Zagrożeń jest mnóstwo, ale ratownicy nie odpuszczają. "Zawsze idzie się do końca"
Ratownicy podejmują w kopalni Zofiówka morderczy wysiłek. Akcję poszukiwawczą prowadzą już trzeci dzień. - Nigdy się u nas nie zdarzyło, że górnik został pod ziemią - mówi Paweł Wyciślok, ratownik z 20-letnim stażem. I opowiada, jak niebezpiecznie jest tysiąc metrów pod ziemią.
Lista zagrożeń dla zawodu górnika jest długa. Na samej górze: tąpnięcia, zawały, oberwania się skał ze stropów. - Akcje zawałowe to najtrudniejsze zadanie dla ratowników. Na Zofiówce ratownikom jest jeszcze ciężej, bo prześwity w zawalonym chodniku sięgają raptem kilkudziesięciu centymetrów. Trudno tam dostać się z jakimkolwiek sprzętem - mówi Paweł Wyciślok, ratownik z ponad 20-letnim stażem, prezes Związku Zawodowego Ratowników Górniczych.
Kolejny podpunkt na liście: metan. Źródłem tego śmiertelnie niebezpiecznego gazu są pokłady węgla. Ulatnia się on wraz z jego wydobyciem. - Najgorzej, gdy stężenie metanu wynosi 9 proc. Wtedy, mieszając się z innymi gazami, stwarza ryzyko wybuchu. A taki wybuch to może być potężna, katastrofalna w skutkach tragedia – przyznaje ratownik.
To właśnie wysokie stężenie metanu jest następnym czynnikiem, który utrudnia akcję ratowników na Zofiówce. Od początku toczy się też walka o to, aby obniżyć jego stężenie.
Poza tym pracujący pod ziemią górnicy i ratownicy narażeni się na działania toksycznych i drażniących gazów – tlenku węgla i tlenków azotu – co skutkować może ostrymi, czasami śmiertelnymi zatruciami. Do tego dochodzi bardzo wysoka temperatura powietrza i wilgotność.
Po niektórych akcjach zostają koszmary
Dlatego ratownikami zostają tylko ci, którzy przejdą długie i wymagające testy. - Trzeba mieć do tego końskie zdrowie - przyznaje Wyciślok. - Kandydaci muszą przejść badania lekarskie i test psychologiczny. Potem jeszcze test wysiłkowy, a na sam koniec jest komora cieplna. Tam kandydata na ratownika poddaje się wpływowi wysokiej temperatury - opowiada.
Jednak ratownicy odznaczać się muszą czymś więcej, niż tylko wydolnością organizmu. - Ten zawód to misja - mówi Wyciślok. - Miewałem obawy o własne życie, ale to schodzi na dalszy plan, gdy ratuje się kolegów. Ratownik idzie zawsze po żywego. Zdarzały się przecież przypadki, które były wręcz niemożliwe - dodaje.
I wymienia: Alojzy Piontek przeżył pod ziemią siedem dni. Uwięziony pił własny mocz. Zbyszek Nowak wytrzymał pięć dni. Leżał przy pękniętej rurze, przez którą dochodziło powietrze.
- Nigdy się u nas, w Polsce, nie zdarzyło, że górnik został pod ziemią. Zawsze szło się do końca. Z każdym kolejnym dniem nadzieja maleje, ale ratownik nie odpuszcza. Zawsze będzie się starał wydobyć kolegów z tych podziemnych czeluści. Chociaż koszmary po niektórych akcjach utrzymują się długo - opowiada Wyciślok.