"Z serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" wynika, że Niemcy byli ofiarami wojny"
Niemcy chcieliby, aby cały świat doszedł do wniosku, że wszyscy jesteśmy sprawcami i ofiarami wojny - powiedział historyk prof. Tomasz Szarota z PAN, odnosząc się do wyemitowanego przez TVP kontrowersyjnego niemieckiego serialu "Nasze matki, nasi ojcowie".
Jaka wizja historii II wojny światowej wyłania się z niemieckiego serialu?
Prof. Tomasz Szarota: Przeciętny Niemiec po obejrzeniu serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" może nawet nie zwrócić uwagi na fakt, że opowieść o piątce przyjaciół zaczyna się w 1941 r. a nie dwa lata wcześniej. Nagle Niemcom pokazuje się panoramę światowego konfliktu, abstrahując zupełnie od tego, co miliony Polaków przeżywały pomiędzy wrześniem 1939 r. a wybuchem wojny Niemiec ze Związkiem Sowieckim w 1941 r.
W serialu nie uwzględniono tego, czym dla Polaków, którzy też mieli swoje matki i ojców, była tragiczna dla nich data 1 września 1939 r., ile ona dla nich znaczyła. Napaść Niemiec na Polskę bez wypowiedzenia wojny była przecież początkiem wieloletniej okupacji kraju.
Niemiecki widz może także nie zrozumieć, że w latach 1939-1941 także kilka innych krajów w Europie znalazło się pod niemiecką dominacją. Szkoda, że nie uwzględniono tego w filmie, który jest przecież niesłychanie ważnym elementem kształtowania świadomości historycznej.
Czego Panu, jako znawcy II wojny światowej, najbardziej brakuje w niemieckiej produkcji?
T. S.: Przede wszystkim właśnie wątku kampanii 1939 r. Pojawia się on tylko raz, przed udaniem się na front wschodni jednego z bohaterów serialu Wilhelma Wintera. O walkach przed 1941 r. wspomina on jednym zdaniem. Po odznace na jego mundurze można wywnioskować, że niemiecki żołnierz już wcześniej się czymś zasłużył - albo w Polsce w 1939 r., albo we Francji w 1940 r.
Dla uczciwego człowieka mankamentem niemieckiej produkcji jest to, że nie pokazuje ona istotnego fragmentu z życia głównych bohaterów, m.in. tego, czym był dla nich triumf niemieckiego oręża przed 1941 r. Nie wiemy, jak cała piątka przyjaciół reagowała na wiadomość, że np. Paryż znalazł się w rękach niemieckich.
Co równie istotne, nie ukazano ludzi, którzy są dumni z III Rzeszy i Adolfa Hitlera, a przecież w 1940 r. podziw dla niego był charakterystyczny dla całych Niemiec.
W serialu nie ukazano także realiów życia Polaków w okupowanym przez Niemców kraju.
T. S.: Mało tego, przemilczano niemieckie zbrodnie na Polakach. Wiele zajmowałem się niemieckimi nalotami na Warszawę w 1939 r. Były to całkowicie barbarzyńskie naloty, bomby zrzucano na szpitale ze znakami Czerwonego Krzyża. W ogóle Niemcy w 1939 r. w Polsce działali wbrew wszelkim przepisom prawnym dotyczącym prowadzenia wojen. W oczach Polaków stali się zbrodniarzami już w momencie, gdy pierwszy raz się z nimi zetknęli.
Akcja serialu toczy się także na ziemiach polskich, tyle że mniej więcej w połowie wojny. W pewnym momencie niemiecki widz zobaczy nawet drogowskaz, z którego wynika, że Gliwice należały wówczas do Polski. Jest to kompletny nonsens i ignorancja, miasto to bowiem stało się polskie dopiero po wojnie.
Czy z serialu wyłania się obraz Niemców jako ofiar wojny?
T. S.: Z serialu wynika, że wybuch wojny uczynił z Niemców ofiary, choć reżyser nie dopowiada, że to właśnie Niemcy ją wywołali. Z niemieckiej produkcji nie dowiemy się także nic na temat tego, co się działo z bohaterami filmu przed wojną, od czasu dojścia Hitlera do władzy w 1933 r.
Inna rzecz, że w tym serialu chyba po raz pierwszy w dziejach kinematografii niemieckiej pokazano żołnierzy w mundurach Wehrmachtu jako zbrodniarzy - to niewątpliwie jest czymś nowym i powinniśmy, jako Polacy, zrozumieć wagę tego przedstawienia.
Jednym z zarzutów wobec serialu jest ukazanie członków polskiego podziemia niepodległościowego jako antysemitów.
T. S.: Nie jest tak, że w serialu polscy partyzanci mordują Żydów jako współsprawcy Holokaustu.
Pokazano jednak sytuacje, z których wynika, że Polacy byli antysemitami i nie chcieli mieć z Żydami nic wspólnego. To jest element, który dla przeciętnego niemieckiego widza stanowi dodatkowy argument przemawiający za utrwaleniem wizerunku Polaka-antysemity. Ten film jest pożywką dla ugruntowania uogólniających, a tym samym krzywdzących i niesprawiedliwych stereotypów.
Jako historyk uważam za wielką pomyłkę, że polscy partyzanci ukazani w filmie noszą opaski z napisem AK. Negatywne przedstawienie partyzanckiego oddziału jest bowiem policzkiem wobec Armii Krajowej - największej podziemnej armii w okupowanej Europie. Twórcy filmu, nie zdając sobie sprawy z tego problemu, wywołali skandal. Można go było przecież uniknąć.
Pokazanie Polaków w taki sposób świadczy o braku kompetencji oraz kompromitacji konsultantów historycznych, których zadaniem jest czuwanie nad zgodnością filmu z realiami przedstawionej epoki.
Czy uważa Pan serial "Nasze matki, nasi ojcowie" za antypolski?
T. S.: Trudno powiedzieć, że serial jest jednoznacznie antypolski. Powiedziano w nim np. czym groziła pomoc Żydom w okupowanej Polsce. W jednym z fragmentów syn polskiego gospodarza uprzedza Żyda, Viktora Goldsteina, o tym, że może paść ofiarą donosu. Tym samym uświadamia go o ustanowionym przez okupantów prawie, przewidującym śmierć za pomoc Żydom. Mimo tego, ratuje go i kieruje do oddziału partyzanckiego.
Jego dowódca, po ujawnieniu żydowskiego pochodzenia Viktora, wyprowadza go do lasu. Nie zabija go jednak, co pasowałoby do stereotypu Polaka-antysemity, a daje mu swój pistolet. Pamiętajmy, że o broń było wówczas bardzo trudno. Zachowanie polskiego dowódcy bez wątpienia uratowało Viktorowi życie.
Na jakie inne serialowe błędy historyczne warto zwrócić uwagę?
T. S.: Zupełnie nie wyobrażam sobie sytuacji, że w czerwcu 1941 r. w Berlinie regularnie spotyka się ze sobą grupa przyjaciół, w tym jeden Żyd. Nie było tak, że w tym okresie w Berlinie nie było Żydów. Nie musieli oni jeszcze nosić gwiazdy Dawida na lewych piersiach - nakaz ten wprowadzono dopiero 1 września 1941 r. Niezależnie od tego, wszyscy Żydzi byli całkowicie odizolowani od Niemców. Niemożliwe, że Żyd regularnie spędzał czas z niemieckimi oficerami Wehrmachtu, zwolennikami reżimu nazistowskiego, mający kampanię w Polsce za sobą.
Jak, biorąc pod uwagę wszystkie braki serialu, ocenia Pan decyzje o jego emisji w polskiej telewizji?
T. S.: Pochwalam decyzję Telewizji Polskiej; uważam ją za śmiałą, odważną i mądrą. Emisja filmu świadczy o zaufaniu TVP do polskiego społeczeństwa i wierze w jego poziom intelektualny.
Ważne, aby po obejrzeniu tego serialu Polacy sami wyrobili sobie na jego temat zdanie. Nie tylko odnośnie do samego filmu jako dzieła sztuki - choć pod względem artystycznym nie oceniam tego filmu wysoko - ale także, a nawet przede wszystkim, do stosunku Niemców do II wojny światowej, która jest ważną częścią ich historii.
Kategorycznie protestuję, aby ten serial traktować tylko jako "historię śmiechu wartą". To bowiem produkt kultury masowej - nim jest karmione całe społeczeństwo niemieckie, które razem z Polakami żyje we wspólnocie europejskiej. Nie jest nam obojętne, co myślą i co czują Niemcy.
Powinni oni poważnie zastanowić się nad tym, w jakim stopniu odpowiadająca im wizja II wojny światowej - daleka od prawdy historycznej - jest sensowna. Nasi zachodni sąsiedzi chcieliby, aby cały świat doszedł do wniosku, że wszyscy jesteśmy sprawcami i ofiarami wojny. Niestety, niemiecką tendencją jest obarczanie odpowiedzialnością za okrucieństwa lat 1939-1945 także innych narodów. Jedwabne staje się dla Niemców równoważne z Treblinką czy Auschwitz. Jako Polak protestuję przeciw takiej wizji historii. Istnieją pewne proporcje pomiędzy ofiarami i sprawcami.
Prof. Tomasz Szarota pracuje w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk. Jest autorem wielu publikacji poświęconych II wojnie światowej, m.in.: "Życie codzienne w stolicach okupowanej Europy", "Okupowanej Warszawy dzień powszedni", "Niemcy i Polacy. Wzajemne postrzeganie i stereotypy" i "U progu Zagłady. Zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie".