"Wyspa śmierci" w Indonezji. Prezydent rozpoczyna ostrą rozprawę z przemytnikami narkotyków
W latach 1999-2014 w Indonezji wykonywano średnio dwa wyroki śmierci. Obecnie urzędujący prezydent postanowił jednak podkręcić tempo i w ciągu stu dni pozwolił rozstrzelać już sześciu więźniów. A to dopiero początek, bo Joko Widodo chce ostro rozprawić się ze schwytanymi przemytnikami narkotyków. W celach śmierci na egzekucję oczekuje 50 skazańców, a 11 z nich może stracić życie już w przyszłym miesiącu. Wśród typowanych do wykonania wyroku znajdują się obcokrajowcy, w tym dwóch Australijczyków, Nigeryjczyk i chory psychicznie Brazylijczyk.
25.03.2015 | aktual.: 25.03.2015 10:42
11 przemytników już trafiło na "wyspę śmierci" Nusa Kambangan, gdzie oczekują na egzekucję w celach-izolatkach. Wyroki wykonywane są poprzez nocne rozstrzelanie na polanie w dżungli. Więźniowie przebrani w białe stroje, przywiązani do palów, oczekują swojego końca. W czasie egzekucji każdy z przemytników będzie miał narysowany okrąg na wysokości piersi o średnicy około 10 centymetrów. To w niego będą celowali egzekutorzy z indonezyjskich służb specjalnych Brimob. Zachodnie media i eksperci przewidują, że już w przyszłym miesiącu lufy karabinów M-16 będą wycelowane w serca 11 skazanych przemytników.
W tym gronie znajdują się dwaj Australijczycy, Andrew Chan i Myuran Sukumaran, którzy od 10 lat siedzą w indonezyjskim więzieniu za liderowanie siatce przemytników heroiny, usiłującej przeszmuglować z Indonezji do Australii ponad ośmiu kilogramów narkotyku. Władze więzienia opisują obu jako spokojnych i wzorowych skazańców. I nie są to puste słowa. Sukumaran uczy współwięźniów angielskiego, obsługi komputera, prowadzi zajęcia z projektowania graficznego i filozofii. Z kolei Chan angażuje się w posługę religijną na terenie więzienia. - Jak Indonezja może chcieć zabić tych dwóch mężczyzn, którzy teraz pomagają jej w walce przeciwko narkotykom? - pytał retorycznie na premier Australii Tony Abbott, odnosząc się do obecnych aktywności obu skazańców.
Australia kontra Indonezja
Australia cały czas liczy, że Chan i Sukumarana nie zostaną rozstrzelani już w przyszłym miesiącu. Tamtejsza minister spraw zagranicznych, Julia Bishop, ma nadzieję, że wobec toczących się dwóch postępowań odwoławczych, władze Indonezji nie odważą się na wykonanie wyroku bez ich zamknięcia. - Sądzę, że to nie do pomyślenia, by przeprowadzać egzekucję w chwili, gdy ścieżka prawna wciąż pozostaje otwarta - tłumaczyła mediom w połowie tego miesiąca. Problem w tym, że ścieżka prawna robi się coraz węższa, a obrońcy skazańców mogą postawić na niej coraz mniej kroków.
Jeszcze w tym tygodniu prawnicy Australijczyków mają złożyć ostatnią apelację, która teoretycznie może doprowadzić do ich ułaskawienia, jednak dotychczasowe stanowisko władz Indonezji jest jednoznaczne. Rząd już zdążył przekazać, że zgodnie z prawem władze poinformują rodziny skazańców o egzekucjach na 72 godziny przed ich wykonaniem.
Niedługo po słowach minister Bishop również premier Abbott ujawnił, że osobiście stara się o ułaskawienie Australijczyków. Jednak również on nie może nic wskórać, bo choć prezydent Widodo zapoznał się ze sprawą dwóch przemytników, to jak mówił telewizji Al-Dżazira, nie zamierza wnikać w decyzje sądu, tym samym daje zielone światło dla rozstrzelania 11 skazańców, wśród których jest też Brazylijczyk chory na schizofrenię.
"Przepraszam, tylko wykonuję swoją pracę"
Wszystko wskazuje więc na to, że skazańcy na "wyspie śmierci" Nusa Kambangan nie opuszczą jej żywi. Nowe porządki prezydenta Widodo sprawiły, że w ostatnim czasie coraz więcej pracy mają plutony egzekucyjne. Ich członkowie niechętnie opowiadają o swojej pracy, a ci którzy już decydują się mówić ukrywają wszystko pod maską obojętności. - Przychodzimy, bierzemy broń, strzelamy i czekamy aż skończy się umieranie. Od wystrzału czekamy 10 minut, później przychodzi lekarz, by orzec zgon, następnie wracamy do baraków. I to zasadzie tyle - opowiada jeden z egzekutorów z Brimob.
Inny młody funkcjonariusz opowiada, że pociągnięcie za spust nie sprawia wielkich trudności, bo dużo gorsze jest wyprowadzanie skazańca i przywiązywanie go do słupa. - Najbardziej obciążeni są oficerowie wyprowadzający więźniów na egzekucję. To oni muszą ich wyciągnąć z celi, związać im ręce, a potem rozwiązać zabitych - mówi, dodając, że jako egzekutor nie rozmawia z więźniami. - Mówię wyłącznie: 'Przepraszam, tylko wykonuję swoją pracę' - wyznaje.
Żaden ze strzelców nie lubi wracać do momentu egzekucji. Po wykonaniu wyroku każdy z nich dostaje równowartość stu dolarów i trzy dni urlopu, w czasie których może skorzystać z pomocy duchownych i psychologów. Funkcjonariusze opowiadają, że posada kata wiąże się z dużą rotacją. - Raz lub dwa razy to nie problem, ale gdybyśmy musieli robić to wielokrotnie, to na pewno mielibyśmy problemy psychiczne - opowiada jeden z nich. Inny dodaje, że około 50 osób czeka na wykonanie wyroku i nigdy do końca nie wiadomo, kiedy dana osoba raz jeszcze zostanie wytypowana do strzelania. Tak samo jak nigdy do końca nie wiadomo, kiedy dany skazaniec zostanie wyprowadzony na polanę.