Wyścig do tunelu
Prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili to hazardzista, który wywołał krwawą wojnę na Kaukazie i okłamał Zachód. Nagrania rozmów pograniczników osetyjskich i relacje żołnierzy wskazują jednak, że to Rosja zaczęła działania wojenne.
Jeszcze niedawno wojna na dalekim Kaukazie, gdzieś w Starym Świecie, była dla Amerykanów batalią, w której ekspansywne mocarstwo chce pochłonąć mały demokratyczny kraj. Kraj, „który zaatakowano tylko dlatego, że chciał być wolny”, jak prawie co godzinę powtarzał przed kamerami CNN prezydent Saakaszwili. – Dziś wszyscy jesteśmy Gruzinami – oświadczył republikański kandydat na prezydenta John McCain. Neokonserwatywny komentator Robert Kagan porównał działania Rosji do układu monachijskiego z 1938 roku. Wiceprezydent Richard Cheney zapewnił o poparciu w dążeniu Gruzji do przyjęcia do NATO.
Pięć tygodni po zakończeniu wojny nastroje w USA uległy zmianie. W Waszyngtonie coraz silniejsze są podejrzenia, że Saakaszwili tak naprawdę jest hazardzistą. Kimś, kto sam rozpętał krwawą pięciodniową wojnę, a następnie zuchwale okłamywał Zachód po jej wygaśnięciu.
Czy więc amerykańskie deklaracje solidarności wobec Saakaszwilego były równie przedwczesne, jak te składane przez Europejczyków? Premier Wielkiej Brytanii Gordon Brown żądał „radykalnej” oceny stosunków z Rosją, minister spraw zagranicznych Szwecji Carl Bildt skarżył się na łamanie prawa międzynarodowego, a kanclerz Niemiec Angela Merkel zapewniała, że Gruzja „kiedyś, kiedy zechce, stanie się członkiem NATO”.
Kto zaczął?
Teraz niemiecki minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmaier na zjeździe 200 niemieckich ambasadorów w Berlinie otwarcie powiedział o konieczności wyjaśnienia, kto tak naprawdę ponosi odpowiedzialność za wybuch wojny. Faktycznie, od wyjaśnienia kwestii odpowiedzialności za wybuch wojny wiele zależy. Zachód musi zadać sobie pytanie, czy po ostatnich wydarzeniach chce przyjąć do NATO taki kraj jak Gruzja – bo wówczas w przypadku podobnego konfliktu zbrojnego nie mogłoby się obyć bez interwencji sojuszu. I jakiego rodzaju partnerstwa pragnie z Rosją, która równie bezceremonialnie jak Ameryka walczy o respektowanie swojej strefy wpływów.
Próby rekonstrukcji wojny pięciodniowej z sierpnia skupiają się przede wszystkim na poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie: kto uderzył pierwszy? Na podstawie informacji z NATO i OBWE wyłania się zupełnie odmienny obraz konfliktu od przedstawianego podczas pierwszych dni walki o Cchinwali, co potwierdza jeszcze wątpliwości wielu zachodnich polityków.
Gruziński rząd datuje niezmiennie początek wojny na 7 sierpnia, na godzinę 23.30. Z tej godziny mają pochodzić doniesienia służb specjalnych, według których około 150 rosyjskich wozów bojowych wjechało do tunelu Roki, aby przedostać się nim do Gruzji, w stronę separatystycznej Republiki Osetii Południowej. Ich cel: Cchinwali. Od godziny trzeciej w nocy podążyły za nimi dalsze kolumny wojska. – Chcieliśmy powstrzymać rosyjskie oddziały przed wkroczeniem do gruzińskich wiosek – tak prezydent Saakaszwili wyjaśniał w rozmowie z dziennikarzem tygodnika „Der Spiegel” rozkaz wkroczenia do Cchinwali, jaki wydał swoim wojskom. – Kiedy nasze czołgi wjechały do Cchinwali, Rosjanie zbombardowali miasto. To oni – a nie my – obrócili Cchinwali w ruinę.
Zgodnie z raportami OBWE w tych krytycznych godzinach sytuacja wyglądała jednak odmiennie. OBWE posiada w Osetii Południowej misję, która podczas wojny znalazła się na linii ognia. „Krótko przed północą centrum Cchinwali znalazło się pod silnym ostrzałem – także z wyrzutni rakiet, rzucano granaty, trwał ostrzał artyleryjski – napisano w raporcie (tzw. spot-report) sporządzonym w biurze misji 8 sierpnia ok. 11.00. – Biuro misji OBWE w Cchinwali zostało trafione, przebywający w nim trzej pracownicy szukali schronienia w piwnicy”.
Raporty z Gruzji przesyłane są stale do zgromadzenia przedstawicieli wszystkich 56 państw członkowskich OBWE w Wiedniu. Sprawozdanie z 8 sierpnia jest utrzymane w tonie neutralnym, w końcu zarówno Gruzja, jak i Rosja są członkami organizacji. Na bardziej zdecydowaną ocenę sytuacji odważyło się – jak dowiedział się „Der Spiegel” – zupełnie inne gremium – NATO. Międzynarodowy Sztab Wojskowy NATO w błyskawicznym tempie opracował materiał dla Komitetu Wojskowego (najwyższego militarnego gremium sojuszu). Każde z 26 państw sojuszu jest w nim reprezentowane przez swojego oficera.
8 sierpnia skala rosyjskiego marszu – który Saakaszwili określił później mianem ataku, a Moskwa konieczną akcją, mającą na celu „zaprowadzenie pokoju” – była dla ekspertów NATO trudna do przewidzenia. Ostrzegali jednak, że w związku z tym, iż do pierwszych rosyjskich ataków użyto samolotów bojowych i rakietowych pocisków krótkiego zasięgu, nie należy liczyć na bierność ze strony Rosji.
Jedno już wówczas było dla brukselskich oficerów absolutnie jasne: to Gruzja zaczęła wojnę. I to nie w odpowiedzi na rosyjskie prowokacje, ale w wyniku własnej kalkulacji. Była to chłodno wykoncypowana ofensywa, obliczona na stworzenie faktów dokonanych. Wymianę strzałów z poprzednich dni przedstawiano w Brukseli bez emocji jako błahe zajścia. Co jeszcze bardziej dosadne, później nie przedstawiano tych wydarzeń jako przyczyny gruzińskich przygotowań do wojny.
Nocny ostrzał
Eksperci NATO nigdy nie podawali w wątpliwość twierdzeń strony gruzińskiej, że Rosjanie prowokowali i wprowadzili swoje wojska do tunelu Roki. Jednak w ocenie faktów przeważa sceptycyzm co do tego, czy były to faktyczne przyczyny działań Saakaszwilego. Ocena wydana przez NATO pasuje do szczegółów, które zachodnie tajne służby przechwyciły w meldunkach radiowych. Wynika z nich, że rankiem 7 sierpnia Gruzini przerzucili na granicę z Osetią Południową 12 tysięcy żołnierzy. W Gori znajdowało się 75 czołgów i wozów opancerzonych, co stanowi jedną trzecią wyposażenia gruzińskiej armii. Plan Saakaszwilego przewidywał, by w trakcie 15-godzinnego blitzkriegu dotrzeć do tunelu Roki, zamykając przejście między północnym i południowym Kaukazem. W ten sposób Osetia Południowa zostałaby odcięta od Rosji. 7 sierpnia o godzinie 22.35, czyli, jak twierdzi Saakaszwili, prawie na godzinę przed wejściem rosyjskich czołgów do tunelu Roki, rozpoczyna się ostrzał Cchinwali przez gruzińskie wojsko. Gruzini używają 27 wyrzutni
rakietowych, zrzucają bomby kasetowe, a także strzelają z armat kalibru 152 mm. Trzy brygady rozpoczynają nocny ostrzał.
Tajne służby nasłuchują w radiu rosyjskich wołań o pomoc. Jednak wygląda na to, że rosyjska 58 Armia, stacjonująca m.in. w Osetii Północnej, nie jest gotowa do podjęcia walki. Przynajmniej nie tej nocy. Natomiast gruzińska armia składa się w głównej mierze z oddziałów piechoty, skazanych na poruszanie się po głównych drogach. Nie wykraczają poza Cchinwali. Zachodnie służby stwierdzają u nich braki w sprzęcie. Innymi słowy mówiąc – Gruzini walczą słabo. Według ustaleń zachodnich tajnych służb armia rosyjska otwiera ogień dopiero 8 sierpnia o godzinie 7.30. Rozpoczyna się ostrzał z wykorzystaniem wyrzutni taktycznych rakiet balistycznych SS-21 na miasto Borżomi, leżące na południowy zachód od Gori. Rakiety mają trafiać w bunkry wojskowe i rządowe. Chwilę po tym rosyjskie samoloty wojskowe przypuszczają pierwszy atak na armię gruzińską. W eterze robi się gorąco. Rosyjska armia się obudziła.
Dopiero ok. godziny 11 rosyjskie wojska z Osetii Północnej wyruszają w kierunku tunelu Roki. To dowód, że Moskwa nie przystąpiła do ofensywy, ale tylko zareagowała. Na południe przerzucane są kolejne wyrzutnie SS-21. Rosjanie prowadzą aż do Gori 5,5 tys. swoich żołnierzy, do granicy gruzińsko-abchaskiej dotarło siedem tysięcy żołnierzy.
Fakt, że Gruzini już w lipcu wysłali swoje wojska na granicę z Osetią Południową, potwierdza Wolfgang Richter, dowódca sztabu generalnego i główny doradca wojskowy niemieckiej misji OBWE, który był na miejscu w Tbilisi i dobrze wie, co się tam działo. Podczas tajnego posiedzenia w Berlinie zeznał przed niemieckim ministrem obrony Franzem-Josefem Jungem i najważniejszymi politykami parlamentarnych komisji spraw zagranicznych i obrony, że Gruzini niekiedy „kłamali”, mówiąc o przemieszczaniu się ich wojsk. Wolfgang Richter nie znalazł żadnych dowodów na słuszność stwierdzenia Saakaszwiliego, jakoby Rosjanie wkroczyli do tunelu Roki, zanim w Tbilisi wydano rozkaz ostrzału. Nie wykluczył takiego scenariusza wydarzeń, jednak według niektórych parlamentarzystów jego wypowiedzi brzmiały tak, jakby popierał rosyjską wizję wydarzeń. – Nie pozostawił miejsca na inne interpretacje – zauważył jeden z słuchaczy. – Nie ulega wątpliwości, że odpowiedzialność leżała raczej po stronie Gruzinów niż Rosjan – dodał inny.
Geneza wojny
Po zapoznaniu się ze wszystkimi raportami dla zachodnich obserwatorów stało się oczywiste, kto podpalił beczkę z prochem w Osetii Południowej. Nie brano jednak pod uwagę tła konfliktu, które obejmowało także wieloletnie prowokacje rosyjskie wobec Tbilisi. Teraz nadszedł najwyższy czas, by także Unia Europejska zajęła się genezą wojny.
Podczas nieformalnego spotkania europejskich ministrów spraw zagranicznych we francuskim Awinionie opowiedziano się za „międzynarodowym zbadaniem” konfliktu. Z powziętego postanowienia wynikało, że kraje chcące podjąć się mediacji powinny pozostać bezstronne w ocenie zajść na Kaukazie. Prawdopodobnie zrozumieli to także emisariusze z Wielkiej Brytanii, Szwecji, krajów bałtyckich oraz innych państw środkowoeuropejskich. Do tej pory mieli twarde stanowisko wobec Moskwy, nawołując do solidarności z Tbilisi.
Micheil Saakaszwili przygląda się zmianie nastrojów na Zachodzie z niesmakiem. Dzień w dzień w programach telewizyjnych przedstawia światu swoją wersję ataku na Gruzję, międzynarodowa firma PR przez całą dobę zaopatruje zachodnie media w wyselekcjonowany materiał, a Tbilisi oskarża Rosję przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze o dokonanie „czystek etnicznych”, ale nie ma już pewności co do swoich sojuszników. Krótko przed tym, gdy sekretarz generalny NATO Jaap de Hoop Scheffer poinformował o chęci wyjazdu do Tbilisi, prezydent Gruzji raz jeszcze wezwał zachodnich sojuszników do zdecydowanej postawy: Słabość względem Rosji doprowadzi do okresu rosyjskiej agresji, która będzie trwać nieskończenie długo.
W kraju Saakaszwili także znajduje się pod presją – rozpada się front jedności, który powstał podczas wejścia rosyjskich wojsk. Teraz do głosu dochodzą wszyscy ci, którzy od dawna krytykowali strategię Saakaszwilego, nazywając ją „autorytarnym reżimem”. – Saakaszwili należy do tych kręgów, w których władza jest wszystkim – powiedział na łamach tygodnika „Der Spiegel” już w grudniu 2007 Georgij Chaindrawa, były minister do spraw rozwiązywania konfliktów, zdymisjonowany w 2006 roku. Na kilka tygodni przed jego wypowiedzią Saakaszwili wydał rozkaz wejścia do Tbilisi specjalnych oddziałów policji i, z uwagi na masowe demonstracje ze strony opozycji, wprowadził stan wyjątkowy. Już wtedy Chaindrawa wspomniał, że Saakaszwili będzie chciał w najbliższym czasie odbudować swój nadszarpnięty wizerunek poprzez „małą, zwycięską wojnę” przeciw Osetii Południowej.
W maju 2006 roku była gruzińska minister spraw zagranicznych Salome Zurabiszwili ostrzegała przed swoim dawnym szefem. – Ogromne zbrojenia, którymi kieruje, są pozbawione sensu. Budzą tylko podejrzenia, że on planuje rozwiązanie konfliktu z Abchazją i Osetią Południową na drodze militarnej.
Przewodniczący dwóch partii zażądali odejścia Saakaszwiliego i utworzenia rządu, który „nie byłby ani prorosyjski, ani proamerykański, ale – progruziński”. W Moskwie natomiast wielu sprzymierzeńców znalazł były zastępca ministra spraw wewnętrznych Temur Chacziszwili, który za zamach na poprzednika Saakszwiliego – Eduarda Szewardnadzego – spędził siedem lat w więzieniu. Teraz chce przekonać bliskomilionową społeczność gruzińską mieszkającą w Rosji do poparcia zmiany rządzących w ojczyźnie. Czy Micheil Saakaszwili, nazywany przez Zachód jeszcze przed pięcioma tygodniami ofiarą rosyjskiej inwazji, jest już politycznym trupem? W dalszym ciągu bardzo trudno oddzielić prawdę od kłamstwa w opisie krótkiej wojny na Kaukazie.
Ralf Beste, Uwe Klussmann, Cordula Meyer i inn. © Der Spiegel