Zabójcze spojrzenie i egzekucja w Tartaku. Wraca jedna z najbardziej zagadkowych spraw ostatnich dziesięcioleci
Byłem przestępcą, ale nie jestem zabójcą - przekonuje Marek N., który siedzi za kratami po nieprawomocnym wyroku za zabójstwo dwóch gangsterów sprzed 25 lat. Eksperci wskazują na błędy w śledztwie i wątłe dowody: jedna kobieta rozpoznała N. po oczach i sylwetce. Lada dzień sprawą zajmie się Sąd Apelacyjny w Warszawie.
- W listopadzie 2000 r. dwóch członków tzw. grupy nowodworskiej zostało zastrzelonych z broni maszynowej w pubie Tartak w ramach porachunków gangsterskich.
- Lada dzień Sąd Apelacyjny w Warszawie oceni, czy jednym z zabójców był Marek N. Na mężczyźnie ciąży nieprawomocny wyrok dożywotniego pozbawienia wolności. Sądy zajmą się tą sprawą już po raz szósty - było już i uniewinnienie, i "dożywocie".
- Kluczowym dowodem w sprawie są zeznania kobiety, która rozpoznała Marka N. po oczach i sylwetce. Zabójca był w kominiarce.
- Wielu świadków w toku procesu zmieniło zeznania. Kilkoro zeznało pod przysięgą, że policja, głównie z Centralnego Biura Śledczego, wymuszała na nich zeznania.
- Policjant prowadzący sprawę przyznał w sądzie, że wersja, iż Marek N. strzelał, była jedyną, którą brał pod uwagę. Znana prokurator Barbara Zapaśnik, przy okazji prowadzenia innej sprawy nawiązującej do zabójstwa w Tartaku, rozważała wariant, że zabił ktoś inny.
- - Nie wiem, czy Marek N. zabił. Ale dowody w tej sprawie są po prostu nieprzekonujące. Pytanie, które wciąż jest aktualne, brzmi, czy mamy w Polsce domniemanie niewinności, czy jednak domniemanie winy - mówi dr Piotr Kładoczny, wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
- - Nie ma żadnej możliwości, aby w okolicznościach tej konkretnej sprawy, w ciemności, świadek rozpoznała oskarżonego po oczach. To po prostu niemożliwe, ludzki mózg tak nie działa - twierdzi prof. Ewa Gruza, kryminalistyczka, która przygotowała opinię na zlecenie obrońców oskarżonego.
***
10 listopada 2000 r., godz. 21:45. Nowy Dwór Mazowiecki, pub Tartak.
Do lokalu wchodzi dwóch ubranych na czarno, zamaskowanych mężczyzn. Jeden trzyma AK 47, popularnego Kałasznikowa, drugi pistolet maszynowy określony później przez prokuraturę jako RAK-CZ 26 (w rzeczywistości albo to był RAK, albo CZ – prokuratura z dwóch różnych broni "stworzyła" jedną).
Mężczyźni oddają co najmniej 34 strzały do Pawła G., ps. Głębik, oraz Krzysztofa B. ps. Szczur.
"Głębik" i "Szczur", członkowie zorganizowanej grupy przestępczej - tzw. grupy nowodworskiej - giną na miejscu. Nie pomogły im kamizelki kuloodporne, w których siedzieli w pubie, ani broń, którą mieli.
Poszukiwany za podwójne zabójstwo "Marek z Marek" zatrzymany:
Właściwie wszyscy wiedzą, co się wydarzyło: to porachunki gangsterskie. Grupa nowodworska była skonfliktowana z grupą modlińską. Przestępcy nie tylko walczyli o wpływy, lecz także wymuszali względem siebie haracze i okupy. Były też pobicia i próby zabójstw. Kilka miesięcy przed zabójstwem w Tartaku zginęły od bomby przypadkowe osoby w innym lokalu – EB. Ładunek był przeznaczony dla bandytów, ale wybuchł za wcześnie.
Tym razem jednak ekipa z Modlina, posiłkująca się ponoć kolegami z grupy wołomińskiej, odniosła sukces: wyeliminowała dwóch wpływowych członków konkurencyjnego gangu.
Zabójcy wychodzą z lokalu i wsiadają do stojącego w pobliżu czerwonego forda sierry, w którym czeka na nich kierowca. Odjeżdżają.
Akcja rodem z filmu
Jesienią 2023 roku policja finalizowała rozbicie grupy przestępczej zajmującej się nielegalną produkcją papierosów. W akcji z użyciem śmigłowców i wozów opancerzonych uczestniczyli funkcjonariusze Centralnego Pododdziału Kontrterrorystycznego Policji "BOA" oraz Samodzielnych Pododdziałów Kontrterrorystycznych Policji z Warszawy i Olsztyna.
Zatrzymano osiem osób. Krótko mówiąc: filmowa akcja. I to dosłownie, bo Centralne Biuro Śledcze Policji umieściło z niej na YouTube trzyipółminutowy film. Okazało się, że operacja miała nieoczekiwanie bonus - wśród zatrzymanych znajdował się Marek N.
10 listopada 2023 r., równo 23 lata po podwójnym zabójstwie w Tartaku, CBŚP ogłosiło: "Poszukiwany za podwójne zabójstwo 'Marek z Marek' zatrzymany'". Na filmie widać, jak funkcjonariusze prowadzą N. ze skutymi rękami i nogami. Policja informuje, że mężczyzna ukrywał się po tym, gdy został nieprawomocnie skazany na dożywotnie pozbawienie wolności za zabójstwo dwóch osób w pubie Tartak.
Dokładnie historia wyglądała tak:
W 2001 r. Marek N. został zatrzymany w związku z zabójstwem w pubie Tartak.
25 marca 2013 r. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga w Warszawie skazał Marka N. na dożywotnie pozbawienie wolności.
25 listopada 2013 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił ten wyrok.
20 maja 2019 r. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga w Warszawie uniewinnił Marka N. Mężczyzna mógł więc wyjść na wolność, ale to nie zakończyło sprawy, bo 9 czerwca 2020 r. Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wyrok uniewinniający.
22 marca 2023 r. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga w Warszawie skazał ponownie Marka N. na "dożywocie". Mężczyzna nie stawił się jednak do aresztu. Ukrywał się do czasu policyjnego nalotu na nielegalną fabrykę papierosów.
Na 30 września 2025 r. zaplanowana jest rozprawa przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie.
Marek N. - bez ostatecznego wyroku - spędził w areszcie 15 lat.
Szanse pół na pół
17 września 2025 r., zakład karny w Płocku. Sąd Apelacyjny w Warszawie wyraził zgodę, byśmy porozmawiali z Markiem N. Jeszcze przed widzeniem pytamy Służbę Więzienną o możliwość nagrania rozmowy. Odmowa. W zakładzie pytamy, czy możemy mieć przy sobie notes i ołówek. Odmowa.
Marek N. ma dziś niespełna 60 lat, ok. 175 cm wzrostu, szczupły, ale dobrze zbudowany.
- Byłem przestępcą, ale nie jestem zabójcą - mówi. Nie ukrywa, że w latach 90. XX wieku część jego biznesów nie była prowadzona w legalny sposób.
- Czy znałem ludzi z grupy modlińskiej? No znałem, wszyscy znali. Spotykaliśmy się m.in. na siłowni. Czy zabiłem kogokolwiek na ich zlecenie? Nie zabiłem - przekonuje.
Czym dokładnie zajmował się Marek N. - nie wiemy. Zdaniem prokuratury, a nawet sądów, które miały wątpliwości co do jego odpowiedzialności za egzekucję w Tartaku, był członkiem zorganizowanej grupy przestępczej. Ponoć znał Klepaka, czyli jednego z liderów gangu wołomińskiego. Sam uchodził za bardzo wpływową postać w przestępczym świecie.
Marek N. mówi, że choć część z jego licznych biznesów nie była prowadzona w pełni legalnie, to nie krzywdził ludzi. Prosi, byśmy nie używali jego pełnego nazwiska ani nie nazywali go "Markiem z Marek". Tłumaczy, że nazywanie go w ten sposób jednoznacznie sugeruje jego gangsterskie konszachty.
- Jeżeli zostanę uniewinniony, chciałbym wrócić do domu i spokojnie żyć. Nie chcę być celebrytą - zapewnia. I dodaje, że wystarczy mu już popularności. Po pierwszym wyroku skazującym, nieprawomocnym, media powszechnie okrzyknęły go mordercą i cynglem. Był przedstawiany przez niektóre media jako były antyterrorysta, który przeszedł na złą stronę mocy. Podczas gdy - jak nas przekonuje - nigdy nie służył ani w milicji, ani w policji. Był jedynie żołnierzem w ramach obowiązkowej służby wojskowej.
- Wierzy pan, że zostanie pan uniewinniony? - pytamy.
- Szanse oceniam pół na pół. Nie wierzę w wymiar sprawiedliwości. Proszę o jedno: nie patrzcie na to, kogo ze mnie się robi, na to, że nie wszystkie moje działania w życiu były legalne. Sprawdźcie dowody, na podstawie których chce mi się wlepić dożywocie - prosi.
Świadkowie zmieniają zeznania
W sprawie Marka N. dowody można podzielić na trzy rodzaje. Zaczynając od najsłabszego: zeznali przeciwko niemu przestępcy, w większości związani z grupami przestępczymi konkurencyjnymi do modlińskiej. Niektórzy przekonywali nawet prokuraturę i sąd, że to sam Marek N. przyszedł do nich i pochwalił się sukcesem. Wśród tak zeznających byli świadkowie koronni i mali świadkowie koronni, czyli osoby współpracujące z wymiarem sprawiedliwości. Żaden z tych świadków nie widział Marka N. z bronią w pubie Tartak, to świadkowie "ze słyszenia".
Dlaczego N. miałby przyjść do swoich wrogów i opowiadać im o popełnionym przestępstwie? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że sędziowie, którzy w winę Marka N. uwierzyli, uznali, że skruszeni przestępcy nie mają powodu kłamać. Sędziowie, którzy wydali wyrok uniewinniający, powątpiewali w szlachetne motywacje byłych przestępców.
Druga pula dowodów to zeznania kilku osób, które Marka N. mogły widzieć w pubie Tartak lub pod pubem bezpośrednio po dokonaniu zabójstw. Część z tych osób rozpoznała drugiego ze strzelców, Daniela E., ps. Kulio vel Hulio.
Daniel E., jak zeznali niektórzy świadkowie, ściągnął kominiarkę od razu po wyjściu z lokalu. Jest prawomocnie skazany na dożywotnie pozbawienie wolności. Nie przyznał się do winy, a zatem – skoro przekonuje, że go nie było na miejscu zdarzenia, nie mógł też z oczywistych względów wskazać, kto z nim był.
Szkopuł w tym, że świadkowie, którzy prokuraturze i policji mówili, że sporo widzieli (choć żaden z nich nie rozpoznał Marka N.), w sądzie twierdzili, że zeznania zostały na nich wymuszone.
Tutaj ważna uwaga: nie zmieniamy w ogóle treści złożonych zeznań, ale ograniczamy dane osobowe świadków do minimum w celu zapewnienia im największej możliwej anonimowości.
Świadek 1: "Państwo z CBŚ wymusili na mnie niektóre słowa z tych zeznań (…) Podpisałam ten protokół, bo byłam wtedy zastraszona. Panowie mówili, że jeżeli nie pokażę, nie wskażę danego człowieka, to mogę iść do więzienia. Krzyczeli na mnie, że mogę iść siedzieć, jeżeli nie powiem, że coś tam, coś tam, już nie pamiętam. Nie wiem, za co miałam iść siedzieć (...) Nie pamiętam, czy opisy osób, które wsiadały do samochodu, zostały mi podpowiedziane, czy sama powiedziałam (...)".
Świadek 2: "Miało miejsce takie rozpoznanie, takie zdarzenie, że pokazywano mi mężczyzn stojących tyłem, lewym profilem, a później przodem. I też mi było powiedziane, po prostu, którego pana mam wskazać".
Świadek 3: "Te zeznania były wymuszone na mnie przez prokuraturę i policję. Wymuszano na mnie zeznania, mówiono: powiedz to, powiedz tamto (…) Byłem aresztowany, policja wpadła, znalazła broń, nie moją, tylko kogoś innego, i mnie aresztowano, siedziałem trzy miesiące do tej broni. Miałem sprawę w sądzie, zostałem uniewinniony, bo to nie była moja broń (...) Policjant pytał, czy mieli coś w rękach. Powiedziałem, że mieli, to on napisał, że karabin".
Świadek 4: "Wracając do mojego przesłuchania w Warszawie w Centralnym Biurze Śledczym, to byłem przesłuchiwany przez kobietę i jakiegoś krępego mężczyznę. Wyglądało to w ten sposób, że ta kobieta powiedziała mi, że oni wiedzą, kto strzelał do mojego syna i że jak chcę odebrać swój samochód, który został zabezpieczony po wcześniejszym zatrzymaniu syna, to muszę podpisać to, co ona mi da. Ja nie składałem żadnych zeznań, tylko podpisałem to, co napisała ta kobieta. Nie czytałem treści, którą podpisałem i nie wiem, co tam było napisane. Ta kobieta mówiła jeszcze, że jak ja nie podpiszę tych zeznań, to mój samochód zgnije na parkingu".
Najlepiej znający sprawę z ramienia prokuratury prokurator Piotr Woźniak, autor aktu oskarżenia, nie miał czasu na rozmowę z Wirtualną Polską – znajdzie go dopiero pod koniec października. Rzeczniczka prasowa praskiej okręgówki stwierdziła, że to właśnie z nim należałoby rozmawiać o sprawie.
Z akt sprawy wynika, że prokuratura uważa, iż świadkowie mogli czuć się zastraszeni przez oskarżonego Marka N. i jego przyjaciół. A częste relacje funkcjonariuszy policji ze świadkami były podyktowane potrzebą ochrony tychże świadków.
Żaden z tych świadków nie wskazał jednak Marka N. jako zabójcy - zeznania wszystkich służyły policji i prokuraturze tylko i aż do uprawdopodobnienia, że tak właśnie jest. To jednak za mało.
Śledczy nie znaleźli żadnych odcisków palców, żadnych śladów biologicznych. Na odnalezionym porzuconym samochodzie i zniszczonej broni również nie było dowodów na to, że w aucie przebywał N. oraz że to on posługiwał się bronią. Właściwie nie wiadomo, na podstawie czego uznano, że Marek N. posługiwał się akurat pistoletem maszynowym RAK-CZ 26 (abstrahując od tego, że taki model nie istnieje – to błąd prokuratury), a jego kompan Kałasznikowem, a nie odwrotnie.
Zabójcze spojrzenie
Jedynym bezpośrednim dowodem wskazującym na winę Marka N. są zeznania kobiety, nazwijmy ją świadkiem X, która w wieczór zabójstwa była w pubie.
X stwierdziła, że widziała Marka N. zaglądającego kilkukrotnie do pubu Tartak i rozglądającego się. Wówczas N. nie miał na twarzy kominiarki.
Kobieta chwilę przed masakrą wyszła na zewnątrz i wsiadła do samochodu swojego kolegi (przedstawiany przez nas jako Świadek 3). Po chwili rozległy się strzały, po czym dwóch sprawców opuściło lokal. X twierdzi, że jeden z nich zatrzymał się na kilkadziesiąt sekund przy szybie samochodu i wpatrywał się w nią.
Zeznała, że mężczyzna, który zaglądał do pubu bez kominiarki, i mężczyzna w kominiarce, który chwilę wcześniej dokonał egzekucji, to ta sama osoba. Świadek X doszła do tego wniosku po kolorze oczu, spojrzeniu oraz ogólnej sylwetce sprawcy.
Podczas okazania jako sprawcę rozpoznała Marka N. X pierwsze zeznania złożyła osiem miesięcy po zabójstwie.
Sąd, który uniewinnił Marka N.: "Zeznania świadka nie mogą stanowić dowodu niezbitego i przesądzającego o winie Marka N., a tym samym być podstawą wymierzenia oskarżonemu kary wieloletniego pozbawienia wolności (...) W realiach niniejszej sprawy zachodzi bowiem zbyt duże ryzyko omyłki ze strony omawianego świadka, mając na uwadze znaczny upływ czasu, jaki minął pomiędzy przedmiotowym zdarzeniem a wskazaniem przez wyżej wymienioną wizerunku Marka N. oraz - tym bardziej - rozpoznania go w toku okazania bezpośredniego".
I dalej sąd: "X rozpoznała oskarżonego jako jednego ze sprawców nie po twarzy, której przecież nie widziała, lecz jedynie po sylwetce i po brązowych oczach. Podobną zaś do oskarżonego sylwetkę oraz kolor oczu może posiadać przecież wielu mężczyzn".
Sąd zauważył też, że nawet gdyby uznać, że mężczyzną, który kilkukrotnie zaglądał do pubu, był Marek N., nie stanowi to jeszcze niezbitego dowodu na to, że to on pociągnął za spust. Wiadomo bowiem, że przestępców było trzech: dwóch strzelców i kierowca. Nie można więc zupełnie wykluczyć wariantu, że N. do lokalu zaglądał, ale broni nie użył.
Sąd, który skazał Marka N. na dożywotnie pozbawienie wolności: "Spojrzenia świadka i mężczyzny spotkały się. W tym spojrzeniu świadek rozpoznała mężczyznę, który wcześniej zaglądał do pubu Tartak. Wskazała również na zbliżone cechy sylwetki tego mężczyzny (...) Na uwagę zasługuje fakt, iż świadek w tym czasie trudniła się zawodowo sprzedażą ubrań i miała doświadczenie w ocenie sylwetek osób, zwracała na to uwagę bardziej niż przeciętna osoba, która nie pracuje w zawodzie".
Sąd zaznaczył przede wszystkim, że świadek X rozpoznała Marka N. A nie miała żadnej motywacji, żeby kłamać.
Pamięć świadka
Ewa Gruza to profesor kryminalistyki, jedna z najbardziej doświadczonych ekspertek w Polsce. Specjalizuje się m.in. w ocenie zeznań świadków. Gruza - co wyraźnie podkreśla - napisała opinię na zlecenie obrońców Marka N. Nie może więc w tej konkretnej sprawie uchodzić za niezależnego eksperta. Ale - co też wyraźnie zaznacza -stanowisko, które zaprezentowała w opinii, jest zgodne z tym, co od wielu lat głosi.
- W ogóle nie oceniam, czy oskarżony jest sprawcą, czy nie. Nie wiem. Ale z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że przy znajomości okoliczności, w których świadek X widziała sprawcę, nie ma żadnej możliwości, aby uznać jej zeznania za wiarygodny dowód w sprawie - wskazuje prof. Gruza.
Kryminalistyczka twierdzi, że świadek może być przekonana co do tego, co widziała, ale nauka o kryminalistyce od dawna wie, że możliwy jest wariant, w którym świadek nie kłamie, a jednocześnie jego zeznania nie są zgodne z prawdą.
- Przykładowo tu mamy do czynienia z rozpoznaniem po oczach: brązowych. Do rozpoznania doszło w ciemny listopadowy wieczór, przy kiepskim oświetleniu. Zjawisko Purkiniego, czyli zjawisko z fizjologii widzenia, powoduje, że nie można być pewnym nawet koloru oczu sprawcy. W ciemnym otoczeniu nawet barwy jaśniejsze mogą wydawać nam się znacznie ciemniejsze, niż są w rzeczywistości - spostrzega Gruza.
Dyskusyjne zdaniem prawniczki jest w ogóle rozpoznanie Marka N. w pubie. W lokalu bowiem było ciemno, był on zadymiony, a nikt z ok. 70 gości nie dostrzegł wchodzącego i wychodzącego co chwilę Marka N. Nie dostrzegli go też zabici chwilę później mężczyźni, którzy nie bez powodu znajdowali się w pubie w kamizelkach kuloodpornych.
Profesor Gruza mówi: - Do rozpoznania oskarżonego doszło po ośmiu miesiącach od zdarzenia. Każdy z nas może spróbować odpowiedzieć na pytanie, czy po ośmiu miesiącach byłby pewny dokładnych cech widzianej nieznanej nam osoby. Tzw. krzywa zapominania, stosowana w kryminalistyce, powoduje, że do tego typu zeznań należy podchodzić z ostrożnością i traktować je jako jeden z licznych dowodów, a nie dowód kluczowy.
- Mówiąc najprościej, w uwarunkowaniach tej sprawy nie można mieć pewności, że świadek właściwie rozpoznała sprawcę. Całe podejście policji i prokuratury w tej sprawie było obarczone tak licznymi błędami, że mamy tu do czynienia z katastrofą polskiej praktyki procesowej, zlekceważeniem wszystkich reguł, którymi powinien rządzić się proces karny i poszczególne czynności - podsumowuje prof. Ewa Gruza.
Potęga sugestii
Sprawą Marka N. zainteresowała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Doktor Piotr Kładoczny, wiceprezes fundacji oraz karnista wykładający na Wydziale Prawa i Administracji UW, zaznacza na wstępie rozmowy, że nie wie, czy Marek N. jest sprawcą.
- Wiem za to, że art. 5 kodeksu postępowania karnego stanowi, iż oskarżonego uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie udowodniona i stwierdzona prawomocnym wyrokiem. A niedające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego - zaznacza Kładoczny. I dodaje, że nawet jeśli uznamy, że Marek N. był przestępcą, nawet jeśli przyznamy, że był przestępcą groźnym, to nie oznacza to, iż można go pozbawić przysługującego domniemania niewinności oraz naczelnej zasady procedury karnej, czyli rozstrzygania wątpliwości na korzyść oskarżonego.
- Nie mam żadnych podstaw nie wierzyć w szczerość intencji kluczowego świadka, ale zgromadzony przez prokuraturę materiał dowodowy nie jest, najdelikatniej mówiąc, zbyt mocny. A świadek, na dodatek rozpoznający sprawcę po oczach i sylwetce, może najzwyczajniej w świecie się pomylić. Tym bardziej że ta konkretna świadek na pewno w niektórych zeznaniach się myliła - zauważa dr Kładoczny.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka przeanalizowała bowiem zeznania świadek X: zarówno te składane w postępowaniu przygotowawczym, jak i przed sądem.
X raz mówiła, że do pubu przyszła ok. godz. 18, innym razem, że ok. 20. Raz była przekonana, że ze sprawcami zabójstwa minęła się w drzwiach pubu, innym razem - że pokazał ich jej dopiero kolega, z którym siedziała w samochodzie.
Do dziś nie do końca zrozumiałe jest to, po co zabójca kierujący się z miejsca zbrodni do samochodu, którym ma uciec, miałby zatrzymać się na kilkadziesiąt sekund, by wpatrywać się w przypadkową kobietę siedzącą w samochodzie. Co więcej, nie zauważył tego mężczyzna, który siedział z kobietą w jednym aucie.
Helsińska Fundacja Praw Człowieka w swej opinii zaznaczyła, że niekoniecznie świadek chce wprowadzić organy ścigania w błąd; po prostu zeznania świadków będących na miejscu zdarzenia mogą być obarczone pewnymi wadami wynikającymi z fizycznych ograniczeń.
"Reasumując powyższe rozważania, stwierdzić należy, że rozbieżne zeznania świadka X skłaniają do daleko posuniętego krytycyzmu co do ich wiarygodności. Zasadne zatem wydaje się pytanie, czy wobec powyższego można było oprzeć o taki dowód ustalenie stanu faktycznego inkryminowanego zdarzenia" - wskazuje fundacja w piśmie przekazanym Sądowi Apelacyjnemu w Warszawie.
Problematyczne okazało się też okazanie Marka N. - najpierw na zdjęciach, a następnie "na żywo". Co istotne, okazanie zdjęć nastąpiło już po pierwszym przesłuchaniu.
Policja pokazała kobiecie 17 tablic poglądowych, na których znajdowali się niezbyt podobni do siebie mężczyźni. Wśród nich znajdował się Marek N. Kobieta właśnie jego wskazała. Swój wybór umotywowała rozpoznaniem twarzy, fryzury oraz spojrzenia.
Jak zauważa jednak Helsińska Fundacja Praw Człowieka, podczas wcześniejszego przesłuchania świadek nie była w stanie podać jakichkolwiek szczegółów co do twarzy oraz fryzury sprawcy przestępstwa. Na jakiej więc podstawie wybrała właśnie to zdjęcie? Nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, że okazanie zdjęć odbyło się niezgodnie z wymogami rozporządzenia ministra sprawiedliwości w sprawie warunków technicznych przeprowadzenia okazania. Prawodawca wymaga bowiem, aby do okazania przedstawiać osoby w zbliżonym wieku oraz mające podobny wzrost, tuszę, ubiór i inne cechy charakterystyczne. W wypadku okazań przeprowadzonych ze świadek X wymóg ten nie był spełniony. Na zdjęciach byli zupełnie niepodobni do siebie ludzie. Z czynności nie sporządzono protokołu, choć prawo tego wymaga.
Podobnie rzecz miała się z okazaniem "na żywo", podczas którego świadek miała rozpoznać sprawcę spośród kilku stojących przed nią, za lustrem weneckim, mężczyzn. Dobrani do okazania "na żywo", czyli tzw. parady identyfikacyjnej, mężczyźni byli bowiem całkowicie różni od Marka N. Jeden z nich miał co najmniej kilkanaście kilogramów nadwagi, co wykluczało go z grona realnie możliwych do wskazania, skoro wiadome było, że sprawca miał wysportowaną sylwetkę. Inny był o kilkanaście centymetrów wyższy od Marka N. i orientacyjnego wzrostu sprawcy.
Sam Marek N. zeznał w sądzie, że podczas parady był jedyną osobą ubraną formalnie - w koszulę i marynarkę.
- Podczas okazania zdjęć, a następnie podczas okazania właściwego popełniono szereg błędów dyskwalifikujących te czynności. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś chciał zasugerować świadkowi wskazanie konkretnej osoby - uważa prof. Ewa Gruza.
Jedna wersja
Policja przyjęła jednoznacznie, że sprawcą zbrodni w pubie Tartak musieli być Marek N. i Daniel E. Przyznał to w 2013 r. w sądzie Robert Bałdys. To on w latach 2000-2005 zajmował się śledztwem dotyczącym zabójstwa w Tartaku, pracował w Zarządzie CBŚ. W kolejnych latach był m.in. pierwszym zastępcą komendanta stołecznego policji.
Bałdys w sądzie zeznał: "Jeśli chodzi o zabójstwo w pubie Tartak wersja osobowa Marka N. i Daniela E. była na tyle silna i przekonująca, że wykluczała zakładanie innych wersji". Bałdys powołał się tu na fakt, że świadek X rozpoznała Marka N. Innymi słowy, śledczy uznali, że zabójcą musiał być Marek N., więc nie sprawdzali innych wariantów.
Podczas pracy nad materiałem od kilku osób usłyszeliśmy, że warto skontaktować się z prokurator Barbarą Zapaśnik, jedną z najbardziej znanych polskich śledczych, która zasłynęła walką z najpoważniejszą zorganizowaną przestępczością.
Zapaśnik prowadziła czynności z jednym z członków grupy modlińskiej. I z czynności tych - jak usłyszeliśmy - wynikało, że to nie Marek N. dokonał zabójstwa w pubie Tartak. Tyle że warszawscy śledczy mieli już ustalonych sprawców. Mówiąc wprost, prokuraturze nie potrzeba było więcej zabójców, niż było na miejscu zdarzenia, bo to by oznaczało, że któryś z wytypowanych sprawców nim nie był. Uznano więc, że skoro jest dwóch, musi tak pozostać.
Barbara Zapaśnik poinformowała nas, że nie chce wypowiadać się o sprawie, której nie prowadzi - bo byłoby to niezgodne z prawem oraz niekoleżeńskie wobec prokuratorów prowadzących postępowanie. Przyznała natomiast, że sprawę mogącą mieć związek z zabójstwem w pubie Tartak prowadziła krótko.
Dożywocie i cześć
- Czy czuje się pan drugim Tomaszem Komendą? - spytaliśmy Marka N.
- Bez żartów, nie porównujmy.
- Dlaczego?
- To był przypadkowy, niewinny chłopak. Ja, jak już ustaliliśmy, mam różne rzeczy na sumieniu; nie mówię, że nie. Porównywanie się byłoby nie na miejscu. Ale przez te lata ciągłych procesów widzę, że nie mogę liczyć nawet na to, żeby sędziowie dokładnie przeczytali materiał dowodowy w mojej sprawie. Niektórzy skazali mnie za całokształt. A jeśli mają mnie skazać, niech chociaż odniosą się do wszystkiego, a nie stwierdzą, że jednemu świadkowi wierzą, mi nie wierzą i koniec sprawy, dożywocie.
Paweł Figurski i Patryk Słowik, dziennikarze Wirtualnej Polski