Wysoka frekwencja w wyborach w Kongo
Obywatele Demokratycznej
Republiki Konga (dawny Zair), kraju wielkości Europy Zachodniej,
masowo wzięli udział w pierwszych od 40 lat wolnych
wyborach prezydenckich i parlamentarnych - twierdzą obserwatorzy.
30.07.2006 | aktual.: 30.07.2006 18:11
Głosowanie, które trwało od godziny 06.00 do 17.00 (czas miejscowy - ten sam, co w Polsce), przebiegło spokojnie.
Niezwłocznie po zamknięciu lokali wyborczych przystąpiono do obliczania głosów, ale oficjalne wyniki wyborów - jak zapowiedziała Centralna Komisja Wyborcza - znane będą dopiero za trzy tygodnie.
Nad bezpieczeństwem podczas głosowania czuwało ponad 2 tys. żołnierzy misji Unii Europejskiej, w tym ok. 100 żołnierzy polskiej Żandarmerii Wojskowej.
Mimo że wojna domowa w Kongu zakończyła się porozumieniem pokojowym kilka lat temu, wschodnie rejony kraju są nadal nękane przez uzbrojone grupy, które mordują i rabują cywilów. Mieszkańcy tych terenów obawiali się, że w dniu wyborów rebelianci, którzy kontrolują drogi, nasilą ataki.
Na listach wyborczych znajdowało się ponad 25,6 mln obywateli tej dawnej kolonii belgijskiej, która od uzyskania niepodległości w 1960 roku przez 32 lata była państwem rządzonym przez dyktatora Mobutu Sese Seko. O 500 miejsc w parlamencie ubiegało się 9,7 tys. kandydatów.
Obecny prezydent Konga Joseph Kabila, jeden z 32 kandydatów, był faworytem wyborów. 36-letni polityk głosował po raz pierwszy w życiu. Gdy przybył rano do jednego z lokali wyborczych w zamożnej dzielnicy Kinszasy, tłum zgotował mu głośną owację, wznosząc okrzyki "bakobo, bakobo", co oznacza "oklaski" lub "złączenie dłoni".
Joseph Kabila zastąpił na stanowisku prezydenta swego ojca, Laurenta, zmordowanego w zamachu stanu w 2001 roku.
Obecny rząd Konga nie pochodzi z wyboru, lecz został utworzony w wyniku porozumień pokojowych między zwalczającymi się frakcjami i uczestniczą w nim wszystkie ugrupowania, która brały udział w konfliktach wewnętrznych.