ŚwiatXi Jinping umacnia się u władzy w Chinach

Xi Jinping umacnia się u władzy w Chinach

Bronią przed sądami dysydentów, podejmują się niepopularnych spraw, które nie przynoszą fortuny, za to umieszczają na celowniku władz. Prawnicy ds. praw człowieka w Chinach stali się kolejnym przystankiem Xi Jinpinga na drodze ku konsolidacji władzy. Kolejnym, bo na tej samej drodze znaleźli się już wcześniej internauci oraz osoby podejrzane o korupcję, będące równocześnie politycznymi adwersarzami chińskiego lidera. Wszystko to może być częścią większego planu Xi, który już teraz szuka zabezpieczenia na ewentualne "chude" lata w Państwie Środka.

Adam Parfieniuk

23.07.2015 | aktual.: 23.07.2015 14:59

Jak podaje Amnesty International, ponad 100 prawników zaginęło lub zostało aresztowanych i przesłuchanych, powodem miało być ich zaangażowanie w kwestie praw człowieka. Z kolei państwowe media w Chinach twierdzą, że ostatnie zatrzymania mają związek z uczestnictwem kilku prawników w "przestępczym syndykacie", który miał sprawiać "problemy i nieład".

Czym zajmował się ów "przestępczy syndykat"? Jak pisze partyjny organ prasowy "Renmin Ribao", chodziło o "zmowy z klientami", "nakręcanie w internecie sensacji wokół prowadzonych spraw" i "szukanie osobistych korzyści". Te zarzuty nie tylko trudno uznać za poważne przestępstwo, w ich przypadku ciężko w ogóle mówić o jakimkolwiek przestępstwie.

Absurdalne oskarżenia zostały już zresztą skontrowane przez obrońców praw człowieka, którzy upublicznili wiadomość otrzymaną od policji. "Nie publikujcie żadnej wiadomości odnośnie aresztowania Wang Yu, Zhou Shifenga i innych prawników. W innym wypadku znajdziemy sposób działania" - taką notkę otrzymał adwokat z miasta Zhejiang od policji z Szanghaju. Zawoalowana groźba kończyła się już jawnie - funkcjonariusze ostrzegli, że w razie nieposłuszeństwa prawnik i jego syn mogą być narażeni na nieprzyjemności.

Słabość czy siła?

Niektórzy komentatorzy oceniają, że "przykręcanie śruby" jest żywym dowodem na słabość szefa państwa. Piszą o desperacji reżimu i próbie okiełznania zjawisk, które już wymknęły się spod kontroli władz.

Analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Justyna Szczudlik-Tatar sądzi, że jest zbyt wcześnie, by orzec o słabości Xi Jinpinga. - Ciężko powiedzieć, czy Xi Jinping może obierać ostrzejszy kurs w akcie desperacji. Raczej są to działania - głownie te skierowane przeciw korupcji i uderzające w wysoko postawionych działaczy partyjnych - zaplanowane, pokazywane jako odpowiedź na społeczne i partyjne oczekiwania. Od czasu objęcia władzy kreuje się na silnego lidera, więc równie dobrze jego ostatnie decyzje mogą być próbą prezentacji tej siły - mówi w rozmowie z WP.

Z drugiej strony, na wśród zachodnich komentatorów obok opinii o rzekomej słabości XI pojawiają się też radykalnie odmienne oceny, które mówią właśnie o sile obecnego lidera Chin. "Ostatnia łapanka jest najnowszą oznaką jawnej kampanii Xi Jinpinga, mającej na celu wyplenienie społeczeństwa obywatelskiego i koncentrację władzy. To manifestacja neototalitarnych ambicji" - pisze na łamach ChinaFile dr Eva Pils z King's Collage London.

Z tak wyrazistym stanowiskiem nie zgadza się Justyna Szczudlik-Tatar. - W przypadku Chin nie możemy mówić o powrocie do totalitaryzmu. Raczej jest to chęć objęcia przez Xi pełni władzy w partii i państwie i zapewnienie stabilności. Być może chodzi także o przygotowanie administracji państwowej i partyjnej do wprowadzania dalszych reform w obliczu problemów gospodarczych, przed którymi stoją Chiny, a które grożą protestami społecznymi. Oprócz "przykręcania śruby" mamy też przykłady rozluźnienia kontroli, np. poprzez danie większej swobody władzom lokalnym, które konkurują między sobą np. w nawiązywaniu relacji z innymi państwami, jak współpraca Łodzi z Chengdu - tłumaczy analityczka PISM.

Koniec ery 3-T

W Chinach Xi Jinpinga słowem wytrychem staje się "bezpieczeństwo państwa", które pozwala usprawiedliwić niemal każde antydemokratyczne i wymierzone w społeczeństwo działanie. Wydarzenia z ostatnich miesięcy jasno pokazują praktycznie nieograniczoną pojemność tego pojęcia, którego szeroka definicja została prawnie usankcjonowana w tym miesiącu.

W myśl nowego prawa, dbałością o "bezpieczeństwo państwa" są na przykład wszelkie starania mające na celu zaostrzenie cenzury. Nowe prawo pozwala nawet wyłączyć internet w przypadku wybuchu publicznych protestów. Chiny doskonale zdają sobie sprawę z roli, jaką odegrały media społecznościowe w czasie Arabskiej Wiosny na Bliskim Wschodzie, dlatego wolą dmuchać na zimne.

Chińczycy zwracają także uwagę, że cenzura zarówno w internecie, jak i w mediach tradycyjnych już dawno wykroczyła poza zgrane tematy tabu z tzw. kręgu 3-T (Tianamen, Tybet i Tajwan). W lutym Helen Gao, pekińska studentka z amerykańskiego Harwardu, pisała na łamach "New York Times", że w ostatnim czasie przez cenzorskie sito nie przechodzi cała gama tematów - od buddyzmu po homoseksualizm - co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia.

Czystka w blogosferze

Uderzenie w sieć szczególnie zaboli blogerów, którzy w ostatnich latach stali się forpocztą obywatelskiego społeczeństwa. Na początku lipca "Financial Review" informował, że chińskie władze już znalazły sposób na blogerską bolączkę.

Partia zaprosiła najbardziej wpływowych blogerów na "seminarium" w hotelu pod Pekinem. Przedstawiciele władz jasno wyłożyli, że nie życzą sobie publikacji o polityce, które wykraczają poza oficjalną linię. Ci, którzy obiecali przestrzegać narzuconych reguł i współpracować z partią, mogą liczyć na ochronę i inne przywileje.

Bloger po reedukacji, to według komunistycznych władz taki, który porzuci tematy polityczne i prawne na rzecz recenzji hoteli, mody i szeroko pojętego lifestyle'u. W ten sposób Pekin chce wyciszyć niezależnych "liderów opinii" - dziennikarzy, intelektualistów, prawników, celebrytów czy inwestorów, którzy do tej pory mogli w niekontrolowany sposób docierać do 650 mln chińskich internautów. Często na własną rękę nagłaśniali afery, samowolę władz czy wszechobecną korupcję. Rząd uznał, że nie są to jednak zadania, którymi powinni parać się zwykli obywatele i również na tym polu chce ich wyręczyć, raz jeszcze powołując się na "bezpieczeństwo państwa".

Państwowa wojna czy prywatna zemsta?

W 2012 roku Xi Jinping zapowiedział rozpoczęcie antykorupcyjnej kampanii, w której wyłapie skorumpowanych działaczy bez względu na ich pozycję w państwie. Z początku kampania antykorupcyjna na pewno mogła się podobać, szczególnie, że wkrótce w antykorupcyjną sieć wpadli ważni politycy, lokalni bonzowie czy kierownicy państwowych spółek, którzy do tej pory uchodzili za bezkarnych. Po trzech latach aresztowano już 99 członków partii wyższego szczebla, w tym kilkunastu oficerów wojskowych wysokiego stopnia. Jednak coraz częściej mówi się, że działania państwa przerodziły się w prywatne "wyłapywanie czarownic" przez Xi Jinpinga.

W tym kontekście często pada imię Zhou Yongkanga, zwanego "carem aparatu bezpieczeństwa". Prawdopodobnie znalazł się on na celowniku ze względu na bliskie powiązania z Jiang Zeminem (szefem państwa w latach 1993-2003). Były szef aparatu bezpieczeństwa przesiedzi resztę życia w więzieniu i do dziś pozostaje najwyżej postawionym politykiem w Chinach, który padł ofiarą kampanii antykorupcyjnej.

Być może podobny los czeka Ling Jihua, którego w tym tygodniu aresztowała policja. Prominentny działacz mógł narazić się bliską współpracą z innym poprzednikiem Xi, Hu Jintao (szef państwa w latach 2003-2013). Ling był jego głównym doradcą

- Kampania antykorupcyjna ma trzy główne powody. Pierwszym jest umocnienie władzy Xi Jinpinga w partii. Ponad 80-milionowa partia nie jest monolitem, istnieją w niej różne frakcje. Ostatnie posunięcia Xi to dowód na wycinanie z partii zwolenników Hu Jintao i Jiang Zemina - poprzedników Xi. Drugim jest szukanie społecznego poparcia. Wiadomo, że korupcja zżera państwo, więc jeśli Xi organizuje kampanię, to pokazuje społeczeństwu, że nawet działacze partyjni najwyższego szczebla nie mogą czuć się bezkarni. Najlepszym dowodem na to jest nazwanie kampanii antykorupcyjnej "uderzeniem w tygrysy i muchy". Trzecim powodem jest próba pokazania siły i determinacji. Dzięki działaniom antykorupcyjnym Xi może się kreować na zdecydowanego lidera i ustawiać się w opozycji do swojego poprzednika, Hu Jintao, który był uznawany za słabego szefa państwa - wylicza w rozmowie z WP Justyna Szczudlik-Tatar z PISM.

Mimo swoich słabości, Hu miał oręż, którym zawsze mógł uciszyć krytykę - wielki wzrost gospodarczy i lata prosperity. Xi nie ma tego szczęścia i prawdopodobnie przyjdzie mu rządzić Chinami, które nie będą rozwijały się tak dynamicznie. Nowy szef państwa doskonale zdaje sobie z tego sprawę, bo już w 2014 roku mówił, że Państwo Środka będzie musiał się zaadaptować do wolniejszego wzrostu gospodarczego. Być może chiński lider zaostrza wewnętrzny kurs, bo sam szykuje się do pokonania drogi, która może okazać się bardziej wyboista niż ta znana z ostatniej dekady.

Zobacz też: Chińczycy masowo inwestują w wino:
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (39)