Zabity dziennikarz ostrzegał przed fundamentalizmem
Amerykański dziennikarz Steven Vincent, uprowadzony i zamordowany w Basrze na południu Iraku, zamieścił cztery dni wcześniej w "New York
Timesie" artykuł, w którym ostrzegał przed umacnianiem się
szyickiego fundamentalizmu w tym drugim największym mieście irackim.
03.08.2005 | aktual.: 03.08.2005 14:55
W artykule, przedrukowanym w poniedziałek przez "International Herald Tribune" pod tytułem "Islamiści, którzy strzegą porządku na ulicach Basry", Vincent napisał, że policja i codzienne życie w dwumilionowym mieście znajdują się pod coraz większą kontrolą szyickich ugrupowań religijnych.
Pewien młody policjant iracki powiedział dziennikarzowi, że 75% policjantów w Basrze, których zna, to zwolennicy "wielkiego człowieka, Muktady as-Sadra", radykalnego duchownego szyickiego.
W zeszłym roku Muktada dwukrotnie wszczynał zbrojne rebelie przeciwko Amerykanom. Potem kazał swojej milicji, zwanej Armią Mahdiego, złożyć lub pochować broń, i od kilku miesięcy poprzestaje na organizowaniu demonstracji i zbieraniu podpisów pod petycją domagającą się wycofania z Iraku obcych wojsk.
Muktada uchodzi za zwolennika teokratycznych porządków panujących w Iranie. Jego milicjanci zmuszają kobiety do zasłaniania twarzy i demolują fryzjernie, gdzie strzyże się mężczyzn na modłę europejską.
Vincent skrytykował wojska brytyjskie stacjonujące w Basrze i sąsiednich prowincjach za to, że "aby nie wyglądać na kolonialnych okupantów", nie szkolą irackich sił bezpieczeństwa w duchu demokratycznym i nie wpajają im zasad społeczeństwa obywatelskiego.
Dziennikarz przytoczył też opinię Mufida al-Muszaszaia, przywódcy liberalnego ugrupowania politycznego w Basrze, iż "całą policję (tego miasta) należałoby rozwiązać i zastąpić ludźmi, których nauczono, co to są prawa człowieka i demokracja".
Vincent napisał, że pewien porucznik policji, "który z oczywistych względów wolał zachować anonimowość", potwierdził mu pogłoski, iż mała grupa policjantów skrytobójczo morduje w Basrze ludzi wskazanych im przez ekstremistyczne organizacje religijne, głównie byłych członków partii Baas, politycznej podpory reżimu Saddama Husajna.
Takich zabójstw jest tam "kilkaset każdego miesiąca" i bojówki policyjne mają w nich znaczny udział. Wspomniany porucznik powiedział Vincentowi, że po mieście krąży nawet "samochód śmierci", biała Toyota Mark II. Autem jeżdżą policjanci po dyżurze, dokonujący zabójstw zleconych im przez religijnych ekstremistów.
Agencja Reutera pisze, że dziennikarz iracki z Basry, który współpracował z Vincentem, powiedział, iż Amerykanin rozmawiał tam z wieloma osobami, w tym z przedstawicielami władz irackich i miejscowymi chrześcijanami.
Jeśli nie liczyć rzadkich ataków na żołnierzy brytyjskich i iracką policję, w Basrze, oddalonej od Bagdadu o 550 km, panuje względny spokój.
Jednak mieszkańcy mówią, że fundamentaliści szyiccy zdobywają kontrolę nad miastem. Chrześcijańskim kupcom, którzy sprzedają alkohol, grożą śmiercią i podpalają sklepy.
Po uniwersytecie w Basrze krążą samozwańcze patrole strażników moralności, czuwające nad tym, by młode kobiety miały chusty na głowie i nie były umalowane. Vincent przytoczył słowa dyrektora administracyjnego uczelni: "Chciałbym ich wyrzucić, ale kto to zrobi? Większość naszej policji należy do tych samych partii religijnych, co owi strażnicy".