Za zabójstwo, napady i rozboje przed sąd
Członkowie grupy, specjalizującej się w
napadach na agencje bankowe, konwoje z pieniędzmi i listonoszy
staną wkrótce przed katowickim Sądem Okręgowym.
16.03.2004 15:00
Jeden z oskarżonych odpowie za zabójstwo dwóch konwojentów. Inny sprawca tego zabójstwa zginął podkładając ładunek wybuchowy, a kolejny jest poszukiwany.
"Mamy do czynienia z niezwykle groźnymi, nieobliczalnymi przestępcami, działającymi w bezczelny i brutalny sposób, nie liczącymi się z ludzkim życiem. Ciekawe w tej sprawie jest również to, że pomagała im spora grupa ludzi ze środowiska niezwiązanego z przestępczością" - powiedział rzecznik katowickiej Prokuratury Apelacyjnej Leszek Goławski.
We wtorek prokuratura przesłała do sądu akt oskarżenia w tej sprawie. Obejmuje on 17 osób z całej 25-osobowej grupy. Pozostałych już skazano m.in. za pomoc w ukrywaniu przestępców. Oskarżonemu o zabójstwo grozi dożywocie, 10 osobom uczestniczącym w napadach do 15 lat więzienia. Kilkorgu innym prokuratura zarzuciła przechowywanie i podkładanie bomb oraz pomoc w ukrywaniu sprawców - grozi im do 5 lub 8 lat więzienia. Niemal wszyscy mają nieco ponad 25 lat. Znają się ze szkoły, z osiedla lub z siłowni.
W sumie oskarżeni dokonali 16 napadów z bronią w ręku, głównie w miastach Zagłębia Dąbrowskiego - Będzinie, Sosnowcu i Dąbrowie Górniczej. Napadali zwykle na niewielkie, osiedlowe agencje bankowe oraz na konwojentów. W sumie ukradli nie więcej niż 350 tys. zł. Pieniądze wydawali m.in. na alkohol, narkotyki i wynajmowanie mieszkań, w których się ukrywali.
W kwietniu 2002 roku trzej z nich - Kamil G., nieżyjący już Damian S. oraz poszukiwany międzynarodowym listem gończym Sebastian Stój - zabili w Sosnowcu konwojentów przewożących pieniądze spółdzielni mieszkaniowej. Strzelali z zimną krwią, z odległości jednego metra, bez ostrzeżenia, z pistoletu maszynowego i rewolweru. Byli pod wpływem alkoholu i narkotyków. Potem chwalili się dokonanym zabójstwem. Ukradli 60 tys. zł, choć spodziewali się ok. 450 tys. zł.
Po tym zabójstwie nie tylko nie zniknęli, ale nawet nasilili działalność. Potrzebowali pieniędzy, aby się skutecznie ukrywać, dokonywali więc napadów częściej. Działali w biały dzień, bez planu, często pod wpływem alkoholu. Gdy brakowało im pieniędzy, kradli samochód (zwykle fiata uno), podjeżdżali pod osiedlową agencję i w kominiarkach wchodzili do środka. Tłukli szybę, terroryzowali kasjerki bronią, kradli pieniądze i uciekali. Potem porzucali samochód.
W sierpniu 2002 roku chcieli zdobyć nowy pistolet maszynowy (broni użytej do zabójstwa konwojentów nie odnaleziono), ale nie mieli pieniędzy. Zaproponowali więc wlaścicielowi takiego pistoletu, że zapłacą po napadzie. Ponieważ nie chciał się zgodzić, postanowili podłożyć bombę w jego samochodzie, zaparkowanym na osiedlowym parkingu w Dąbrowie Górniczej. Ładunek eksplodował podczas instalowania, a montujący bombę Damian S. zginął na miejscu.
Poszukiwani przez policję sprawcy zabójstwa konwojentów ukrywali się w wielu miejscach, m.in. w Katowicach i Będzinie, gdzie wynajmowali mieszkania, w Zarzeczu nad jeziorem żywieckim, gdzie wraz ze swoimi dziewczynami mieszkali w domkach kempingowych, a także w pensjonacie w Szczyrku, którego właściciel domyślał się, że ukrywa przestępców, ale tłumaczył to "małym obłożeniem" pensjonatu. Mieszkali też w Krakowie. Zmienili wygląd - opalili się, ufarbowali włosy, a dresy zamienili na eleganckie garnitury.
Wśród osób pomagających przestępcom jest m.in. studentka resocjalizacji i inne młode kobiety przechowujące dużą ilość materiałów wybuchowych w swoich mieszkaniach w będzińskim osiedlu "Syberka", właściciel pensjonatu w Szczyrku, dokonujący napadów nauczyciel w-f z technikum oraz przedstawiciel handlowy zakładów mięsnych, który na podstawie obserwacji ze służbowych wyjazdów wskazywał hurtownie do obrabowania. W całej sprawie przesłuchano 420 osób. Akt oskarżenia liczy 217 stron.