Zachowawczy wyrok TSUE. PiS triumfuje. Czy ma rację?
Trybunał Sprawiedliwości UE nie poszedł w swoim wyroku na konfrontację z polskim rządem i jego sądową rewolucją. Dlaczego? Eksperci przekonują, że nie miał innego wyjścia.
Po ogłoszeniu wtorkowego wyroku TSUE ws. niezależności nowo powstałej Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, wielu polityków partii rządzącej nie kryło poczucia triumfu.
- TSUE orzekł to, czego się spodziewałem. Czyli, że nie jest właściwy do oceniania spraw związanych z organizacją polskiego sądownictwa i przesunął piłeczkę z powrotem na polskie podwórko - oznajmił minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
Jak dodawał w rozmowie z WP doradca premiera Morawieckiego Paweł Jabłoński, decyzja pokrzyżowała plany sędziom Sądu Najwyższego, którzy zwrócili się do unijnego Trybunału, bo nie dała im "tego, na co liczyli".
- TSUE nie wskazał, aby którekolwiek rozwiązanie dotyczące ID SN lub KRS były niezgodne z prawem UE. To jest porażka autorów pytań prejudycjalnych, bo oni liczyli na taką odpowiedź. W konsekwencji Polska nie ma obowiązku zmiany ustaw - mówił.
Przeczytaj również: Andrzej Duda o wyroku TSUE: to orzeczenie jest znamienne
Bułgar rozbudził nadzieję
Triumfalizm PiS połączył się z rzeczywistym rozczarowaniem części opozycji i krytyków reform. Dlaczego? Źródłem jest majowa opinia rzecznika generalnego TSUE prof. Tanczewa, w którym w jednoznaczny sposób stwierdził, że "zreformowane" przez PiS organy - Izba Dyscyplinarna i Krajowa Rada Sądownictwa - nie spełniają unijnych wymogów niezależności.
Wyrok był jednak bardziej zachowawczy; sąd w Luksemburgu stwierdził, że ocena należy do polskiego sądu. Wyznaczył przy tym test, według którego powinno badać się niezawisłość organów sądowniczych w UE. W efekcie, nic nie zostało rozstrzygnięte, a możliwych scenariuszy jest wiele.
Rzecznik może więcej
Dlaczego tak się stało? Część komentatorów spekulowała, że to wynik politycznych kalkulacji. Jak tłumaczy WP prof. Laurent Pech z angielskiego Uniwerstytetu Middlesex, nie mógł w swojej ocenie być tak śmiały, jak jego rzecznik generalny z powodów prawniczych.
- Tu chodziło o odpowiedź na pytanie prejudycjalne polskiego sądu, a nie sprawę naruszenia prawa unijnego. W takich przypadkach jest tak, że o ile TSUE mówi, jakie jest prawo UE, to do sądów narodowych należy stosowanie tego prawa. Tymczasem rolą rzeczników generalnych jest to, by całkowicie niezależnie zaproponować prawne rozwiązanie danych spraw. A to oznacza, że mogą w swoich opiniach być bardziej konkretni i dosłowni - mówi ekspert.
Jak dodaje, mimo triumfalizmu PiS, partia rządząca nie ma powodów do zadowolenia z wyroku. Zawiera on bowiem mocną krytykę zreformowanej KRS i sugeruje, że brak jej niezależności. Daje też Sądowi Najwyższemu narzędzia, by zignorować Izbę Dyscyplinarną i KRS.
Podobnego zdania jest prof. Robert Grzeszczak z UW.
- Tak naprawdę nie było szansy na to, by TSUE w jednoznaczny sposób wyjaśnił sytuację. Zawsze jest tak, że rzecznik może sobie pozwolić na dywagacje, a sąd luksemburski, jak wyda wyrok, jest on wiążący. Dlatego też kieruje się też tym, by nie robić więcej "szkód", zamieszania niż to jest konieczne. Sąd ma być wyważony i ta decyzja jest wyważona - mówi prawnik. - Owszem, były wielkie nadzieje, wielkie słowa. Oby praktyka tego nie spłyciła - dodaje.
Przeczytaj również: Wyrok TSUE. Małgorzata Gersdorf: kluczowy dla polskiego sądownictwa