Wyścig pogromców Obamy
Chociaż wybory dopiero za 14 miesięcy, Rick Perry, Mitt Romney, Ron Paul i Michele Bachmann – najważniejsi kandydaci republikanów do Białego Domu – już teraz prowadzą niezwykle zaciętą walkę.
12.09.2011 | aktual.: 13.09.2011 09:33
W obozie demokratów sprawa jest prosta: w 2012 r. o drugą kadencję będzie się starał Barack Obama. Z miesiąca na miesiąc bije on jednak rekordy niepopularności, rozbudzając nadzieję konserwatywnej opozycji na to, że prezydentura demokraty, popieranego obecnie już tylko przez ok. 40 proc. Amerykanów, skończy się na pierwszej kadencji.
– Partia Republikańska ma szanse pokonać Obamę definitywnie, co w dużej mierze wynika ze słabego stanu gospodarki. Kluczowy będzie jednak okres przed wyborami. Jeśli od teraz do listopada 2012 r. sytuacja gospodarcza się poprawi, to Obama będzie miał większe szanse na zwycięstwo – tłumaczy „Uważam Rze” John Sides, profesor politologii na waszyngtońskim Uniwersytecie Georgetown.
Zanim jednak kandydaci republikanów staną oko w oko z Barackiem Obamą, muszą wygrać brutalną walkę o partyjną nominację.
Nowy Bush?
– To pierwszy krok do odzyskania Białego Domu w 2012 r. Właśnie wysłaliśmy w świat wiadomość, że Barack Obama będzie prezydentem tylko przez jedną kadencję – po zwycięstwie w ważnym, chociaż wstępnym i nieoficjalnym głosowaniu w Iowa cieszyła się w połowie sierpnia Michele Bachmann.
Ulubienica Tea Party nie potrafiła jednak wykorzystać swojej szansy na budowę zdecydowanej przewagi nad konkurentami i szybko musiała oddać koszulkę lidera, spadając w rankingach popularności na czwarte miejsce. Na pierwsze wskoczył zaś Rick Perry. Gubernator Teksasu, który do wyścigu dołączył formalnie dopiero 13 sierpnia, skupił na sobie uwagę największych mediów, wywołując ogromne kontrowersje. Publicznie powątpiewał bowiem w patriotyzm Baracka Obamy i przekonywał, że armia nie szanuje obecnego prezydenta. Szefowi Rezerwy Federalnej zagroził zaś… linczem. Ben Bernanke podpadł teksańskiemu politykowi, wykupując z banków obligacje skarbowe i wprowadzając w życie kolejne pomysły mające stymulować gospodarkę. – Jeśli ten facet dodrukuje jeszcze więcej pieniędzy, to potraktujemy go w Teksasie bardzo brzydko – ostrzegł Perry, oskarżając szefa Fedu, że dodrukowując pieniądze w celach politycznych, ociera się o zdradę kraju.
Tak ostre uwagi wywołały krytykę ze strony demokratów, a nawet niektórych konserwatystów. Wyborcom jednak wcale nie przeszkadzały. Zwłaszcza że Perry ma w oczach Amerykanów jedną podstawową zaletę: w rządzonym przez niego Teksasie powstało 47 proc. wszystkich miejsc pracy stworzonych w ciągu ostatnich dwóch lat w całych USA.
Nie przeszkadza im więc nawet fakt, że o polityce zagranicznej wie mniej więcej tyle co Sarah Palin, a według części republikanów jest mniej bystry nawet od poprzedniego prezydenta z Teksasu George’a W. Busha (taka ocena w Ameryce to okropna potwarz).
Partyjny wrzątek
Najnowszy sondaż WSJ/NBC pokazuje, że Perry ma już poparcie 38 proc. ankietowanych. Drugi w wyścigu Mitt Romney – były gubernator Massachusetts – dostał 23 proc. głosów. Nie jest jednak powiedziane, że do listopada 2012 r. panowie nie zamienią się miejscami. Romney podkreśla bowiem, że również co nieco wie o gospodarce, a nie ma aż tak radykalnych poglądów jak Perry. – Jestem konserwatywnym biznesmenem – przekonuje wyborców, podkreślając, że większą część życia spędził poza polityką, rozwiązując prawdziwe ekonomiczne problemy. – To zawodowi politycy wpędzili nas w te tarapaty i po prostu nie mają pojęcia, jak nas z nich wyciągnąć – stwierdza, mając oczywiście na myśli Ricka Perry’ego, który politykiem jest już od 26 lat.
Tymczasem kolejni kandydaci coraz bardziej zostają w tyle. Trzeci Ron Paul dostał we wspomnianym sondażu 9 proc. głosów, a poparcie dla Bachmann, która – podobnie jak Perry – walczy o głosy zagorzałych zwolenników Tea Party, spadło do zaledwie 8 proc.
Religijne pole minowe
Szanse na zwycięstwo Mitta Romneya może jednak pogrzebać jego wiara. Były gubernator Massachusetts jest bowiem mormonem, a to dla wielu amerykańskich wyborców wciąż ogromna przeszkoda. Według sondażu przeprowadzonego w tym roku przez Pew Research Center jedna czwarta mieszkańców USA byłaby mniej skłonna poprzeć kandydata na prezydenta, jeśli byłby on mormonem. Wśród białych ewangelików odsetek ten wynosi aż 34 proc., a stanowią oni niezwykle zdyscyplinowany elektorat, który może przesądzić o losach wyborów.
Na spotkaniach z wyborcami Romney nie mówi więc zbyt wiele o Bogu. Zamiast tego skupia się na trapiących miliony Amerykanów problemach: dziewięcioprocentowym bezrobociu, spadających cenach domów i gigantycznym zadłużeniu kraju.
– Sądzę jednak, że problemy Romneya mają mniej wspólnego z religią, a więcej z jego dawnymi poglądami politycznymi, a zwłaszcza z reformą zdrowia w Massachusetts, którą konserwatyści zrównują z planem Obamy – stwierdza profesor Sides.
Między innymi z tego powodu wielu liderów Tea Party mówi wprost: kandydatem Partii Republikańskiej może zostać każdy, byle nie Romney.
Drugi mormon w obecnym wyścigu to Jon Huntsman Jr. Szerzej nieznany amerykańskiemu elektoratowi 51-letni polityk to dawny gubernator Utah i były ambasador USA w Pekinie, który chwali się, że adoptował porzuconą na rynku warzywnym chińską sierotę. Według sondaży i politologów ma on jednak o wiele mniejsze szanse niż Romney.
Do zdobywania poparcia wiarę wykorzystuje z kolei Perry, który swoją religijność manifestuje nawet częściej niż zwykł to robić George W. Bush. Mimo protestów demokratów i ateistów zorganizował w sierpniu Dzień Modlitwy, a podczas wielkich pożarów trawiących w kwietniu Teksas wzywał mieszkańców stanu do wspólnej „modlitwy o deszcz”. Jest też zagorzałym przeciwnikiem aborcji i małżeństw gejów, co może odstraszyć od niego niezależnych wyborców.
Na wiecach w Iowa – stanie kluczowym dla każdego republikanina marzącego o Białym Domu, bo to tu na początku 2012 r. odbędą się pierwsze prawybory – regularnie pojawia się też Sarah Palin. Na początku września brzmiała niczym rasowy kandydat. Przedstawiła pięciopunktowy plan gospodarczy i nie zostawiła suchej nitki na Baracku Obamie, zarzucając mu m.in., że zbierając ogromne datki na kampanię przedwyborczą, spłaca potem polityczne zobowiązania, wykorzystując pieniądze podatników. Palin wrzuciła też kamyczek do ogródka konkurentów z własnego ugrupowania. – Niektórzy kandydaci Partii Republikańskiej również zbierają gigantyczne kwoty pieniędzy i musimy ich zapytać, jakiego zwrotu z inwestycji oczekują ich darczyńcy. Musimy to wiedzieć, ponieważ naszego kraju nie stać na kolejne bilionowe noty z podziękowaniami dla tych, którzy wsparli kampanie wyborcze – podkreślała Palin.
Celem tego zawoalowanego ataku był zapewne Rick Perry. To gubernator Teksasu nagrodził bowiem swoich najhojniejszych sympatyków kontraktami i stanowiskami w administracji.
– Właśnie dlatego musimy pamiętać, że nie chodzi po prostu o zastąpienie Obamy w 2012 r., ale prawdziwym wyzwaniem jest to, kto i co go zastąpi – podkreślała Palin.
– Sarah, Sarah – skandowało w odpowiedzi około dwóch tysięcy osób zgromadzonych w miejscowości Indianola w świąteczny weekend. Palin nie odpowiedziała jednak na okrzyki swoich zwolenników i wciąż nie ogłosiła oficjalnie, czy zamierza startować w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Na ostateczną decyzję ma jednak bardzo niewiele czasu.
– Jest już bardzo późno, by ktoś mógł jeszcze dołączyć do wyścigu. Palin miałaby z tym duży problem, zwłaszcza że w ciągu ostatnich kilku lat zraziła do siebie część partyjnych liderów – przekonuje politolog John Sides.
Bez polskich korzeni
Z rywalizacji o nominację Partii Republikańskiej wycofał się już były gubernator Minnesoty Tim Pawlenty. Syn polskiego imigranta i Niemki przed wyborami w 2008 r. był wymieniany jako poważny kandydat na stanowisko wiceprezydenta u boku Johna McCaina. W ostatniej chwili McCain wybrał jednak Sarah Palin. I przegrał.
W tym roku 51-letni Pawlenty postanowił więc powalczyć o główną nagrodę w prezydenckim wyścigu. Jako pierwszy republikanin oficjalnie zgłosił swoją kandydaturę, a jego sztab przygotował niezłą kampanię internetową. Republikanin o umiarkowanych poglądach miał mieć – według politologów – spore szanse na zdobycie głosów centrowego elektoratu, a także wyborców niezależnych. Pawlentemu brakowało jednak charyzmy, przez co nie cieszył się zbytnią popularnością.
W dodatku w połowie sierpnia dostał ostre lanie podczas tzw. straw poll w Iowa. W pierwszym, nieformalnym głosowaniu przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi Pawlenty zdobył jedynie 2293 głosy, a więc o 2530 mniej od Michele Bachmann. Pawlentego wyprzedził też znany z libertariańskich poglądów Ron Paul. Dzień po przegranej kandydat o polskich korzeniach ogłosił więc, że wycofuje się z dalszej walki.
O Białym Domu nadal śni co prawda Newt Gingrich, który przez małżonkę również ma związki z Polską, ale jego szanse na wygraną wydają się znikome.
Wyścig po nominację republikańską skończył się także – jeszcze zanim zdążył się na dobre rozpocząć – dla Donalda Trumpa. I chociaż wiosną nazwisko niezwykle pewnego siebie multimiliardera zajmowało pierwsze pozycje w sondażach, szybko zniknęło z politycznego radaru. Trump budował bowiem poparcie na podnoszeniu kontrowersyjnej kwestii miejsca urodzenia Baracka Obamy. Gdy prezydent ujawnił jednak swój akt urodzenia – potwierdzający, że przyszedł na świat na Hawajach, a nie w Kenii – Trump zdecydował, że przynajmniej na razie woli nie zostawiać biznesu dla polityki.
Romney czy Perry
14 miesięcy przed wyborami trudno typować, kogo republikanie wyznaczą na pogromcę demokratycznego prezydenta. Wiadomo jednak, że pasja do atakowania Obamy, która podoba się Tea Party i wielu innym konserwatywnym wyborcom, może nie wystarczyć, aby przekonać tzw. niezależnych. Amerykańskie media już drukują listy „10 powodów, dla których Rick Perry jest zbyt radykalny, aby wygrać wybory”.
– Generalnie Obamie łatwiej będzie rywalizować z bardziej konserwatywnym kandydatem, takim jak Perry czy Bachmann, niż z bardziej umiarkowanym politykiem takim jak Romney. Jeśli jednak gospodarka nadal będzie w kiepskim stanie, to ideologiczne poglądy republikańskich kandydatów mogą nie mieć wielkiego znaczenia – przekonuje „Uważam Rze” profesor Sides.
W wygraną Obamy nadal wierzy Allan Lichtman, profesor politologii na waszyngtońskim American University, który do tej pory trafnie przewidział wyniki siedmiu wyścigów prezydenckich. – Nawet jako konserwatysta nie widzę możliwości, aby Obama mógł przegrać – mówił US News. Czy tym razem się pomyli?
Jacek Przybylski z Waszyngtonu