Zagadkowy optymizm Johna Kerry'ego ws. porozumienia izraelsko-palestyńskiego
Na zakończenie kolejnej podróży na Bliski Wschód sekretarz stanu USA John Kerry ocenił, że dokonał się postęp na drodze do porozumienia izraelsko-palestyńskiego. Nie wiadomo jednak, na czym ma polegać, co każe wątpić, czy optymizm Kerry'ego jest uzasadniony.
07.01.2014 | aktual.: 07.01.2014 08:54
Z wypowiedzi przywódców stron konfliktu, izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu i prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa, po rozmowach z Kerrym nie wynikało, by byli skłonni do ustępstw w spornych kwestiach.
- W USA panuje sceptycyzm w ocenie, czy mamy do czynienia z jakimkolwiek realnym postępem. Musimy poczekać, żeby się przekonać. Wielkim problemem jest kwestia, czy po obu stronach rzeczywiście istnieje polityczna wola kompromisu i czy USA zrobią co trzeba, żeby taka wola zaistniała - powiedział ekspert ds. bliskowschodnich ze Szkoły Zaawansowanych Studiów Międzynarodowych (SAIS) przy Uniwersytecie Johna Hopkinsa w Waszyngtonie, Daniel Serwer.
Proces pokojowy stoi w miejscu
Ekspert konserwatywnej Fundacji Heritage James Phillips uważa, że mimo amerykańskiej mediacji tzw. proces pokojowy w konflikcie izraelsko-palestyńskim tkwi w miejscu. - Przypomina to jazdę na rowerze - rowerzysta pedałuje, więc rower przynajmniej jedzie. Ale nigdzie nie zmierza, tylko kręci się w kółko - mów Phillips.
Celem podróży Kerry'ego na Bliski Wschód - dziesiątej od chwili objęcia przez niego stanowiska sekretarza stanu - było przygotowanie gruntu pod tzw. ramowe, wstępne porozumienie izraelsko-palestyńskie. Ma ono prowadzić do końcowego porozumienia, które ureguluje wszystkie sporne kwestie i umożliwi powstanie niepodległego państwa palestyńskiego.
Przed przybyciem Kerry'ego Izrael zwolnił 26 więźniów palestyńskich odsiadujących długoletnie wyroki za zabójstwa Izraelczyków. Była to kolejna, trzecia runda zwolnień z zaplanowanych czterech, uzgodnionych wcześniej jako sposób na budowanie zaufania przed wznowieniem negocjacji pokojowych w lipcu. Amerykański sekretarz stanu spotkał się z premierem Netanjahu i prezydentem Abbasem, a w niedzielę rozmawiał z monarchami Jordanii i Arabii Saudyjskiej, przekonując ich, by skłonili Palestyńczyków do ustępstw.
Kerry wzywał Netanjahu i Abbasa do podjęcia "trudnych decyzji" i podkreślał, że USA zależy na "sprawiedliwym i zrównoważonym" rozwiązaniu konfliktu. Było to powtórzenie formuły prezydenta Baracka Obamy, używanej w odniesieniu do konfliktu w USA wokół budżetu i ponoszenia kosztów redukcji deficytu.
Na spotkaniach z Kerrym Netanjahu oskarżał jednak przywódców palestyńskich o organizowanie kampanii propagandowych przeciw Izraelowi i wyrażał wątpliwości, czy rzeczywiście zależy im na pokoju. Abbas i główny palestyński negocjator Saeb Erekat podkreślali, że nie zgodzą się na izraelskie żądania.
Nowe sporne kwestie
Przebieg ostatnich rozmów sugeruje, że do dotychczasowych rozbieżności w kluczowych sprawach doszły nowe sporne kwestie wynikające z postulatów Izraela. Chodzi tu m.in. o żądanie, by Palestyńczycy uznali Izrael jako "państwo żydowskie". Netanjahu nazwał to "prawdziwym kluczem do pokoju" i jego stanowisko popiera Waszyngton. W rozmowie z Abbasem Kerry nalegał, żeby zgodził się na ten postulat.
Począwszy od Jasera Arafata, przywódcy Autonomii uznawali państwo Izrael, ale bez precyzowania, jaki ma ono mieć charakter. Abbas powiedział, że Palestyńczycy nigdy nie zgodzą się na uznanie Izraela w proponowanej przez tamtejszy rząd formule. Liderzy palestyńscy twierdzą, że określanie charakteru państwa izraelskiego nie jest ich obowiązkiem. Zdaniem komentatorów za palestyńską odmową stoi obawa, że "państwo żydowskie" będzie oznaczać sprowadzenie mieszkających tam 1,5 mln Arabów do roli obywateli drugiej kategorii - czemu Izrael zaprzecza - a także ostateczne zablokowanie powrotu do Izraela palestyńskich uchodźców. Według niektórych ekspertów Izrael kładzie nacisk na "żydowskość" państwa m.in. dlatego, że z trendów demograficznych wynika, iż wysoki przyrost naturalny wśród Arabów w przyszłości może uczynić z nich najliczniejszą grupę ludności Izraela.
Palestyńczycy podejrzewają, że zapewnienie trwałej dominacji żydowskiej większości w Izraelu ma także inny postulat, wysunięty przez izraelskiego ministra spraw zagranicznych Awigdora Liebermana. Wezwał on w niedzielę, by proponowana w przyszłym porozumieniu wymiana terytoriów obejmowała także włączenie do państwa palestyńskiego terenów izraelskich zamieszkanych w większości przez Arabów.
Izraelskie wojsko czy siły międzynarodowe?
Innym od niedawna podkreślanym punktem spornym jest żądanie Izraela, aby przyszłe graniczne tereny w dolinie rzeki Jordan pozostały pod kontrolą wojsk izraelskich. Palestyńczycy nie godzą się na to i proponują, by pokoju w tej strefie pilnowały siły międzynarodowe.
Wspomniane kwestie nakładają się na główne sprawy sporne takie jak status Jerozolimy, przebieg przyszłych granic Izraela i państwa palestyńskiego, los osiedli żydowskich na ziemiach okupowanych oraz problem uchodźców palestyńskich.
Izrael nie godzi się na palestyńskie żądanie wycofania się z wszystkich terytoriów zajętych po wojnie sześciodniowej w 1967 r. Izraelski wiceminister spraw zagranicznych Zeew Elkin nazwał granice Izraela sprzed tej wojny "granicami Auschwitz" - powtarzając słynne powiedzenie byłego szefa izraelskiej dyplomacji Abby Ebana, który zwracał w ten sposób uwagę, że ówczesne granice nie zapewniają krajowi bezpieczeństwa.
Spór o Jerozolimę
Eksperci różnią się w ocenie, które ze spornych kwestii są najtrudniejsze do rozwiązania. Daniel Serwer uważa, że w sprawie militarnej obecności Izraela w dolinie Jordanu, wymiany terytoriów, a nawet uchodźców palestyńskich będzie można dojść do porozumienia. Sugeruje jednak, że najtrudniej będzie o kompromis w sprawie statusu Jerozolimy.
W wyniku wojny w 1967 r. Izrael zaanektował zamieszkaną przez Arabów Jerozolimę Wschodnią, a wreszcie ogłosił całe miasto swoją stolicą. Tymczasem Palestyńczycy domagają się, by Jerozolima Wschodnia stała się stolicą przyszłego państwa palestyńskiego.
James Phillips pesymistycznie zapatruje się na szanse porozumienia. Jego zdaniem należałoby najpierw wyeliminować groźbę wiszącą nad Izraelem ze strony Hamasu, ugrupowania islamskich ekstremistów rządzącego w Strefie Gazy.
- Nawet gdyby Kerry'emu udało się doprowadzić do doskonałego porozumienia i gdyby obie strony je podpisały, Hamas storpeduje układ swoją kampanią terroru. Dopóki Hamas nie zostanie pokonany, pokoju nie będzie. Administracja Obamy niestety tego nie rozumie - mówi.