Wzruszające wyznanie mamy ks. Popiełuszki
"Matka Świętego"
Wzruszająca historia mamy ks. Popiełuszki
"Za sprawą syna stała się sławna. Rozmawiała z wielkimi tego świata. Prezydenci, kardynałowie, politycy pochylają się nad drobną, skromnie ubraną kobietą w wiejskiej chustce na głowie, by słuchać, co mówi. A ona wie, co powiedzieć. Od niej Jan Paweł II, Papież Polak, usłyszy, że to nie ona, ale Bóg dał światu kapłana męczennika. Czy chciała takiej sławy?" - zastanawia się autorka książki o Mariannie Popiełuszko Milena Kindziuk.
- Wolałabym być cichą, jedną z nieznanych matek - mówiła kiedyś.
- Ale nie da się uciec - dodawała.
Kim jest ta kobieta, która urodziła i wychowała Jerzego Popiełuszkę?
Wirtualna Polska prezentuje fragmenty książki pt. "Matka Świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko". Publikacja, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak, zawiera niepublikowane dotąd zeznania z procesu beatyfikacyjnego księdza Jerzego.
"Przebaczyłam mordercom mojego syna"
"Ja mam spokój w duszy, bo wszystko przyjmuję z ręki Boga: czy cierpienie, czy ból, czy biedę. Jak nie akceptujesz życia, jakie masz, to nie znajdziesz spokoju. To Marianny Popiełuszko recepta na życie" - czytamy w książce.
Historia 92-letniej kobiety jest niezwykłym świadectwem wytrwałości, siły ducha i odwagi. Po wielu latach od tragicznej śmierci syna - ks. Jerzego Popiełuszki, postanowiła opowiedzieć o łączącej ich więzi, wartościach, które mu wpoiła.
Wraca też do dnia, w którym świat się dla niej zatrzymał, wypowiadając znamienne słowa: przebaczyłam mordercom mojego syna...
Życie jej nie oszczędzało
"W zeznaniach procesowych Marianna Popiełuszko stwierdziła: "Życie było dobre". W tym zdaniu zawarła wszystko. "Dobre życie" wcale jej przecież nie oszczędzało. Zwłaszcza jako kobiety i matki. Gdy była młodą mężatką, umarła jej blisko dwuletnia córeczka. Pod koniec wojny Rosjanie zamordowali jej młodszego brata, którego bardzo kochała. Za komunizmu oficerowie SB zabili syna - kapłana. Na jej rękach zmarł ukochany ojciec. Przeżyła śmierć matki. Nagle zmarła w szpitalu jej młodziutka synowa, Danusia. Osierociła troje małych dzieci, które Marianna Popiełuszko musiała wychować, zastępując im matkę.
A potem, po 60 latach dobrego małżeństwa, odszedł mąż. Nagle zmarł też jej osiemnastoletni wnuk Tomek. Pochowała męża jednej z wnuczek, który w wieku 49 lat zmarł na nowotwór. Także męża drugiej wnuczki, mającego zaledwie 42 lata" - opowiada Milena Kindziuk, autorka książki o Mariannie Popiełuszko.
Cierpień i tragedii u Popiełuszków wciąż jest zbyt wiele. - Tak, jakby Pan Bóg potrzebował ciągle nowych ofiar z tej rodziny - mówi krewny, ksiądz Kazimierz Gniedziejko. - Dlaczego tak jest? Moja babcia Marianna mawiała zawsze: "Kogo Pan Bóg kocha, temu krzyże daje".
"Starość nie jest udręką"
"Marianna Popiełuszko wciąż jest aktywna. Otrzymuje wiele zaproszeń na różne uroczystości związane z księdzem Jerzym. Wszystkie przyjmuje. Była nawet w Paryżu. Bierze udział a to w odsłonięciu pomnika błogosławionego syna, a to w nadaniu szkole jego imienia, w konkursach wiedzy o nim czy poświęceniu kościoła pod wezwaniem księdza Popiełuszki. Niezmiennie też, od 1984 roku, czyli prawie od trzydziestu lat, przyjeżdża do Warszawy na grób syna i uczestniczy w uroczystościach ku jego czci. Zawsze można ją tam spotkać 23 kwietnia, w dniu imienin księdza Jerzego, oraz 19 października, w rocznicę jego śmierci. Od 2010 roku doszła jeszcze jedna data, kiedy obowiązkowo pojawia się w stolicy: 6 czerwca, w rocznicę beatyfikacji księdza Popiełuszki.
Matka ks. Jerzego swoim życiem udowadnia, że szkoda czasu na oglądanie się za siebie. Milena Kindziuk pisze: "Nie rozpamiętuje minionych cierpień. Nie rozdrapuje ran przeszłości. Wciąż idzie naprzód. Z ufną wiarą, że wszystko, co zsyła Bóg, ma jakiś sens. Może dlatego nie jest zgorzkniała, ponura? A starość jej nie ciąży, nie jest udręką?"
Mąż był miłością jej życia
"Była śliczną, młodą i zgrabną dziewczyną, kiedy poznała wysokiego, przystojnego kawalera, starszego od niej o dziesięć lat Władysława Popiełuszkę (rocznik 1910). To on był miłością jej życia. Jedyną. Przyjechał do Grodziska na popularne w tamtych czasach swaty. Miał konkurować z dwoma innymi kawalerami. - Zanim się z nim spotkałam, poszłam do kapliczki pomodlić się, prosiłam, żeby Matka Boża tak pokierowała, żebym wyszła za tego, za którego mam wyjść" - opowiada w książce pani Marianna.
Marianna Popiełuszko wyznaje: "Czułam, że to jest ten właściwy, i za niego wyszłam".
Pobrali się jeszcze w czasie wojny, 25 lipca 1942 roku.
"Popiełuszkowie utrzymywali się z pracy na siedemnastohektarowym gospodarstwie. Nie oszczędzali się. - Władysław Popiełuszko słynął jako bardzo dobry gospodarz, umiał zatroszczyć się naprawdę o wszystko, był zaradny, jeździł do Suchowoli, gdzie były słynne targi koni - opowiada ksiądz Kazimierz Gniedziejko. Młoda mężatka, Marianna, razem z nim wiodła proste życie. Sadziła buraki i pomidory, siała marchew, zbierała ziemniaki, w czasie żniw zwoziła zboże do stodoły, wyprowadzała krowy na pastwisko. Przynosiła drewno do kuchni, by rozpalić w niej ogień i ugotować posiłki. Co tydzień lub dwa piekła chleb w piecu. Modliła się."
"Alek wolał czytać, niż pracować w polu"
Marianna Popiełuszko miała pięcioro dzieci. Od małego przysposabiała je do prac polowych. "Najmniej ze wszystkich pracował Alek, czyli ksiądz Jerzy" - wspomina z uśmiechem. Pewnie dlatego że był kruchy, szczupły. Na starych fotografiach z tamtych czasów, które przechowuje matka, widać drobnego chłopczyka. Z relacji jego bliskich, kolegów szkolnych i sąsiadów wynika także, że był delikatny, wrażliwy, chorowity. "Wolał czytać, niż pracować w polu" - mówi matka.
Rozumiała, że wiedza też jest ważna. Dlatego pilnowała, aby dzieci odrobiły lekcje, chodziła na szkolne wywiadówki. (...) To głównie ona tworzyła atmosferę w domu rodzinnym Popiełuszków w Okopach. Mąż pozostawał raczej w cieniu.
"Szlachetny, życzliwy, szybki"
"Alfons - to otrzymane na chrzcie imię księdza Jerzego. Dosłownie znaczy: szlachetny, życzliwy, szybki. To imię nosili Germanowie i królowie hiszpańscy, a także św. Alfons Liguori. W dawnej Polsce mało kto nadawał je dzieciom. Ale że to imię nosił brat pani Marianny, miała do niego szczególne upodobanie i sentyment. Był wielkim patriotą, akowcem, zginął z rąk Rosjan, stając się w rodzinie wzorem dzielności i bohaterstwa" - czytamy w książce.
Imię na Jerzy zmienił przed święceniami kapłańskimi. Jak zeznała pani Marianna podczas procesu beatyfikacyjnego, powodem zmiany imienia przez Sługę Bożego były złe skojarzenia, jakie łączyły się z tym imieniem w Polsce, zwłaszcza na Mazowszu. Wyrazem "alfons" określane są osoby, które zajmują się stręczycielstwem, sutenerstwem, prostytucją. "Sługa Boży obawiał się, że imię Alfons może wzbudzać u młodzieży i innych wiernych skojarzenia, które nie licują ze stanem kapłańskim" - tłumaczy pani Marianna.
Matka wspomina, że choć sama do zakonu nie poszła, chciała być matką kapłana. - I już wtedy, gdy nosiłam go w swym łonie, oddałam go na własność Matce Bożej. Ale czy dlatego został księdzem? Czy mnie Pan Bóg wysłuchał czy kogo innego, kto to wie? - zastanawia się pani Marianna w rozmowie z autorką książki.
Na początku myślał o zakonie, wybrał Warszawę
"Marianna Popiełuszko dobrze pamięta, że jej syn nie od razu postanowił zostać księdzem diecezjalnym. Początkowo myślał o zakonie. Pod wpływem lektury pisma "Rycerz Niepokalanej", które czytywał u babci w Grodzisku, marzył o wstąpieniu do klasztoru Franciszkanów w Niepokalanowie. Tam żył i pracował św. Maksymilian Kolbe, który od dawna tak bardzo mu imponował."
"Pani Marianna chętnie słuchała później opowieści syna o tym, jak z Dworca Wileńskiego w Warszawie dojechał tramwajem do centrum miasta. Była ciekawa, jak wyglądało seminarium i jakie są pierwsze wrażenia jej dziecka - przyszłego księdza."
"Tymczasem kleryk Popiełuszko na dwa lata trafił do jednostki wojskowej w Bartoszycach. Pani Marianna nie miała wtedy pojęcia, co naprawdę działo się w wojsku z kandydatami na księży. Nic nie wiedziała o znęcaniu się psychicznym i fizycznym, o tym, że klerycy byli poddawani systematycznej ateizacji oraz politycznej indoktrynacji. Ksiądz Jerzy, oszczędzając matce cierpień, nigdy szczegółowo jej o tym nie opowiadał."
- Zniszczyli mu zdrowie w wojsku, przedtem nie chorował - przyznaje matka. Tuż po opuszczeniu jednostki jej syn trafił do Instytutu Gruźlicy i Chorób Płuc w Warszawie.
Jak dowiadujemy się z książki, trudno było jej słuchać wspomnień kolegów księdza Jerzego, gdy opowiadali o tym, jak musiał boso stać w śniegu na mrozie za karę, ponieważ odmawiał różaniec.
"Wiedziałam, że cieszy się z każdego nawrócenia"
"Ludzie opowiadali też Mariannie Popiełuszko, że w stanie wojennym jej syn przyjmował ich u siebie na żoliborskiej plebanii, że opiekował się rodzinami internowanych i uwięzionych.
Wraz z upływem czasu matka dowiadywała się coraz więcej o tym, czym jej syn zajmuje się w Warszawie. (...) Martwiła się jednak o jego bezpieczeństwo, bała się, by nic mu się nie stało. Zwłaszcza że dotarło do niej, że ksiądz Jerzy uczestniczy także w procesach sądowych działaczy Solidarności, by podtrzymywać ich na duchu, a przez to naraża się komunistom.
Zaczynały jednak do niej dochodzić informacje, że popularność kazań jej syna irytowała władze państwowe. Że zarzucają one Kościołowi, iż odprawiając Msze za Ojczyznę, ksiądz Popiełuszko zajmuje się polityką.
- A ja wiedziałam, że on się cieszy z każdego nawrócenia - przyznaje."
Cieszyła się, gdy udawało mu się wpaść do domu na dzień lub dwa. Doceniała to, że nie zaniedbywał rodziców nawet wtedy, gdy już go śledzono i szykanowano, gdy jeździł w otoczeniu 'aniołów stróżów' ".
Ostatnie spotkanie z rodzicami
"Ksiądz Jerzy doświadczał agresji ze strony milicji i służb specjalnych. Zatrzymywano go, gdy gdzieś jechał, i przetrzymywano przez kilka godzin, tak by nie zdążył przybyć na umówioną Mszę św. Zdarzało się, że obok samochodu, którym jechał, przejeżdżał inny, tak blisko, że uszkadzał boczne lusterko. Wciąż miał na podsłuchu telefon, dlatego prawie w ogóle z niego nie korzystał."
- Kiedy był w domu ostatni raz przed śmiercią, zostawił mi do zaszycia sutannę. I nie wiem dlaczego, powiedział: "Odbiorę następnym razem. Albo najwyżej będzie mama miała na pamiątkę". I trzymam ją na pamiątkę do dziś. Kiedy ksiądz Jerzy wyjeżdżał z domu, powiedział do matki: - Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie. Do dziś te słowa brzmią jej w uszach. Dziwiła się tylko, że ksiądz Jerzy jak nigdy dotąd kilka razy obchodził dom, zrywał kwiaty, a przed wyjazdem do Warszawy pobiegł jeszcze na pole.
- Robił zdjęcia kwiatów, które siałam. Pamiętam, że to były czerwone maki - wspomina matka. Sprawiał wrażenie, jakby się żegnał ze światem dzieciństwa i z domem rodzinnym. Nie mógł się rozstać z Okopami" - pisze Milena Kindziuk.
30 października 1984 roku był najbardziej tragicznym dniem jej życia. Wtedy bowiem dotarło do niej, że jej syn został zamordowany. Skoro odnaleziono ciało, znaczy, że nie żył. (...)
"Zbolała, poraniona matka przez jakiś czas stała w milczeniu przy trumnie syna. Żegnała się z nim. Uklękła, pocałowała go w nogi i ręce. - Ja niegodna, żeby mogła całować jego twarz... - mówi Marianna Popiełuszko.
(neskax)