Z buławą i pastorałem

Arcybiskup i generał. Dobrze widziany w
Pałacu Prezydenckim i nuncjaturze apostolskiej. Ma przyjaciół i
znajomych w wojsku, w świecie polityki i w Kościele - pisze
"Rzeczpospolita".

Osoba barwna, wpływowa, ale i kontrowersyjna - Sławoj Leszek Głódź, nowy ordynariusz diecezji warszawsko-praskiej.

Gdybyśmy mieli takiego ministra obrony jak mamy biskupa polowego, to armia dawno stałaby na wysokim poziomie. Bo takiej skuteczności działania, jaką odznacza się biskup, nie miał żaden minister obrony. To kwestia zdecydowania w działaniu i wiedzy, czego się chce - to opinia osoby dobrze znającej wojskowe realia.

Zdaniem "Rzeczpospolitej", arcybiskup Sławoj Leszek Głódź rzeczywiście wie, czego chce. Do tego jest inteligentny, energiczny, otwarty, towarzyski. Ma autorytet i w wojsku, i w Kościele. W dwóch różnych instytucjach, które łączy hierarchiczność, ale i potrzeba silnych osobowości. W ciągu miesiąca dostał dwie nominacje.

Zanim Watykan ogłosił decyzję o przyznaniu mu diecezji warszawsko-praskiej, został arcybiskupem ad personam. Ten tytuł nadawany jest stosunkowo rzadko, wyłącznie za szczególne osiągnięcia. W tym wypadku za stworzenie ordynariatu polowego.

Z tym zadaniem poradził sobie dobrze. Do jego realizacji nowo wyświęcony biskup Głódź został skierowany w 1991 roku, prosto z Watykanu, gdzie przez dziesięć lat pracował jako urzędnik w Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich.

Miał głowę na karku - ocenia marszałek Józef Oleksy, który zna arcybiskupa od dziesięciu lat. Szybko ukształtował strukturę ordynariatu, stworzył pewien obyczaj jego funkcjonowania i wychował kadrę.

Sytuacja na pewno mu sprzyjała. Biskup uwiarygodniał peerelowską wyższą kadrę wojska, która w zamian nie sprzeciwiała się budowie materialnych podstaw duszpasterstwa wojskowego. On zaś nie przejmował się zarzutami o nadmiernej ekspansji, np. tym, że zamienia świetlice na kaplice. Niczego zresztą nie musiał narzucać. Dowódcy sami się starali urządzać w jednostkach kaplice.

W przychylności biskupa widzieli drogę do kariery, dlatego niektórzy prześcigali się w okazywaniu mu względów. Zaczęto go nawet nazywać "wielkim kadrowym" wojska - stwierdza "Rzeczpospolita".

Źródło artykułu:PAP

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)