Zaginęły akta ws. wspólnika Dubienieckiego - będzie śledztwo?
Warszawska prokuratura sprawdza, czy wszcząć śledztwo w sprawie zaginięcia akt sprawy ułaskawienia w 2009 r. wspólnika Marcina Dubienieckiego, zięcia Lecha Kaczyńskiego. Zawiadomienie o przestępstwie złożył szef Kancelarii Prezydenta RP.
- Doniesienie wpłynęło 4 sierpnia - powiedziała rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Monika Lewandowska. Dotyczy ono podejrzenia popełnienia przestępstwa z art. 276 Kodeksu karnego, który stanowi: "Kto niszczy, uszkadza, czyni bezużytecznym, ukrywa lub usuwa dokument, którym nie ma prawa wyłącznie rozporządzać, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2". Postępowanie sprawdzające kończy się po miesiącu decyzją o wszczęciu formalnego śledztwa lub odmową tego.
Rzeczniczka nie ujawniła, jakie czynności będą wykonywane w ramach postępowania sprawdzającego.
W marcu tego roku media ujawniły, że Adam S., z którym mąż Marty Kaczyńskiej - Marcin Dubieniecki - założył spółkę, został w trybie nadzwyczajnym ułaskawiony w 2009 roku przez ówczesnego prezydent Lecha Kaczyńskiego. Po tych publikacjach zarządzono kontrolę w Kancelarii Prezydenta. W lipcu tego roku prezydencki minister Krzysztof Hubert Łaszkiewicz poinformował o podejrzeniu przestępstwa zniszczenia lub utraty trzech notatek oraz pisemnego stanowiska pracownika mówiącego o podstawach do ułaskawienia Adama S. adresowanych do ówczesnego prezydenta.
Kontrola nie dotyczyła samego faktu ułaskawienia, które było wyłączną prerogatywą prezydenta. - Czym innym jest przygotowanie stosownej dokumentacji, która trafia na biurko prezydenta - podkreślił Łaszkiewicz. Zwrócił uwagę na szybki tryb ułaskawienia Adama S., trwający kilka miesięcy, podczas gdy procedura ułaskawiania trwała wtedy średnio około roku. Podkreślił, że na początku czerwca 2009 r. Lech Kaczyński podjął decyzję o ułaskawieniu Adama S. mimo negatywnego stanowiska prokuratora generalnego.
Według Łaszkiewicza trudno jest ocenić, na którym etapie dokumenty zaginęły i czy trafiły one do prezydenta przed podjęciem przez niego decyzji o ułaskawieniu Adama S.
- My jako Kancelaria Prezydenta nie mamy możliwości przesłuchiwania pracowników, którzy kiedyś pracowali w Kancelarii. Może to zrobić jedynie prokurator - zaznaczył. Dodał, że ostatnią osobą, która miała kontakt z dokumentami, był ówczesny prezydencki minister odpowiedzialny za sprawy prawne Andrzej Duda. Jak mówił, pracownik, który wytworzył te pisma, oświadczył, że zostały one podpisane i trafiły do właściwego ministra. A czy minister je przekazał do prezydenta, to już nie wiadomo - dodał Łaszkiewicz. Sam Duda mówił, że obowiązki wypełniał rzetelnie, a sumienie ma czyste.
W związku ze sprawą Adama S. stanowiska stracili dyrektor i wicedyrektor biura obywatelstwa i prawa łaski prezydenckiej kancelarii.
Według mediów Adam S. oszukiwał urząd skarbowy i Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Skazano go za oszustwo i podżeganie świadka do fałszywych zeznań na rok i 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu, 30 tys. zł grzywny oraz obowiązek naprawienia szkody, tj. zapłaty ponad 122 tys. zł.
W marcu tego roku Marcin Dubieniecki oświadczył, że wszelkie informacje o nim w tekstach o ułaskawieniu Adama S. są nieprawdziwe. Zapewnił, że nie był wspólnikiem Adama S., kiedy ten został ułaskawiony. Uznał też, że w tej sprawie trwa "polowanie" na niego. W śledztwie i przed sądem interesy Adama S. reprezentował Marek Dubieniecki, ojciec Marcina.
Były zastępca szefa Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin mówił w lipcu, że audyt w sprawie ułaskawienia Adama S. jest atakiem "prawnym i medialnym" na Lecha Kaczyńskiego i włączeniem się Kancelarii Prezydenta w kampanię wyborczą, "wspieranie PO w walce z PiS". Według rzecznika PiS Adama Hofmana należałoby zbadać "wszystkie ułaskawienia wszystkich prezydentów", a ujawnianie wyników audytu w sprawie ułaskawienia Adama S. to "brudna kampania wyborcza".
Zgodnie z prawem prezydent RP może ułaskawić każdego skazanego. Ta decyzja nie zależy od czyjejkolwiek opinii i nie wymaga uzasadnienia. Prezydent Lech Wałęsa ułaskawił prawie 3,5 tysiąca osób, Aleksander Kwaśniewski - ponad 4 tysiące, Lech Kaczyński - 201 osób. Z reguły Kancelaria Prezydenta nie ujawnia, kto został ułaskawiony. Niekiedy taka informacja - szczególnie, gdy budzi kontrowersje - wypływa na światło dzienne.