Wyszkowski odpowiada na propozycję Wałęsy. "Mógłbym z litości wysłuchać jego spowiedzi"
• Lech Wałęsa chce debaty ws. oskarżeń o współpracę z SB
• Były prezydent skierował w tej sprawie pismo do IPN
• W debacie miałoby uczestniczyć 10-15 "największych wrogów" Wałęsy
• Mógłbym z litości wyrazić zgodę na wysłuchanie jego spowiedzi i przyjąć zaproszenie - mówi WP były działacz opozycji PRL oraz założyciel Wolnych Związków Zawodowych Krzysztof Wyszkowski
Lech Wałęsa zaproponował debatę na temat zarzutów o współpracę z SB. Jak Pan odebrał taki pomysł?
- Dla mnie ten pomysł jest absurdalny, gdyż ta sprawa jest już wyjaśniona i udokumentowana. Instytut Pamięci Narodowej podjął w tej sprawie orzeczenie i uznał, że Lech Wałęsa był w latach 1970-1976 tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie "Bolek" i pobierał pieniądze za swoje donosy na kolegów ze Stoczni Gdańskiej. Tak więc debata, którą zaproponował były prezydent jest absurdem, gdyż nie można dyskutować na temat prawdy. To by oznaczało jej podważanie.
Były prezydent przyznał, że pomysł o debacie zrodził się w wyniku nieustannego stalkingu i oskarżeń pod jego adresem
- Znam Lecha Wałęsę najdłużej ze wszystkich ludzi, którzy działają w polityce. On pojawił się w moim domu w 1978 roku, gdy założyliśmy w Gdańsku Wolne Związki Zawodowe. Moje pierwsze wrażenie było takie, że jest to człowiek rozchwiany psychicznie, którym targają różne, sprzeczne uczucia. W tym kontekście ataki ludzi, którzy żądają od niego wyjaśnień mogły być dla niego bolesne. Myślę, że on sam czuje potrzebę nawiązania kontaktu ze społeczeństwem. Przecież w pewnym sensie jest człowiekiem wyklętym. To jest straszne życie. Za granicą ludzie go ściskają i witają, tymczasem w Polsce jest w pewnym sensie banitą.
Wałęsa utrzymuje jednak, że nie był tajnym współpracownikiem i to właśnie miałoby być głównym tematem debaty z oponentami.
- Takie stawianie sprawy podważa sens całego spotkania, gdyż nie jest możliwe, by poważni ludzie siadali do rozmów z kimś, kto nie przyznaje się do popełnionych czynów. Lech Wałęsa stara się bronić, że nie był tajnym współpracownikiem, ale jest to jałowe stanowisko.
Dlaczego pana zdaniem Lechowi Wałęsie akurat teraz zależy na takiej dyskusji?
- Jak rozumiem ta dyskusja ma mieć charakter psychologiczny. Lech Wałęsa jest niewątpliwie człowiekiem, który odegrał wielką rolę w polskiej historii i w związku z tym wielu Polaków może być osobiście zainteresowanych tym problemem. Ciężko jest bowiem pojąć i pogodzić się z faktem, że ten sławny człowiek był kiedyś tajnym współpracownikiem SB i zachowywał się podle, donosząc za pieniądze na kolegów. Ta debata mogłaby przypominać psychodramę, podczas której Lech Wałęsa miałby pole do tego, by wyjaśnić powody, dla których podjął współpracę, usprawiedliwiać się, być może wyrazić żal i przeprosić Polaków. Innego sensu tego pomysłu nie widzę.
- W grę mogą wchodzić jeszcze inne powody. On z pewnością się dowiedział, że ujawnione zostały nowe dokumenty. Otrzymałem dokumentację śledztwa, które prokuratura prowadziła w sprawie zaboru dokumentów dotyczących teczki "Bolka", które Lech Wałęsa zabrał po 4 czerwca 1992 roku i nie zwrócił. Ta dokumentacja jednoznacznie orzeka, a opiera się na precyzyjnych zeznaniach funkcjonariuszy urzędu państwa, że nielegalnego zaboru tych dokumentów państwowych dokonał Lech Wałęsa i tylko dlatego, że jest prezydentem nie można postawić go przed sądem. Odtajnione zostały również akta Komisji Ciemniewskiego, która powstała w Sejmie w 1992 roku. Posłowie, zajmujący się sprawą lustracji, zapoznali się ze niezniszczonymi jeszcze wówczas dokumentami z teczki "Bolka" i nie mieli wątpliwości, że chodzi o Lecha Wałęsę.
Pan wielokrotnie spotykał się z Lechem Wałęsą w sądzie za nazywanie byłego prezydenta agentem SB.
- Tak. Wałęsa odgrażał się nawet, że wykończy mnie finansowo i skończę w skarpetkach. Kluczowe w moim przypadku było rozpoczęcie przez sąd w Gdańsku postępowania dowodowego. W tym momencie były prezydent zdecydował się wycofać swój pozew. Wiedział, że dysponuję nowymi dokumentami i przegra, dlatego postanowił zrezygnować. Od tego momentu nikogo już więcej nie pozwał, a obiecywał, że będzie się procesował o to ze Sławomirem Cenckiewiczem czy Piotrem Gontarczykiem. Nie zrobił tego, gdyż wie, że w sądzie nie ma żadnych szans. Dlatego pozostaje mu już tylko odgrażanie się.
Ogłaszając chęć debaty Lech Wałęsa przyznał, że nie do końca wierzy, iż zaproszeni na spotkanie oponenci uznają jego racje. "Oni za daleko zaszli. Ale ponieważ to będzie publiczne, to publika - jestem przekonany - da się przekonać. To ma być publiczne postawienie kropki nad "i". Ja im udowodnię prawdę, a oni mają tylko kłamstwa - będą może próbować zakrzyczeć, nie dopuścić do głosu" - mówił były prezydent.
- To może pokazywać cel debaty. Zresztą już kilka razy mieliśmy podobne wystąpienia, gdy Lech Wałęsa mówił w programach, że "coś podpisał i to był błąd", że "za Grudzień'70 ma krew na rękach". Czyli pośrednio się przyznawał, ale później się wykręcał. On liczy na to, że w jakiejś szalonej dyskusji, w której będzie miał ostatnie zdanie, część publiczności zlituje się nad nim, choćby z racji wieku. Może liczy na współczucie. Też uważam, że nie należy tego człowieka nękać, ale rozumiem też osoby, które chcą usłyszeć prawdę i przeprosiny.
Jeżeli doszłoby do debaty, to jakie mogłyby być jej akcenty?
- Jest masa wydarzeń, które wskazują, że Lech Wałęsa pozostawał w stałych kontaktach z tajnymi służbami. Ciekawa jest np. rozmowa z bratem Stanisławem, gdzie mówi on straszliwe rzeczy na temat Kościoła, Jana Pawła II i pieniędzy, które sprzeniewierzył. Myślę, że podczas debaty Wałęsa powtarzałby starą śpiewkę: "oni nie mają żadnych oryginałów". Faktycznie, oryginały on zabrał, ale są przecież inne dowody. Co ciekawe ze śledztwa ws. zaboru dokumentów z teczki "Bolka" wynika, że zabrał on również kilkustronicowy protokół z rozmów z funkcjonariuszami służb specjalnych w dniach 14-15 grudnia 1970 roku. To są rzeczy miażdżące.
Podczas dyskusji były prezydent zapowiedział ujawnienie nowych informacji mających świadczyć o tym, że nigdy nie podjął współpracy z SB.
- O ujawnieniu tych nowych informacji już wielokrotnie słyszeliśmy i do tej pory nikt ich nie widział. W moim przekonaniu są to brednie i zakłamywanie rzeczywistości. Dlaczego czekał z nimi do teraz, dlaczego nie ujawnił ich wcześniej? Dla mnie to niezrozumiałe. Zresztą sami dziennikarze powinni żądać od Wałęsy opublikowania tych nowych informacji.
Lech Wałęsa chce, by na spotkaniu pojawiło się jego 10-15 "największych wrogów". Czy gdyby dostał pan zaproszenie, to podniósłby rękawicę i stawił się w IPN?
- O żadnym podnoszeniu rękawicy nie może być mowy. Jest to wyrażenie z kodeksu rycerskiego, a Lech Wałęsa żadnym rycerzem nigdy nie był. Mógłbym z litości wyrazić zgodę na wysłuchanie jego spowiedzi i przyjąć zaproszenie.
- Być może na to właśnie liczy IPN. Jeżeli ta debata miałaby mieć jakiś sens, to właśnie dlatego, że stworzyłaby okazję, by Wałęsa ukląkł przed narodem, zalał się łzami, przeprosił i poprosił o wybaczenie. Nie może być natomiast dyskusji na temat agentury Lecha Wałęsy. To zostało bezsprzecznie udowodnione. Jeszcze raz powtarzam - jeżeli były prezydent uważa, że jest inaczej, to niech pozwie mnie do sądu. Proszę bardzo, czekam.