Wysyp łysych babek
Amerykańskie norki, szare wiewiórki oraz setki intruzów z innych stron świata mogą pozbawić Europę jej rdzennych mieszkańców. Jak z nimi walczyć?
Gatunki migrują od zawsze. To w przyrodzie normalna rzecz. Co innego jednak, kiedy ich przemieszczanie reguluje sama natura, a co innego, kiedy – często nieodpowiedzialnie – pomagają im w tym ludzie. Nowe gatunki trafiają na obce terytoria jako zwierzęta łowne, hodowlane (królik, daniel, karp, norka amerykańska), domowe (żółw czerwonolicy), a w przypadku roślin jako pasza (barszcz Sosnowskiego), ozdoba czy lekarstwo. Niektóre z tych introdukcji miały miejsce tak dawno, że mało kto o nich pamięta, jak np. o azjatyckim pochodzeniu psa dingo czy bażanta.
Trawianka zjada ryby
Bywa jednak, że w nowe miejsce obcy trafiają przypadkiem, np. z wodą balastową statków, tak jak niewielki małż z okolic Morza Kaspijskiego i Czarnego zwany racicznicą. Od prawie 20 lat kolonizuje on amerykańskie Wielkie Jeziora (POLITYKA 40/04), wypiera rodzime mięczaki, zatyka ujęcia wody, filtry, niszczy instalacje (Stany Zjednoczone i Kanada tracą z powodu małża kilka miliardów dolarów rocznie). Tą samą drogą ponad 15 lat temu do naszych wód mogła się dostać pochodząca z tego samego rejonu ryba – babka bycza, która w Bałtyku poczuła się jak u siebie. Może tu przebierać w omułkach, problem jednak w tym, że kumulują one toksyny, więc to, co do niedawna bezpiecznie zalegało na dnie morza, z powodu babki z powrotem trafia do łańcucha pokarmowego. – W polskich wodach rezydują też jej krewniaczki: babka łysa i szczupła oraz inne gatunki pochodzące ze wschodu, m.in. trawianka, która potrafi zjeść rybę swoich rozmiarów, czy oblepiający rybackie sieci bezkręgowiec – wioślarka kaspijska – mówi prof. Andrzej
Witkowski z Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego.
Jak wyjaśnia, jedną z przyczyn takich migracji jest połączenie systemów rzecznych oraz rozwój żeglugi (babce byczej też udało się dostać do amerykańskich Wielkich Jezior). Kolejna kwestia to rosnące zasolenie wód śródlądowych w Europie i dopływ do nich – pochodzących z nawozów – azotu i fosforu, co skutkuje m.in. masowym rozwojem glonów i spadkiem ilości tlenu. Utrudnia to życie rodzimym gatunkom ryb, ale przybyszom z Azji aż tak bardzo nie przeszkadza, bo wskutek ewolucji przystosowali się do niekorzystnych zmian w środowisku.
Prof. Witkowski mówi o opłakanych skutkach celowego sprowadzenia do Polski z Chin ryb roślinożernych – amura białego i tołpygi – które miały zrobić porządek z glonami: – Owszem, znacznie ograniczyły ich liczebność, ale przy okazji wyjadły też inne rośliny, pozbawiając rodzime gatunki ryb – leszcza, płoć, szczupaka, lina, okonia – tarlisk i żerowisk. Doprowadziły również do ucieczki z tych akwenów ptaków żywiących się roślinami – łabędzi i łysek.
Podobny kłopot jest z czerwonymi krabami królewskimi (potocznie zwanymi krabami Stalina), kóre w latach 60. Rosjanie sprowadzili z okolic Kamczatki do Murmańska. Zawędrowały one do Morza Norweskiego i posuwają się dalej na południowy zachód, zjadając po drodze inne skorupiaki, rośliny, ryby i ich ikrę (najbardziej zagrażają dorszom). Wymienione gatunki nazywa się inwazyjnymi właśnie dlatego, że szybko się rozmnażają, rozprzestrzeniają i zaczynają wypierać tubylców (zagrażając tym samym biologicznej różnorodności). – Dzieje się tak wtedy, gdy obcy trafi na otwartą niszę ekologiczną, czyli nie ma w nowym środowisku naturalnego konkurenta czy wroga, za to pod dostatkiem miejsca i pokarmu – wyjaśnia prof. Zbigniew Głowaciński z Instytutu Ochrony Przyrody PAN w Krakowie, koordynator projektu badawczego na temat gatunków inwazyjnych w faunie Polski, finansowanego przez KBN (bierze w nim udział także prof. Witkowski).
Dr Barbara Sudnik-Wójcikowska z Zakładu Botaniki Środowiskowej Uniwersytetu Warszawskiego potwierdza, że podobnie jest z roślinami: – Jeśli znajdą się w warunkach zbliżonych do tych, w jakich żyły w ojczyźnie, są w stanie skutecznie konkurować z roślinami rodzimymi. Swobodnie się rozmnażają i rozprzestrzeniają. Tak stało się np. w południowo-wschodniej Europie z zawleczoną z obszarów amerykańskich prerii ambrozją bylicolistną czy iwą rzepieniolistną. Oba gatunki to teraz najbardziej uciążliwe chwasty m.in. na Ukrainie, a dodatkowo – spory problem dla alergików.
Najbardziej chyba znanym przykładem inwazyjnej rośliny, także u nas, jest pochodzący z Kaukazu barszcz Sosnowskiego, który okazał się szkodliwy dla zwierząt i ludzi. – Jeszcze bardziej agresywny jest niedawny przybysz z Japonii – rdestowiec japoński. Ta okazała roślina pokrywa już setki metrów kwadratowych w dolinach rzek południowej Polski. Walka z nią jest niezwykle trudna. Ratuj rude przed szarymi
Intruzi wypierają tubylców na różne sposoby: mogą być nosicielami chorób, na które miejscowe gatunki nie są odporne, jak panoszący się w naszych wodach amerykański rak czy azjatycki jeleń sika, który przenosi pasożyta groźnego dla naszych przeżuwaczy (niebezpieczny m.in. dla żubra). Mogą krzyżować się z krewniakami i tworzyć mieszańce, które będą w stanie zdominować ekosystem. Najczęściej jednak wystarczy, że odbierają miejscowym niezbędną do życia przestrzeń, światło czy pożywienie. Północnoamerykańskim wiewiórkom szarym w taki właśnie sposób w ciągu ostatnich 130 lat udało się zdominować brytyjskie lasy. Jest ich tu ok. 2,5 mln, podczas gdy rudych tylko 160 tys. Szare odbierają im jedzenie i przenoszą wirusa ospy, na którą same są odporne.
Brytyjczycy opracowali specjalny program ochrony rodzimych gryzoni pod nazwą Red Alert North England: trafią one do kilkunastu rezerwatów. Wiewiórki szare zagrażają jednak nie tylko swoim kuzynkom, ale i niektórym gatunkom ptaków; niszczą też ponad 40 gatunków drzew. Szacuje się, że w ciągu półtora wieku byłyby w stanie przekształcić lasy w zarośla.
World Conservation Union, międzynarodowa organizacja zajmująca się ochroną przyrody, zaliczyła je do stu najgroźniejszych gatunków inwazyjnych na świecie. Obok znalazła się m.in. mrówka ognista, przywleczona do USA z Ameryki Południowej, która oprócz tego, że boleśnie kąsa, niszczy też uprawy i zagraża innym mrówkom, niektórym gadom oraz ssakom. Figuruje tu też znany nam dobrze szpak, pierwotny rezydent Eurazji i północnej Afryki, który skolonizował już niemal całą kulę ziemską (w samej Ameryce Północnej jest ok. 200 mln osobników). Za równie groźną uznano żabę o kanibalistycznych zapędach, z racji swoich rozmiarów zwaną żabą bykiem, która oprócz znacznie mniejszych od siebie kuzynów lubi też ryby i nie gardzi ptakami (rozpowszechniona m.in. we Francji). W Afryce straszy z kolei okoń nilowy – gigantyczna drapieżna ryba, która ogołociła tamtejsze Jezioro Wiktorii z 200 gatunków ryb.
Szop pracz i jenot świerzb
Nad bazą danych zawierającą listę obcych gatunków w Polsce pracuje Instytut Ochrony Przyrody PAN. W tej chwili znajduje się na niej 613 pozycji, ale to ponoć tylko jedna trzecia wszystkich intruzów. Wśród nich znajduje się zwierzę, które dokonało wyjątkowo agresywnej ekspansji, nie tylko na naszym gruncie.
Sprowadzona do Europy w latach 20. ze względu na futro norka amerykańska zdołała wydostać się na wolność i tak się rozpleniła, że prawie całkiem zajęła miejsce zanikającej norki europejskiej (POLITYKA 29/03).
Do nas trafiła 30 lat później i panoszy się już niemal w całym kraju, poza południem. Drapieżnik nie jest wybredny: je ryby, żaby, raki, owady i niektóre rośliny, gustuje w gryzoniach i ptakach (młode gęsi, kaczki, łyski, głuszce, cietrzewie). Podbój ułatwia mu fakt, że bardzo dobrze radzi sobie na każdym terenie, tak w wodzie, jak i na lądzie, i nie ma w Europie konkurencji.
Na polskiej czarnej liście znajduje się też spokrewniony z psem jenot, którego po raz pierwszy zaobserwowano u nas w latach 50. w Białowieży. Dziś można go spotkać w całej Polsce. Ten przybysz z Azji jest bardzo żarłoczny: zjada wszystko, co się rusza, ale najbardziej zagraża rzadkim gatunkom ptaków. Poza tym roznosi wściekliznę i świerzb.
Nie wiadomo, jak duże szkody poczyni równie wszystkożerny północnoamerykański szop pracz, uciekinier z niemieckich hodowli, którego widuje się na wolności m.in. nad Odrą i dolną Wartą. Nic dobrego nie wyniknie na pewno z rozwoju na naszym terenie populacji amerykańskiego żółwia czerwonolicego. Często wypuszczany na wolność przez właścicieli, zdołał zadomowić się m.in. na Lubelszczyźnie i zaczął zagrażać naszemu, niezwykle już rzadkiemu, żółwiowi błotnemu (na wolności zaobserwowano u nas też żółwia stepowego z Kazachstanu).
Świnie do chlewu
Jak podkreśla prof. Głowaciński, chociaż problem gatunków inwazyjnych to jedna z największych zgryzot współczesnej ekologii i ochrony środowiska, w Polsce wciąż stanowią one nie więcej niż 1 proc. wszystkich roślin i zwierząt: – Nasza przyroda jest bardzo zróżnicowana. Wpływają na to m.in. dogodne warunki naturalne – klimat, położenie, budowa geologiczna – a także nierównomierne uprzemysłowienie i urbanizacja. Katastrofa, póki co, nam nie grozi. Zaleca jednak umiarkowany optymizm. Jak mówi, pewnych procesów nie da się powstrzymać, handel i transport będą tylko pogłębiały tendencje do przyrodniczej emigracji. Tymczasem obce gatunki są nieprzewidywalne.
Nie wszystkie i nie wszędzie doprowadzają bowiem do ekologicznego przewrotu. Problemu nie ma chociażby ze śródziemnomorskimi muflonami (przodkami owcy domowej), które hodowcy sprowadzili w Sudety i Góry Świętokrzyskie. Gdyby nie ciekawość nowych gatunków, nie jedlibyśmy dziś karpi, bażantów, ziemniaków czy pomidorów (kto jeszcze pamięta, że po sprowadzeniu z Ameryki Południowej do XIX w. uprawiano je jako roślinę ozdobną i leczniczą?). Prof. Głowaciński tłumaczy te przypadki dobrą kontrolą, ale przytacza też tzw. regułę dziesiątek: średnio jeden na dziesięć obcych gatunków wymyka się spod kontroli, tylko jeden z dziesięciu takich uciekinierów przyjmuje się w nowych warunkach; z kolei tylko jeden na dziesięć z tych naturalizowanych staje się inwazyjny.
Niekontrolowany napływ imigrantów może jednak sprawić, że nasze otoczenie zmieni się nie do poznania. Dlatego większość naukowców zgadza się, że z intruzami, przez niektórych zwanymi wręcz biośmieciami, trzeba walczyć. – Miejsce karpia jest w stawie, świni w chlewie, a indyka na fermie. Musimy dbać o zachowanie czystości naszej przyrody. Nie zdajemy sobie sprawy, na co ją narażamy – ostrzega prof. Witkowski.
Być może ułatwią to prowadzone na zlecenie KBN badania, których efekty – jak zapowiada prof. Głowaciński – powinniśmy poznać na początku przyszłego roku. – Wiadomo, że nie pozbędziemy się już tak silnie zadomowionych i rozprzestrzenionych u nas gatunków jak norka amerykańska. Możemy natomiast zadbać o prewencję. Kontrolować to, co sprowadzamy do kraju, żeby uniknąć nieświadomego zawleczenia. Uszczelniać fermy, żeby nic z nich nie uciekało. A przede wszystkim edukować społeczeństwo na temat zagrożeń, jakie niosą egzotyczni przybysze.
Grażyna Morek