Za konflikt Pakistanu z Indiami płacą mieszkańcy Kaszmiru
• Odżywa pakistańsko-indyjski spór o Kaszmir
• Na wymianie ciosów najgorzej wychodzą mieszkańcy regionu
• Tzw. Linia Kontroli to jedna z najbardziej zmilitaryzowanych stref na świecie
• Region jest zamieszkały w większości przez wyznawców islamu
• Część nie chce przyłączenia do muzułmańskiego Pakistanu, a niepodległości
• "Wystarczy iskra, żeby wszystko znowu wybuchło" - ocenia w rozmowie z WP mieszkaniec regionu
Kiedy ze stolicy Indii wraca się do Kaszmiru, najbardziej kłują w oczy wojskowe konwoje i posterunki. Okolica wygląda na wyludnioną: zamknięte drogi, wszędzie uzbrojeni po zęby żołnierze i policjanci.
25-letni Shakir Mir przez ostatnich kilka lat często odbywał drogę w tę i z powrotem. Pochodzi z miasta Srinagar, stolicy administrowanej przez Indie części Kaszmiru. Kilka tygodni temu postanowił już nie wracać w rodzinne strony - dołączy do licznej kaszmirskiej diaspory w Delhi. Podobnie postąpili prawie wszyscy jego krewni i znajomi. Nie oni jedni. Według raportów amerykańskiej CIA z powodu rozmaitych zamieszek i pogromów z regionu uciekło około 300 tysięcy osób.
Ci, którzy zostali, są wyczerpani konfliktem. Pakistan i Indie spierają się o to zamieszkałe głównie przez muzułmanów terytorium od kilkudziesięciu lat. W tym czasie doszło do dwóch lokalnych wojen i serii zbrojnych powstań. Nawet w spokojniejszych momentach życie na spornym terenie nie było łatwe. W ostatnim czasie jeszcze się pogorszyło. - Sklepy ani transport nie działają normalnie, są kłopoty z zaopatrzeniem, bo policja i protestujący na zmianę zatrzymują ciężarówki przewożące mleko czy warzywa - opowiada Shakir. Ze strachu mieszkańcy zamykają się w domach nawet wtedy, kiedy nie jest to konieczne, a każde większe zgromadzenie może oznaczać kłopoty.
Wymiana ciosów
Spór o Kaszmir trwa od krwawego podziału kolonialnych Indii Brytyjskich w 1947 roku. Zarówno Indie, jak i Pakistan, uważają go w całości za swoje terytorium, ale każde z nich kontroluje tylko część. Obie strony obstają przy swoim tak mocno, że ani w Indiach ani w Pakistanie nie sposób znaleźć oficjalnej mapy, pokazującej, jak rzeczywiście wygląda podział terytorium. Tak zwana Linia Kontroli, której żadna ze stron nie uznaje za granicę, pozostaje jedną z najbardziej zmilitaryzowanych stref na świecie, a potyczki w jej sąsiedztwie nie należą do rzadkości.
Najnowsza odsłona konfliktu rozpoczęła się w lipcu, od zabicia przez indyjskie wojsko młodego lidera tamtejszej organizacji separatystycznej, który wcześniej odgrażał się internecie, że utworzy w Kaszmirze islamski kalifat. Po jego śmierci w administrowanej przez rząd w Delhi części Kaszmiru wybuchły największe od lat protesty i zamieszki. Zginęło w nich ponad 80 osób, a kilka tysięcy zostało rannych.
Kryzys dodatkowo zaostrzył się we wrześniu, kiedy niezidentyfikowani uzbrojeni mężczyźni wtargnęli do indyjskiej bazy wojskowej, zabijając 18 żołnierzy. O przygotowanie ataku władze w Delhi oskarżyły Islamabad i wysłały w stronę granicy wojskowe konwoje. Na to prężenie muskułów szef pakistańskiego rządu Nawaz Sharif poskarżył się w ONZ i wytknął sąsiadom łamanie praw mieszkańców Kaszmiru. Indie nazwały Pakistan państwem terrorystycznym, a wkrótce ich wojsko przekroczyło Linię Kontroli i zaatakowało pakistańskie posterunki graniczne. Pakistańczycy potwierdzili śmierć dwóch swoich żołnierzy.
Gra atomowych mocarstw
W nowej odsłonie sporu oba państwa używają wszelkich dostępnych argumentów. W ramach dyplomatycznej ofensywy Pakistan wzywa do przeprowadzenia w Kaszmirze plebiscytu, na który Indie od lat się nie zgadzają. Indusi zwracają z kolei uwagę na naruszenia praw ludności kontrolowanego przez sąsiadów Beludżystanu. Kiedy indyjski premier Narendra Modi zagroził, że Indie mogą do maksimum zużywać wodę w rzece Indus, która przepływa przez oba kraje, pakistańska opozycja odpowiedziała, że blokowanie zasobów wodnych będzie aktem wojny. Media zaczęły analizować scenariusze możliwego konfliktu nuklearnego, a na jedynym działającym przejściu granicznym przestały się odbywać spotkania organizacji lobbujących na rzecz pokoju.
W ślad za walką na karabiny i słowa idzie wojna kulturalna. Indusi odwołali zaproszenie dla pakistańskich sportowców na mistrzostwa w kabaddi - popularnej tam dyscyplinie sportowej. Z kolei Pakistan zabronił kinom i stacjom telewizyjnym pokazywania popularnych indyjskich filmów i seriali - choć protestują zarówno ich właściciele, jak i widzowie.
Zwaśnionych sąsiadów łączą podobna kultura, język i historia, jednak niepodległe Indie to świecka demokracja, a Pakistan - muzułmańskie państwo wyznaniowe kontrolowane przez armię, w dodatku szkolące i finansujące wiele grup paramilitarnych. Niektórzy eksperci ostrzegają, że Islamabad może ich użyć. Obawiają się powtórki zamachów z 2008 roku, kiedy wyszkoleni w Pakistanie terroryści zabili w Mumbaju ponad 160 osób. Dr Ajai Sahni, dyrektor Instytutu Zarządzania Konfliktami w Delhi, przyznaje, że działalność podziemnych organizacji terrorystycznych tuż za granicą pozostaje problemem bez rozwiązania.
- Nasze służby specjalne nie są w stanie ich zlikwidować. Poza tym odwetów nie można dokonywać w nieskończoność bez niebezpiecznej eskalacji - mówi. Przekonuje jednak, że sytuacja w Kaszmirze wcale tego nie wymaga. - Obecne kłopoty trzeba umieścić w szerszym kontekście. Konflikt między naszymi krajami był dużo intensywniejszy w latach 1990-2006. Co roku ginęło wtedy tysiąc osób albo więcej. Tymczasem w całym ubiegłym roku zanotowano 174 ofiary, a w tym niewiele ponad 200 - mówi dr Sahni. - To, co się dzieje teraz nie jest znaczącym wyzwaniem dla bezpieczeństwa narodowego. To przede wszystkim tragedia dla mieszkańców - dodaje.
Zmęczony Kaszmir
Od 26 lat w kontrolowanym przez Indie Kaszmirze obowiązuje stan wyjątkowy, a wojsko ma tam specjalne uprawnienia. Może przeszukiwać wszystkie pojazdy i budynki, aresztować każdego bez nakazu, do niedawna prawo nie pozwalało też stawiać przed sądem wojskowych, którzy nadużyli swojej władzy. Chociaż w lipcu indyjski Sąd Najwyższy uchylił ten przepis, to żołnierze i policjanci oskarżeni o przestępstwa pozostają bezkarni. Każdy zna tu kogoś, kto został postrzelony z broni śrutowej, masowo używanej przez służby. Jednak równie dotkliwe, jak samowola wojska, są działania radykalnych kaszmirskich separatystów.
Chociaż region jest zaludniony głównie przez muzułmanów, to nie wszyscy chcą dołączenia do Pakistanu. Kaszmir ma własną kulturę i historię, jest też bogatszy od sąsiednich terenów kontrolowanych przez władze w Islamabadzie. Separatyści mówią więc o azadi - wolności - i wzywają do utworzenia samodzielnego państwa. Kaszmirscy radykałowie organizują protesty, w ramach których zarządzają obowiązkowe przerwy w transporcie i handlu. Często dokonują samosądów nad właścicielami sklepów, którzy otwierają je mimo zakazów. Najgorzej wychodzą na tym zwykli mieszkańcy. Tych, którzy upominają się o normalne życie separatyści uznają za agentów Indii, a indyjskie wojsko za pakistańskich prowokatorów, wyjaśnia Shakir Mir. - Na razie sytuacja powoli się uspokaja, bo ludzie są zmęczeni protestami. Ale to na pewno nie oznacza powrotu do normalności. Wystarczy iskra, żeby wszystko znowu wybuchło - mówi.