana była na to lekarstwem. Jedynym. Jak ją zapaliłem, nie miałem ataku i depresji, która jest przewlekła i bardzo mnie męczy - mówi.

Teraz mężczyzna zmuszony jest do zażywania leku przeciwbólowego podobnego do morfiny. - Biorę go w olbrzymich ilościach. Siada mi wątroba - dodaje. Boi się wychodzić z domu. - Często zdarzało się tak, że będąc na spacerze, dostawałem ataku. Mdlałem. Budziłem się pobity, okradziony - dodaje.

Z powodu choroby, opiekę nad 56-latkiem sprawują nad nim schorowani rodzice. Jego 82-letni ojciec jest po trzech zawałach serca, ma założone bajpasy, niewydolność wątroby i nerek. 76-letnia matka cierpi na reumatoidalne zapalenie stawów. - Żyjemy z ich pieniędzy. Teraz jestem na ich "łaskawym chlebie". Czekam na przyznanie mi renty chorobowej w wysokości 340 złotych miesięcznie - zaznacza.

Dyrba po raz pierwszy medyczną marihuanę przyjął kilka lat temu. - Zauważyłem poprawę. Przeszła mi depresja, nie miałem już ataków padaczki. Z przetworów marihuany robiłem maść, którą smarowałem nogi. Wtedy zaczęły wracać mięśnie i czucie w palcach - twierdzi. Do czasu, kiedy mnie nie zatrzymali - dodaje.

13 maja ubiegłego roku do Romana przyjechała policja. Wyważyli drzwi i zabrali go na komisariat. Przeczuwał, że wydali go młodociani sąsiedzi, którzy w zemście za to, że nie chciał sprzedać im marihuany, zwyczajnie na niego donieśli. - Od roku ciągnie się proces w sądzie, który jest jedną wielką parodią. Grozi mi kara pozbawienia wolności. Potraktowali mnie jak zwykłego dilera, pomimo tego, że wiedzą o mojej chorobie i sposobie leczenia - zaznacza.

- Teraz nie mam dostępu do marihuany leczniczej. Z tego powodu codziennie bardzo cierpię. Nie ma lekarstwa, działającego równie skutecznie, jak właśnie medyczna marihuana. Wróciła mi depresja, bóle kręgosłupa. Zdarza się, że w ciągu dnia mam kilka długich ataków. Nic nie jest w stanie mi pomóc - dodaje.

29-letni Mateusz Kaczmarczyk cierpi na chorobę Leśniowskiego-Crohna. - Żaden z lekarzy nie wie, co jest przyczyną tej choroby, dlatego nie wiedzą też jak ją wyleczyć. Ona wyniszcza mi organizm. Codziennie odczuwam mocny ból brzucha, który wywołany jest ciągłymi biegunkami, krwawieniami - opisuje.

Mężczyzna trafił do programu lekowego, opierający się na leczeniu biologicznym. Chwilowo nie muszę wspierać się konopiami. - Przez głupotę naszych ustawodawców między jednym, a drugim rokiem programu lekowego wymagane jest minimum osiem tygodni przerwy w zażywaniu preparatów. Przez ten czas zastanawiam się, co zrobić z bólem. Podstawowe lekarstwa nie są w stanie zadziałać na moje dolegliwości - dodaje.

Sposobem na powstrzymanie boleści spowodowanej chorobami, jest dla niego wyjazd do Czech, gdzie może zapalić marihuanę leczniczą. - To mi zawsze pomaga. Dzięki temu byłem w stanie przetrwać bez brania mocniejszego preparatu - mówi Mateusz Kaczmarczyk.

Rodzice Andrzeja Doleckiego od półtora miesiąca przebywają w Areszcie Śledczym. Powodem zatrzymania było "przyłapanie" ich na przewiezieniu do Polski litra oleju z konopi dla chorej na raka trzustki babci. - To, co się wydarzyło, jest dla mnie po prostu koszmarem. Moim rodzicom grozi od trzech do piętnastu lat pozbawienia wolności. Za to, że chcieli ulżyć w bólu mojej babci. Tego typu rozwiązania prawne są nieludzkie i niekonstytucyjne. Nie wiem, co z nimi będzie, jak potoczy się ich życie - dodał prezes Stowarzyszenia "Wolne Konopie".

Kolejny dramat życiowy rozgrywa się w domu Doroty Gudaniec, która o pomoc prosi najwyższych urzędników państwowych. Zaapelowała nawet do prezydenta Andrzeja Dudy. - Zwracam się do pana jako matka i proszę o pomoc. Ufam, że jako prezydent wszystkich Polaków jest pan również prezydentem małych, bezbronnych i cierpiących dzieci - pisze matka Maksa.

Chłopczyk od siódmego miesiąca życia cierpi na wyjątkowo ciężki przypadek lekoopornej padaczki. Przez pięć lat życia Maks przeszedł każdą możliwą terapię farmakologiczną. Bezskutecznie. Jedynym dla niego ratunkiem była dopiero medyczna marihuana.

Terapia Maksa rozpoczęła się we wrześniu ubiegłego roku. Zgodę wydało Ministerstwo Zdrowia. Chłopiec znalazł się w grupie dziewięciorga leczonych dzieci. Jednak po dziesięciu miesiącach zgodnie z decyzją IPCZD (Instytutu "Pomnik-Centrum Zdrowia Dziecka - red.) terapia prowadzona przez dr. Marka Bachańskiego została przerwana. Powodem tego, jak wynika z oświadczenia IPCDZ, był m.in. brak skuteczności i bezpieczeństwa leczenia. W dodatku, zdaniem szpitala, leczenie nigdy nie otrzymało zgody Komisji Bioetycznej, a więc było nielegalne. Jak informuje IPCDZ, sprawa ta została zgłoszona do Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie, a gdy dyrekcja Instytutu dowiedziała się o leczeniu lekarza, rozpoczęła prowadzenie postępowania wyjaśniającego.

Legalność przez dziesięć miesięcy?

Dlaczego więc od września ubiegłego roku do czerwca tego roku leczenie medyczną marihuaną w IPCZD odbywało się w sposób legalny? Wirtualna Polska dowiedziała się, że każda wydawana przez lekarza recepta, poprzedzona była zgodą zarządu szpitala. Z nieoficjalnych źródeł wynika również, że pod koniec marca neurolog zaproponował, aby terapię medyczną marihuaną zwiększyć do 70-80 pacjentów w celu przeprowadzenia badań jej skuteczności. Nie uzyskał jednak na to zgody. Szpital odmówił, nie podając przy tym powodu. - Aby powiedzieć, że dany preparat działa, należy przeprowadzić badanie na większej grupie pacjentów. Test na dziewięciu osobach nie ma wiarygodności naukowej, trudno jest z takiej analizy wysnuć jakiekolwiek wnioski - dodaje informator WP.

W opinii innego źródła, szpital obawiał się, że dr Bachański bez pobierania jakichkolwiek grantów, czy dofinansowania udowodni, że medyczna marihuana jest jak najbardziej skuteczna. Rozmówca WP odniósł się do obecnie przeprowadzanego programu badawczego "Epistop", na który IPCZD otrzymało 10 milionów euro dofinansowania z Unii Europejskiej. Udział w projekcie bierze prof. Sergiusz Jóźwiak, były kierownik Kliniki Neurologii, Epileptologii i Rehabilitacji Pediatrycznej w IPCZD. Zwróćmy uwagę, że zastępcą dyrektora w tym szpitalu jest prof. Katarzyna Kotulska-Jóźwiak. W tym wypadku zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa. Są oni małżeństwem.

Podejrzenia posła

Zastrzeżenia do programu badawczego ma poseł Andrzej Rozenek. - Zawiadomiłem Prokuraturę Generalną, Prezesa Naczelnej Izby Lekarskiej i CBA o tym, co się dzieje w IPCZD - mówi polityk. Wirtualna Polska dotarła do tego pisma. Oto jego treść:

"Należy podkreślić, że tłem dla całej sytuacji jest rozpoczęty w 2014 roku projekt badawczy 'Epistop', którego koordynatorem jest prof. dr hab. n. med. Sergiusz Jóźwiak, który był kierownikiem Klinikii Neurologii, Epileptologii i Rehabilitacji Pediatrycznej IPCZD. Dofinansowanie z UE tego projektu wynosi 10 mln euro! Program ten polega na wymyślaniu czegoś co już jest, czyli leku, który przyniesie chociażby zbliżone efekty do tych osiągniętych przez dr. Marka Bachańskiego. Dodajmy, że zaproponowane przez Dyrekcję IPCZD nowy sposób leczenia małych pacjentów z padaczką lekooporną to prawdziwy 'eksperyment' na dzieciach polegający na podawaniu im preparatu Sativex. Jest to preparat, który zawiera substancję psychoaktywną jaką jest THC i zgodnie z ulotką nie może być podawany poniżej 18 roku życia (...)".

Jak twierdzi jedna z matek chorego dziecka (nie chce ujawnić nazwiska), największa nagonka na dr. Bachańskiego rozpoczęła się w czerwcu tego roku. - Nieodpowiednie było to, że zarząd szpitala, nie podając żadnego powodu, nie zezwolił doktorowi wziąć udziału w konferencji "Cannabis Leczy", na której miał być prelegentem. Neurolog podczas czerwcowego zjazdu miał wystąpić przed gośćmi z USA, Słowenii, Czech i Francji, czyli przedstawicielami krajów, w których leczy się medyczną marihuaną. Zamierzał przedstawić historię Karola Rogulskiego, który swoją chorobę zwalczył właśnie leczniczą marihuaną. Wywodu neurologa miał też słuchać Aleksander Kwaśniewski, który wcześniej podpisał się pod restrykcyjną polityką narkotykową w naszym państwie. Jednak teraz, jak podaje portal supertrawka.pl, były prezydent chce to naprawić i postuluje racjonalne podejście do marihuany.

Jak wyjaśnia rzecznik prasowy IPCZD Joanna Komolka, dr Bachański otrzymał od dyrekcji szpitala zakaz wypowiedzi publicznej. - Nieobecność lekarza na konferencji być może była tym spowodowana - tłumaczy.

Lek zastępczy

Dyrekcja Instytutu zaproponowała pacjentom inny sposób leczenia. Jeden z nich, jak dowiedzieliśmy się od Joanny Komolki, ruszy w niedalekiej przyszłości. Będzie to eksperyment przeprowadzany na grupie 15 pacjentów. Obecnie trwa proces kwalifikacji osób do tego badania. Podczas testu, chorym będzie podawany preparat "Sativex", o którym zresztą wspomniał w swoich pismach poseł Andrzej Rozenek. Polityk słusznie zauważył, że lek ten nie może być podawany dzieciom poniżej18. roku życia. Tymczasem - jak stwierdziła rzeczniczka prasowa IPCZD - specyfik będą otrzymywać pacjenci niepełnoletni. Co więcej, jak dowiadujemy się z ulotki preparatu, lek pomaga cierpiącym na raka i stwardnienie rozsiane. Na wydruku "Sativexu" zapisane jest także ostrzeżenie dotyczące stosowania w padaczce. - Jedno opakowanie kosztuje nawet cztery tysiące złotych. Wyliczyliśmy z mężem, że przy dawkach potrzebnych do leczenia Maksa musielibyśmy miesięcznie wydać 70 tysięcy złotych. Nie stać nas na taki koszt - zaznacza Dorota Gudaniec, matka
Maksa, któremu lekarze z Instytutu zaproponowali leczenie preparatem.

Marihuana w walce z dopalaczami?

W wywiadzie dla Radia Łódź, były Komendant Główny Policji Marek Działoszyński powiedział, że w Polsce trzeba będzie wkrótce zmierzyć się z pomysłem liberalizacji przepisów dotyczących miękkich narkotyków.

W "Rozmowie Dnia" ocenił, że zgoda na kontrolowany obrót tzw. miękkimi narkotykami, może być odpowiedzią na problem dopalaczy. Przywołał przy tym przykład rozwiązań ze Stanów Zjednoczonych. - Legalizacja może być sposobem na walkę - dodał.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (534)