Wyzwiska, grożenie śmiercią, pobicia. Codzienność pracowników polskich sklepów

"Zaj*bię cię", "umrzesz", "ty debilu" - to słowa, które zna prawie każdy, kto pracował w sklepie spożywczym. Do agresji ze strony klientów dochodzi brak ochrony i policja, która reaguje za wolno. O rzeczywistości "zza lady" opowiada nam była pracownica Biedronki.

Wyzwiska, grożenie śmiercią, pobicia. Codzienność pracowników polskich sklepów
Źródło zdjęć: © PAP | Wojciech Pacewicz
Karolina Rogaska

Na forach i zamkniętych grupach na facebook'u roi się od historii pracowników sklepu, którzy zmagają się z natarczywymi klientami. We wszystkich historiach pada kluczowe słowo: "bezradność", bo właściciele sklepów rozkładają ręce, ochrony często nie ma, a policja przyjeżdża, kiedy klient zdąży się ulotnić. I to nawet w przypadkach, kiedy dochodzi do przemocy fizycznej z użyciem niebezpiecznych narzędzi.

Takie sytuacje niosą ze sobą stres, który ciężko znieść. Z powodu ciągłego napięcia, z pracy w sklepie odeszła Monika A., zajmowała stanowisko kierownika w jednej z Biedronek. Zdecydowała się opowiedzieć więcej o tym okresie w swoim życiu.

Karolina Rogaska: Jak często zdarzają się sytuacje, że ktoś jest agresywny?

Monika A.: - Bardzo trudny klient zdarza się średnio raz na trzy miesiące. Łagodniejsze przypadki 2-3 razy w tygodniu.

Łagodniejsze?

- To wtedy, kiedy ktoś wyzywa, że jest za duża kolejka, mówi kasjerkom i obsłudze, że są debilami. Inaczej mówiąc: stosuje przemoc psychiczną.

To jak wyglądają cięższe przypadki?

- Na mojej zmianie przyszedł raz mężczyzna pijany w sztok. Wielki chłop - 190 cm wzrostu i ze 100 kilo wagi. Otworzył wódkę i zaczął ją pić. Moim obowiązkiem jest reagować, więc podeszłam do niego i powiedziałam, żeby opuścił sklep. To go rozwścieczyło, zaczął się na mnie wydzierać. Byłam przerażona, bo mierzę ledwie 160 cm wzrostu, jestem drobna, a akurat nie było ochrony.

Czemu nie było ochrony?!

- Firma oszczędza, więc normą były godziny bez ochroniarzy.

Obraz
© WP.PL | Izabela Procyk-Lewandowska

Ach... Co było dalej?

- Zaczął mnie gonić. Widziałam kątem oka, że koleżanki dzwonią już po policję. Uciekłam do magazynu, bo w głowie miałam caly czas procedurę działania w takich przypadkach, że nalezy przetrzymać awanturującego się człowieka w miejscu z monitoringiem, aż do pojawienia się policji. A takim właśnie miejscem jest magazyn. Jak już tam dotarliśmy, zaczął krzyczeć, że mnie zabije. Jakoś udało mi się wyrwać. Koleżanki już czekały i pomogły mi go zamknąć. Tłukł sie tam i wrzeszczał, aż do przyjazdu policji.

Przyjechała policja i...?

- Musiałam opowiedzieć, co się stało. Przy nim. Oddzielało mnie od niego dwóch policjantów, ale w pewnym momencie się wyrwał. Wyciągnął z kurtki duży nóż i rzucił się w moją stronę. Na szczęście zdążyli go złapać, ale musieli wezwać posiłki i koniec końców wywlekli go ze sklepu we czterech. Jeszcze się wygrażał, że mi coś zrobi, że przecież wie, gdzie pracuję, że przyśle kolegów. Po tym zdarzeniu bałam się chodzić do pracy. Szczególnie, że często kończyłam o 22, jak było już ciemno.

Pani przełożeni zrobili coś w związku z tą sytuacją?

- Przejrzano monitoring i to właściwie tyle.

Zdarzały się osoby, które nękały pracowników regularnie?

- Tak, obok sklepu był pustostan, w którym mieszkało kilku pijaczków. Przychodzili do nas notorycznie, wiedzieli już kiedy nie będzie ochrony i wpadali grupą, żeby wynieść co się da. My jako pracownicy mieliśmy obowiązek nie dopuszczać do strat, więc staraliśmy się ich powstrzymać. I musieliśmy słuchać, że nas podpalą lub zakopią tak, że nikt nas nie znajdzie.

I wzywaliście wtedy policję?

- Zazywczaj tak. Ale często to było bez sensu, bo przychodziło czekać 40 minut, a przecież całej grupy w magazynie nie zamknięmy. Nie ma siły.

Aż 40 minut? Długo.

- Niestety. Raz mieliśmy taką sytuację, że z ochroniarzem złapaliśmy chłopaka na kradzieży. Standardowo poszedł do magazynu. A tam łyknął opakowanie tabletek na kaszel, tego Acodinu, co to działa jak narkotyk. Trzeba więc było dzwonić po karetkę. I zanim zjawiła się policja, chłopak został zabrany do szpitala na płukanie żołądka. Dobrze, że wtedy, kiedy była ta sytuacja z facetem z nożem, pojawili się szybko - byli w 10 minut. Czasem możemy też dzwonić na tzw. "napadówkę". Oni muszą być do 20 minut, ale moim zdaniem to też długo.

Czym jest napadówka?

- To specjalna grupa ochroniarzy z zewnętrznej firmy.

A ci, którzy są na co dzień, też są z zewnątrz?

- Tak, sklep bierze ich z firm typu Juventus czy Solid Security.

I, mimo tak niebezpiecznych sytuacji, nie zwiększyła się ilość godzin, w których pracują?

- Zawsze, na każdym sklepie był deficyt pracowników ochrony. I tak jest wszędzie. Zresztą ochroniarze to zazwyczaj panowie po 60-tce, z kulawą nogą. Nawet jak się coś dzieje to nie dadzą rady. A tym bardziej za 8 złotych za godzinę nie będą narażać życia dla jakiegoś towaru i ja się im nie dziwię. No bo co - za butelkę wódki umierać?

Źródło artykułu:WP Wiadomości
aferaBiedronkanapad na sklep
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)