Z czego będzie żyć Kosowo?
Kosowo to pustynia gospodarcza. Społeczeństwo jest biedne i żyje z tego, co wysyłają imigranci, dotacji wspólnoty międzynarodowej i półlegalnego handlu.
04.03.2008 | aktual.: 04.03.2008 15:20
Kosowo jest najbiedniejszym krajem Europy. Produkt Krajowy Brutto na głowę wynosi 1 300 dolarów rocznie, czyli jest na poziomie Ghany lub Burkiny Faso. Oznacza to mniej niż 10% PKB najbiedniejszych krajów UE, jak Bułgaria, czy Rumunia. Obecny poziom życia w Kosowie jest dużo niższy niż w czasach Jugosławii przed 1989 r.
Kiedy Kosowo należało do Jugosławii, było już wtedy najbiedniejszym terytorium federacji. Jego PKB wynosił zaledwie 10% PKB Słowenii, najbogatszej części kraju. Ale Kosowo korzystało z systemu redystrybucji w federacji, tak więc miało dostęp do systemu szkolnictwa i służby zdrowia, jak i osiągnęło pewien poziom uprzemysłowienia. Pod koniec lat 80. serbski lider nacjonalistyczny Slobodan Miloszewicz położył kres autonomii regionalnej, czym sprowokował pokojowy ruch protestu wśród, w większości albańskiej, ludności Kosowa. Praktycznie zablokowano dla niej możliwość pracy w sektorze publicznym, toteż musiała szukać środków do życia na wsi, w rolnictwie rodzinnym i we wpływach finansowych pochodzących z dużej emigracji kosowarskiej w Niemczech, Szwajcarii i Stanach Zjednoczonych.
Atak NATO w 1999 r. zniszczył większość przemysłu i infrastruktury na terytoriach Serbii i Kosowa. To, co zostało po wojnie, rozgrabiła ludność albańska, która w ten sposób chciała wziąć odwet na władzach jugosłowiańskich. Potem ONZ przejęło administrację nad prowincją i przekształciło Kosowo de facto w protektorat. ONZ nie udało się jednak uzdrowić gospodarki regionu i poprawić sytuacji społeczeństwa. Pomoc humanitarna w formie darów żywnościowych zrujnowała to, co zostało z rolnictwa. Tysiące rolników porzuciło swoje pola z braku możliwości sprzedaży swych produktów. W wolnorynkowym systemie narzuconym przez ONZ, marka niemiecka została lokalną walutą i de facto od 2002 r. Kosowo stało się częścią strefy euro. Kosowo, podobnie jak Bośnia, w ten sposób zupełnie otwarło się na gospodarkę zachodnioeuropejską, a lokalni przedsiębiorcy nie mieli szans w konkurencji z produktami z Zachodu.
Jednym z paradoksów oddzielenia się Kosowa od Serbii jest fakt, że to serbskie przedsiębiorstwa najbardziej na tym skorzystały, ponieważ były po prostu silniejsze niż firmy lokalne. Serbia jest największym partnerem handlowym Kosowa, ale ten handel ma kierunek dość jednostronny. W 2007 r. Kosowo importowało dobra wartości 1,7 mld euro, podczas gdy eksport wyniósł poniżej 150 mln. Z powodu norm prawnych narzuconych przez ONZ, Kosowo jest obecnie podporządkowane neoliberalnemu systemowi, tak że lokalne bogactwa naturalne (węgiel, cynk, ołów, nikiel) i fabryki mogą być kupowane czy sprzedawane przez obojętnie kogo. System ustanowiony przez ONZ promuje partnerstwo publiczno-prywatne w infrastrukturze, co potencjalnie może sprzyjać koncernom ponadnarodowym tego sektora, chcącym zarabiać np. na kosowarskim szkolnictwie czy służbie zdrowia.
Kryzys sektora energetycznego jest przykładem tego, co się dzieje w tym regionie. W Kosowie notorycznie występują przerwy w dostawach prądu. Przedsiębiorstwo publiczne produkuje ok. 800 megawatów dziennie, co zaspokaja 80 proc. potrzeb. Nie może nigdzie indziej kupować energii, częściowo także dlatego, że od ustanowienia administracji ONZ prawie nikt nie płaci za prąd. Zachodni eksperci proponują więc prywatyzację firmy, co pozwoliłoby jej przyszłym właścicielom prywatnym podwyższyć taryfy i odcinać prąd tym, którzy nie płacą, czyli najbiedniejszym. Powstał też projekt budowy elektrowni węglowej (Kosowo ma sporo węgla), której produkcja byłaby jednak przeznaczona na eksport do krajów ościennych. W swej niechęci do sektora publicznego, ONZ stworzyło w Kosowie administrację, która istnieje dzięki podatkom od importu i sprzedaży oraz dotacjom unijnym. Wraz z niepodległością, administracja ONZ zostanie przejęta przez rząd lokalny, a pracownicy ONZ, dotychczas otrzymujący pensje stosowne do norm unijnych, będą
musieli zgodzić się na o wiele niższe pensje. To prosta droga do korupcji i emigracji wykwalifikowanych pracowników.
Problem jest poważny, tym bardziej że większość administracji lokalnej jest już w rękach szefów Armii Wyzwolenia Kosowa (UCK), zwłaszcza poza stolicą Prisztiną. To grupy mafijne, które kontrolują import-eksport, tak jak różne dziedziny nielegalnego handlu. Obecnie wiadomo, że Kosowo jest jedną z głównych dróg tranzytowych przemytu narkotyków do Europy. Region jest również jednym z głównych źródeł przemytu osób kierowanych do prostytucji na rynki zachodnie. Razem z Czarnogórą Kosowo jest też wykorzystywane przez przemytników papierosów. W większości przypadków te zyskowne przedsięwzięcia są kontrolowane przez mafię kosowarską i serbską.
Przewidziano, że rząd kosowarski spróbuje osłabić grupy mafijne, wywodzące się z UCK, zatrudniając je w... armii, co ułatwi fakt, iż NATO i USA obiecały zaangażować byłych bojowników UCK w operacjach zbrojnych w Iraku i Afganistanie! Wpisuje się to w pewną tradycję tej części świata, gdzie ludność albańska była wykorzystywana przez różne imperia, zwłaszcza otomańskie, jako najemnicy. W międzyczasie ludność próbuje jakoś przeżyć. Rolnictwo, niewielki przemysł i usługi zatrudniają niecałą połowę społeczeństwa, tymczasem jedna trzecia ludności ma poniżej 14 lat i Kosowo ma najwyższy przyrost demograficzny w Europie.
Z pewnością mniejszość serbska (10% ludności) jest w jeszcze gorszej sytuacji, ponieważ straciła uprzywilejowane stanowiska pracy w państwie serbskim. Młodzi, kiedy tylko mogą, uciekają stamtąd. Gospodarcza sytuacja Kosowa nie jest zbyt szeroko znana. Jedną z przyczyn tego jest fakt, że kosowarska klasa średnia, wykształcona i zatrudniona w administracji ONZ, akceptuje tę sytuację, na której przecież korzysta. Organizacje pozarządowe są często kontrolowane przez tę samą grupę, bardziej zainteresowaną zabezpieczeniem swojego dostępu do środków zachodnich, niż odbudową kraju, w przeciwieństwie do tego, co widzi się w reszcie byłej Jugosławii, gdzie podobne organizacje cały czas prowadzą kampanie przeciwko korupcji, represjom i mafii.
Kosowarska elita wydaje się dosłownie zaczadzona mieszanką ideologii neoliberalnej i histerycznie nacjonalistycznej, która ma usprawiedliwić ich agresywność wobec niealbańskich mniejszości kraju. Ten ultranacjonalizm wydaje się również tworzyć fałszywe poczucie bezpieczeństwa, jakby UE miała pomagać Kosowu w nieskończoność. Z pewnością Unia Europejska będzie musiała płacić przez długi czas, by uniknąć ekonomicznej katastrofy w Kosowie. Ta pomoc nie będzie jednak darmowa i będzie oznaczać otwarcie gospodarki na kapitał europejski. Byłoby jednak dziwne, gdyby napłynęły inwestycje w tak niepewnej sytuacji tego regionu, tym bardziej biorąc pod uwagę, że sąsiednie kraje, jak Albania, Grecja, czy niedaleka Turcja, są lepiej przygotowane na przyjęcie inwestycji.
Różne państwa regionu dosłownie ścigają się, by przyciągnąć zagraniczny kapitał, oferując warunki płacowe poniżej jakichkolwiek standardów europejskich. Nawet w najlepszym przypadku, otwarcie na Europę będzie dla Kosowa gorsze w porównaniu z tym, co ten region otrzymywał w ramach federacji jugosłowiańskiej.
Autor jest dziennikarzem z Bratysławy, specjalizującym się w problematyce krajów Europy Środkowo-Wschodniej.